czwartek, 7 sierpnia 2014

Zaklęcie 15: Podążaj za mym głosem

W drugi dzień świąt wszyscy wstali późno. W pokoju wspólnym Ślizgonów panowała wrzawa, wszyscy uczniowie zachwycali się prezentami.
Po śniadaniu sowy przyleciały z pocztą od rodziców, przynosząc resztę upominków. Dumbledore podziękował nam za wspaniałą zabawę podczas uroczystości, która odbyła się dzień wcześniej.
-Świetnie się bawiłam!- oznajmiła Diana.- Te tańce, skoki. Balowałam do rana!
-Tak, ja też!- przyznała Eve, uśmiechając się chytrze.
-Wy przynajmniej nie musiałyście pomagać w sprzątaniu!- żaliła się rudowłosa Ślizgonka, biorąc kęs słodkiej bułki. Spojrzałam na swój talerz, zupełnie pusty. Nie miałam apetytu i choć burczało mi w brzuchu, wolałam się przegłodzić.
-A ty jak się bawiłaś?- zapytały dziewczyny.
-Całkiem dobrze. Było… miło.- zdobyłam się na uśmiech, niezbyt skora do rozmowy.- Karon jest świetnym tancerzem.
-Och… Dziękuję.- wtrącił chłopak, zajadając się ulubionym ciastem z jabłkami. Zauważyłam, że w Hogwarcie ma dość dużo wielbicielek, na które nawet nie zwraca uwagi. Nic więcej nie mówiąc, przyglądałam się czarodziejom na sali, wyłapując na ich twarzach emocje takie jak radość, podniecenie, czy śmiech. Dużo osób się śmiało, żartowało.
-Haaloo, ziemia do Faye!- blond włosa koleżanka pomachała mi przed oczami bladą, chudą ręką.- Czemu nic nie jesz?
-Umm.. Nie jestem głodna.- wzruszyłam ramionami, spuszczając wzrok na czysty talerz z porcelany. Jasne kosmyki włosów spadły mi na twarz, więc odgarnęłam je nie dbale ręką. Nie zdążyłam się dziś uczesać, mało brakowało, a zaspałabym na śniadanie.
-Przez nią sądzę, że jestem gruuby.- wtrącił się Karon, kiedy jego kuzynka prawiła kazania na temat odpowiedniego żywienia. Jego głos załamał się, gdy to mówił. Wszyscy na niego spojrzeli ze zdziwieniem.
-Ej, nawet tak nie myśl! To, że ona ma problemy, nie znaczy, że masz się jej słuchać!- skarciła go Diana.
-Właśnie! Jesteś chudy!- dodała Astoria. Ja jedynie rzuciłam mu smutne, przepraszające spojrzenie. Jakoś nie miałam dziś na nic ochoty, ani humoru.
-Achh… I tak jestem gruby.- chciał złapać się za brzuch, udowadniając nam swe stwierdzenie, jednak jedyne co udało mu się pochwycić to zwinięty t-shirt. Poczułam bolesne kłucie w żołądku. Poczucie winy? W końcu to ja, zwierzając mu się, opowiadałam o tym, jak nienawidzę mojego ciała i ile bym dała, by być chudszą. Wszystkie moje myśli kumulowały się w nim, dając tak zaskakujący i smutny efekt.
Nagle wstałam gwałtowanie, prawie przewracając stojące na stole kubki z herbatą. Znowu przeze mnie cierpi.
-Przepraszam.- powiedziałam cicho, kierując się do drzwi. Co prawda ucieczka od problemu nie była najlepszy rozwiązaniem, lecz w tej chwili myślałam wyłącznie o sobie. Nie wytrzymałabym tam dłużej.
-Panno Riddle, proszę powrócić na miejsce. To jeszcze nie koniec.- usłyszałam głos dyrektora. Odwróciłam się i spojrzałam mu w oczy zbolałym wzrokiem. Jego twarz była surowa, prawie bez wyrazu. Posłusznie znów usiadłam w ławce, lecz zamiast mnie, z Wielkiej Sali wybiegł Lestrange. Kiedy wstawał, miał całą zzieleniałą twarz, jakby zrobiło mu się nie dobrze.
-Ocho, ktoś tu ma anoreksję.- zaśmiał się Smok, odstawiając szklankę na blat.
-Odwal się od niego, dobra?!- zasyczałam, zupełnie jak wąż, szykujący się do ataku. Nie bez powodu nazywają mnie Wężownicą.
