wtorek, 23 lipca 2013

Zaklęcie 5: Reprezentanci Turnieju Trójmagicznego

Dzień jako taki nie był wspaniały. Trochę łażenia po szkole i nudzenia się to nic szczególnego. Na szczęście wieczorem mięliśmy ubaw. Siedziałam sobie jak zwykle w bibliotece i czytałam, tym razem książkę o smokach. Nagle, jak nigdy, ktoś usiadł obok mnie. Poczułam na ramieniu czyjeś puszyste włosy, a gdy odciągnęłam się od lektury i spojrzałam w bok serce prawie wyskoczyło mi z piersi. Hermiona Granger siedziała obok, ramie w ramie i czytała to co ja.
-Spadaj stąd szlamo!- rzuciłam. Grr .. Jak ja nienawidzę dzieci mugolów, to okropne, jak można tak bezcześcić czarodziejskie umiejętności. Wracając do rzeczy - kiedy tylko dotarło do niej co powiedziałam, uciekła z płaczem, by wtulić się w swojego Potter'ka. Całą sytuację widział Draco, który prawie zwijał się ze śmiechu, a potem opowiedział o wszystkim reszcie Ślizgonów.
 Wreszcie nastała godzina kolacji. Uczniowie Durmstrang'u siedzieli przy naszym stoliku, przez co było dość ciekawie. Opowiadali o szkole, a Wiktor Krum nie raz przechwalał się zwycięstwami w zawodach światowych quidditch'a. Od czasu do czasu Malfoy próbował mu się podlizać, innym razem oberwał od kuzyna piorunem. Codzienna kolacja. Jednak dziś profesor Dumbledore, najfajniejszy dyrektor świata ogłosił uczestników Turnieju Trójmagicznego.
Reprezentantką Beauxbatons została Fleur Delacour. Po Durmstrang'u mogłam się spodziewać Wiktora, a reprezentantem Hogwartu został Cedrik Diggory. Jednak to nie wszyscy. Kiedy już mieliśmy powrócić do jedzenia Czara Ognia znów zapłonęła czerwienią i wypluła czwartą kartkę, którą dyrcio złapał odruchowo. Ze zdziwieniem na twarzy i przerażeniem w oczach wyczytał:
-Harry Potter.
Wrzawa na sali wyła niezmierna. Kiedy tylko to usłyszałam prawie oplułam Eve sokiem z dyni. Ten-Który-Przeżył początkowo nie ruszał się z miejsca i siedział jak ta trusia przy stole Gryfonów nie wiedząc co i jak. Jednak po chwili wstał i podreptał jak dziewczynka do sali za stołem nauczycieli. Mało nie popłakałam się ze śmiechu, niestety byłam zmuszona przestać, gdyż profesor McGonagal zmierzyła mnie ostrzegawczym wzrokiem.W końcu jednak pozwolono nam w spokoju dokończyć posiłek i wyjść z zatłoczonej sali. Wymknęłam się chyba jako pierwsza z mojego domu, by ominąć tłok na schodach. Byłam już przy wejściu do lochów, gdy nagle żółto czerwone światełko roztrzaskało mi się o szatę. Myślałam, że wykipię ze złości ! Szybko otarłam się z farby w kolorach Gryffindoru i rozejrzałam uważnie. Niestety uciekinierom plan nie wyszedł, gdyż zauważyłam rudą czuprynę za ścianami sowiarni
-Impendiamenta!- krzyknęłam i trafiłam jednego z bliźniaków Weasley'ów, przez co spowolniłam go na pewien czas. Szybko podbiegłam do chłopaka ruszającego się teraz jak ślimak oraz jego brata, który próbował go odczarować.
-Mam was!- zwróciłam się do nich. Miny spowolnionego Fred'a i zdesperowanego George'a były nieziemskie.
-Kurde stary przyłapała nas.- zwrócił się do brata ten z bliźniaków, który nie został trafiony, lecz po chwili odwrócił się do mnie.- No co nam teraz zrobisz Wężownico?
-Wiesz ... Mogłabym was zabić .. -zaczęłam, bawiąc się różdżką.- Ale nie chcę znów odwiedzać Azkabanu, więc dam wam tylko małe upomnienie.
-Pff .. Powodzenia. Expeliarmus!- rzucił już normalny Fred. Szybko odskoczyłam i zaklęcie trafiło w jakąś brunetkę z Ravenclaw. Uciekła z wrzaskiem, a ja postanowiłam kontynuować wymianę zaklęć. Z mojej różdżki wyleciał zielony płomień, który po chwili trafił obu braci, powalając ich na ziemię. Oni postąpili podobnie i w końcu całą trójką tarzaliśmy się po trawie rzucając zaklęcia. Byłam tym tak zajęta, że nie zauważyłam gapiów wokół nas. W końcu podnieśliśmy się na nogi, a ja skorzystałam z okazji i powiedziałam:
-Oppugo!- ptaki które wyczarowałam zaczęły atakować dwójkę przeciwników, którzy teraz ganiali w tą i z powrotem, by je odgonić. Wszyscy wokół śmiali się, niektórzy wręcz płakali ze szczęścia.
 Całe zajście uspokoiła Pamona Sprout, nauczycielka zielarstwa. Skończyło się na upomnieniu oraz odjęciu obu domom 50 punktów. Mimo wszystko warto było ich zaatakować. Jeśli wydawało mi się, że wcześniej byłam sławna, to teraz popularnością zaczynam dorównywać Potter'owi.