~*~
Południe minęło dość spokojnie i choć na dworzu szalała śnieżyca, w szkole było ciepło i przyjemnie. Siedziałam w Izbie Pamięci, oparta o jedną ze ścian w głębi pomieszczenia i ze słuchawkami na uszach czytałam książkę. Mieliśmy cały dzień dla siebie, ponieważ uczestnicy Turnieju Trójmagicznego mieli coraz mniej czasu na rozwiązanie zagadki, dotyczącej kolejnego zadania.
-Szybko, do biblioteki!- Hermiona wpadła jak tornado do pokoju i chwyciła mnie za rękę, przerywając mi dotychczasowe zajęcie.- Harry otworzył jajo, pod wodą, znalazł zagadkę.
-Co?! Serio?- zdziwiona, szłam za nią, słuchając jak po kolei opowiada o odkryciu, o podpowiedzi jaką Potter otrzymał od Cedrika.
Wpadłyśmy do dużej biblioteki i znalazłyśmy chłopaków między regałami z historią Hogwartu.
-Dobra, po kolei. Harry, powiedz tą zagadkę.- poprosiłam, siadając obok rudego.
-Szukaj nas tam tylko, gdzie słyszysz nasz głos.- zacytował zażenowany. Widocznie już wiele razy musiał powtarzać ową regułkę.- Nad wodą nie śpiewamy, taki już nasz los, a kiedy będziesz szukał, zaśpiewamy tak: To my mamy to, czego tobie tak brak. Aby to odzyskać masz tylko godzinę, której nie przedłużymy choćby o krztynę. Po godzinie nadzieję przyjdzie ci porzucić, a to, czego szukasz nigdy już nie wróci.
-To jasne.- stwierdziłam.- Co wy robicie na tym dziale? Lećcie na morskie stworzenia.
-No tak!- zajarzyła Granger.- Syreny wabią śpiewem pod wodą, lecz na lądzie nie słychać ich pięknych głosów.
-Właśnie!- zaklaskałam, szczęśliwa że ktoś na to wreszcie wpadł.- Pewnie zostanie wam coś odebrane i trzeba będzie to odzyskać w przeciągu sześćdziesięciu minut, stając twarzą w twarz z trytonami.
-Harry, to będzie trudne.- wystraszył się Ron, jednak przyjaciel poklepał go po plecach, pocieszając i zapewniając, że wszystko się dobrze skończy.
-Dobra, dalej sobie chyba poradzicie, nie? Poszperajcie tutaj i przy roślinach wodnych jak Harry mógłby wytrzymać godzinę pod wodą.- wstałam, kierując się do wyjścia.- Aha i sprawdźcie także zaklęcia!
 Korytarze były puste, wszyscy przygotowywali się do drugiego zadania, które miało się niebawem odbyć. Dokładnie czterdzieści pięć godzin dzieliło nas od uczestniczenia w kolejnej, pełnej wrażeń rywalizacji pomiędzy czwórką uczestników niesamowitego turnieju. Chciałabym spokojnie czekać na to wydarzenie, jednak nadal miałam coś do zrobienia. Ojciec wyraźnie powiedział, że mam się zająć Wybrańcem. Dobrze, że nie muszę nic wymyślać, by źle poszło mu zadanie, zapewne znowu bym zawiodła.
Wchodząc do salony wspólnego Ślizgonów, poczułam mocny odór męskich perfum. Zatkałam nos, od nadmiaru zapachu i z przymrużonymi oczami, weszłam do pomieszczenia, będącego w pół mroku.
-Co tu się stało? Wybuchła jakaś wojna na wodę kolońską, czy bomba męskich zapaszków?- zapytałam, poirytowana, widząc nie wielką strużkę dymu, unoszącego się w powietrzu.
-Eee… To nic takiego.- zaśmiał się Blaise Zabini.
-Tylko wymiana perfum.- dodał jego kolega. Wyjęłam różdżkę, wsuniętą do buta i zaklęciem przywróciłam salon do porządku.
-Co to ma znaczyć? Tłumaczyć się, ale już!- rozkazałam, widząc grupkę chłopaków, siedzących na kanapie i podłodze.- No, dalej! Chyba, że któryś chce oberwać z cruciaty?
Na dźwięk ostatniego słowa szybko ustawili się w rzędzie, zupełnie jak żołnierze w wojsku i wyśpiewali całą historyjkę o tym, jak wpadli na „genialny” pomysł spryskania się różnymi zapachami. Niestety coś wymknęło się spod kontroli i skończyło się na wielkiej, śmierdzącej bombie w opakowaniu po dezodorancie.
-Idioci.- stwierdziłam, idąc do sypialni.- Pomyślcie czasem parę razy, zanim coś zrobicie.
-Tak jest!- zasalutowali zgodnie, udając się posłusznie do swoich pokoi.
~*~
W końcu nadszedł ten dzień. Chwila, na którą wszyscy tak długo czekali.
-Denerwujesz się?- zapytałam okularnika, stojąc obok niego, wśród innych zawodników.
-Trochę.- przyznał, przyjmując magiczną roślinę od Moody’ego.- Jak myślisz, uda mi się?
-Pewnie.- szurnęłam go w ramię.- Daj z siebie wszystko Potter.
-Dzięki…- rozległo się głośne przemówienie Bagmana, po czym gwizdek rozdarł zimne powietrze. Zawodnicy wystartowali, skacząc do zimnego jeziora. Tafla wody zafalowała, gdy wszyscy zniknęli. Otuliłam się bardziej czarno zielonym szalikiem, opierając się o słup platformy, na której się znajdowaliśmy. Nigdzie nie mogłam znaleźć Hermiony i Rona, myślałam, że będą chcieli spotkać się z kolegą zanim to wszystko się zacznie, ale jednak się myliłam. Nie widziałam ich nawet na widowni, co było dość podejrzane. Może po prostu czekali po za zasięgiem mojego wzroku lub się spóźnili?
Jednak po dłuższym czasie w zamyśleniach zauważyłam, że ktoś się zbliża. Był to Cedrik, wraz z Cho Chang. Po chwili także Wiktor Krum wynurzył się, wraz z brunetką w objęciach. Tak, to była ta szlama, Granger. Czyli rudy także musi być gdzieś na dnie. Teraz wszystko jasne. Coś cennego zostało odebrane uczestnikom i byli to najbliżsi.
Fleur niestety nie udało się zaliczyć zadania, gdyż zaatakowały ją wodne stwory i postanowiła się wycofać. Jako ostatni wypłynął nasz bohater ze swoim przyjacielem i Gabrielle, jedną z młodszych uczennic Beauxbatons.
Po krótkiej naradzie, jury ogłosiły wyniki, wszyscy wstrzymali oddechy, by usłyszeć werdykt. Panna Delacour otrzymała dwadzieścia pięć punktów, ponieważ choć zrezygnowała, zaatakowana przez druzgotki, zademonstrowała niesamowitą znajomość zaklęcia bomblogłowy. Uczeń Hogwartu, Cedrik Diggory został nagrodzony czterdziestoma siedmioma punktami. Wiktorowi przypadło czterdzieści punktów, a Potterowi czterdzieści pięć, gdyż wykazał się godnym podziwu instynktem moralnym. Pff, tylko dlatego, że wyciągnął dwójkę czarodziei? No cóż, przyznam, że to dość… kontrowersyjny werdykt, zważywszy na to, że dotarł jako ostatni.
 Wracając do szkoły, wszyscy gratulowali uczestnikom wyników. Kiedy odłączyłam się od grupki uczniów stało się coś, czego się nie spodziewałam.
-Patrz Fred, Wężownica nas zaszczyciła.- zaśmiał się rudowłosy, starszy Gryfon.
-Ano. Co z tym zrobimy?- zapytał jego brat bliźniak.- Mamy nadal ten wywar?
-Mamy, mamy.- uśmiechnął się chytrze, wyjmując z kieszeni kurtki mały flakonik z różowym płynem.
-Serio, Amortencja? Nie stać was na lepszy żart?- prychnęłam, bez problemu rozpoznając eliksir. Na ich twarzach malowało się zdziwienie oraz zmieszanie.- No, czyje włosy tam dodaliście? Draco? A może Pottera lub Rona?
-Ee…- George podrapał się po karku.- Naszej siostry.
-Ginny?- zapytałam z rozbawieniem.- Co chcieliście tym osiągnąć? Szczerze powiedziawszy jestem biseksualistką, więc nie zrobiłoby to na mnie większego wrażenia.
Chłopacy stali jak wryci w ziemię, jeden z nich upuścił szklaną buteleczkę z płynem, wpatrując się w przestrzeń za mną.
-Co was tak wystraszyło? Ducha zobaczyliście?- zaśmiałam się, odwracając. Ku mojemu zaskoczeniu zrobiło się zimno. Co prawda temperatura była na minusie, lecz przez grupkę strasznych, zakapturzonych potworów spadła jeszcze bardziej. Dementorzy? Co tutaj robią?
-Wiejcie!- wrzasnęłam.- Zawiadomcie Dumbledore’a! No, już!

Bliźniacy otrząsnęli się i pobiegli w stronę zamku, a ja wyciągnęłam różdżkę. Skierowałam ją w stronę nieżywych istot, cofając się powoli.
-Nie wyssiecie ze mnie szczęścia. Już i tak zniknęło.- warknęłam, wpadając w zaspę nie do końca roztopionego śniegu. Poczułam, że żołądek podchodzi mi do gardła, strach sprawił, że nie mogłam przypomnieć sobie zaklęcia. Z oddali słyszałam krzyki, ktoś biegł, męski głos nawoływał moje imię.
-Ekspekto Patronum!- wypowiedziałam spokojnie, spowalniając oddech. Z końca mojej różdżki wyleciał wpierw nie wielki błysk białego światła, po chwili jednak przybrał na sile i uformował się w węża o niecodziennych rozmiarach. Zjawy, które powinny pilnować Azkabanu, uciekły tam, skąd przybyły, zanim dyrektor i nauczyciele zdążyli pojawić się na miejscu. Świetnie, teraz trzeba będzie wszystko opowiadać po tysiąckroć. Jednak… To nie było wszystko. Coś nadal stało przede mną, jęcząc i wrzeszcząc. Przerażało nie tylko dźwiękami, jakie wydawało, ale także swoją nie typową „urodą”. Grupka niskich, człekopodobnych stworzeń, bez połowy twarzy i z zębami ostrymi jak brzytwy próbowała poruszać się na zniekształconych kończynach. Z pięt oraz łydek wyrastały im długie ostrza, zamiast palców u rąk zauważyłam u nich ostre kolce.
-Co do diabła…- przerażona, wygrzebałam się ze śniegu, odchodząc na bok.- Drętwota! Crucio! Duro! Incendio!- rzucałam zaklęciami, które niestety nie zadziałały.- Avada Kedavra!
Inni czarodzieje przybyli mi z pomocą, nawet Albus nie mógł nic zdziałać ze swoją czarną różdżką. Tak, nasz dyrektor jest w posiadaniu jednego z Insygni Śmierci.
-Mam pomysł!- wyczarowałam długą katanę i zamachnęłam się sprawnie, pozbawiając jednego ze stworzeń głowy. Monstrum upadło na mokrą ziemię, wijąc się. Z szyi wylewał się fioletowy, obrzydliwy śluz.- Co to jest, cholera…
-Severusie, zabezpiecz tamto ciało.- wydał polecenie siwy mężczyzna, wskazując stworzenie przede mną.- Panno Sprout, proszę wraz z profesor McGonagal ogłuszyć jednego z żywych potworów i zabrać do jednej z klas na trzecim piętrze! Uczniowie, proszę uważać i zastosować się do tego, co właśnie uczyniła panna Riddle. Dobrze. Hagridzie, pomóż mi zabezpieczyć budynek.
 W koło panował lekki popłoch, jednak gdy dyrektor, wraz z gajowym, zniknęli za wzgórzem, Ślizgoni, Puchoni, Krukoni i Gryfoni połączyli siły, by w obronie tego, co najważniejsze zgładzić tajemniczych przybyszy. Nie szło nam łatwo, potwory po odcięciu głowy wciąż się czołgały, wielu z nas się przewracało, gdy łapały za kostki innych czarodziei. Aby doszczętnie wytępić nieproszonych gości należało przebić ich serca i choć trudno było za pierwszym razem odpowiednio trafić, wszyscy zawzięcie starali się pozbawić życia istoty, które nie wiadomo, czy były nie groźne, czy raczej krwiożercze. Czemu my, ludzie, zawsze pozbywamy się tego, co jest nam nie znane, czego się boimy?
W końcu zdyszana, usiadłam na ziemi, pokrytej fioletowym śluzem – krwią naszych ofiar.
-Co to było?- zapytał jeden z Krukonów, siadając obok mnie. Strzepnął długie włosy z twarzy, podpierając się o rękojeść miecza.
-Nie mam pojęcia.- odparłam cicho, analizując sytuację.