czwartek, 11 lipca 2013

Zaklęcie 4: Jednorożec

-Co dziś mamy za lekcje?- zapytałam na dzień dobry, po wejściu do wspólnego salonu Ślizgonów, ziewając.
-Wiesz .. Właśnie wróciliśmy z transmutacji. - zaśmiał się Adrian Pucey, ścigający w drużynie quidditch'a Slytherin'u.- Przespałaś pół dnia kobieto. McGonagall była tak wściekła, że ohoho .. 
-Masz przechlapane, tak samo Karon i ja.- dodał zirytowany Draco. No nieźle, teraz to na pewno nie uniknę kary. Jednak, zauważyłam że blond włosy chłopaka siedzącego na kanapie, pomiędzy swoimi osiłkami, są lekko zmierzwione i opadają pasemkami na twarz. Podeszłam do niego i poprawiłam mu je ładnie.
-Dzięki Riddle.- uśmiechnął się.
-Czy ty serio musisz do każdego mówić po nazwisku?- zbulwersowałam się jak zawsze, lecz nie dostałam odpowiedzi, bo w tej samej chwili do pokoju wpadł profesor Snape, wrzeszcząc na mnie. Trochę wystraszona spokojnie wysłuchałam jego niesamowicie interesującej historii <sarkazm> i z dumą przyjęłam karę. Po lekcjach, wraz z Karon'em mam iść do gajowego Hagrida, za to Malfoy zmuszony jest pomagać w kuchni po kolacji. Biedaczek, współczuję mu. Gdybym tylko mogła, zamieniłabym się z nim, ale znając życie i tak dostanę coś gorszego niż zmywanie tysiąca naczyń. 
 Kiedy opiekun naszego domu wyszedł, udałam się na pierwsze piętro, na historię magii. Straaaasznie nudny przedmiot, podczas którego siedzę i rysuję po książce. Zauważyłam, że wśród uczniów nie ma jedynego syna Lestrange'ów. Ciekawe gdzie się podziewa. 
Trwając w zamyśleniu nie zauważyłam, że lekcja się skończyła i dopiero męski głos wyrwał mnie z zamyśleń.
-Ejj .. Nie powinnaś iść na lekcje ? Ślizgoni już dawno wyszli. - podniosłam wzrok i momentalnie się odsunęłam. Przede mną stał Harry Potter, odwieczny wróg mojego ojca, czyli także mój. 
-Emm .. To nie twoja sprawa Potter. - zawahałam się myśląc, co mogłabym powiedzieć. Strasznie kusiło mnie, by od razu go zabić, ale mój ukochany tatulek zaraz miałby pretensje. W końcu to on chce wykończyć Tego-Który-Przeżył. Nie mogąc nic wymyślić wybiegłam z sali i pokierowałam się do biblioteki. Chociaż tam miałam zawsze chwilę ciszy i spokoju. 
 Znalazłam zaciszny kącik wśród regałów zapełnionych po brzegi starymi księgami. Ostatnio dość często tam przesiaduję, więc znalazłam sobie dość interesujący schowek. 
Odchyliłam delikatnie deskę w starej podłodze i ze schowka wyjęłam egzemplarz "Baśni Barda Beedley'a". Nigdy nie miałam dzieciństwa, a zawsze chciałam to przeczytać, tak więc kupiłam sobie w Hogsmeed, a następnie ukryłam, by nikt się o tym nie dowiedział. Siedząc z kulona w kącie, podłożyłam pod tom baśni książkę "Zaklęcia obronne i ich zastosowanie", by nikt nie zauważył okładki. Pogłębiona w lekturze nie zauważyłam, że minęło wiele godzin i nadszedł czas na karę. Zorientowałam się dopiero, gdy usłyszałam nawoływanie kolegi. Szybko schowałam książkę, tak by nie zauważył i udawałam, że uczę się zaklęć. On zauważywszy to zabrał ode mnie grubą księgę i złapał za nadgarstek.
-Chodź bo już i tak jesteśmy spóźnieni.- powiedział, a w jego głosie można było usłyszeć delikatną nutkę troski. Dziwne, żeby ktoś tak przebiegły i leniwy przejmował się kimkolwiek prócz sobą. Widać pokrewieństwo między nim, a słodkim platynowym blondynem jest prawie że niewidoczne. 
Szybko udaliśmy się do gajowego, którego drewniany, duży dom stał nieopodal Zakazanego Lasu. Sam właściciel chatki stał przed drzwiami i machał do nas, nawołując i poganiając.
-Na czym polega nasza kara?- zapytałam, bo coś mi się wydaje, że będzie to nazbyt łatwe.
-Byłem temu całkowicie przeciwny, ale niestety ...- załamał się Hagrid. Dla każdego zawsze jest taki miły, nawet dla najgorszych.- Musicie wytrzymać całą noc w lesie.
-Spoko.- przytaknęliśmy chórkiem, uśmiechając się. Wspaniale ! Całą noc w lesie pełnym potworów, zjaw i dementorów. Jakież to ekscytujące, po prostu żyć, nie umierać!
 Wszedłszy do Zakazanego Lasu rozejrzałam się, by stwierdzić poziom straszności. Niestety spadł on poniżej zera. Mroczne, stare drzewa sięgające chmur, wystające korzenie, tajemnicze szelesty i dziwne odgłosy. Żenada. Tylko dziecko nabrałoby się na coś takiego, przecież to nie jest straszne. Idąc coraz głębiej między drzewami i krzakami, prowadzona przez Karon'a zastanawiałam się gdzie podziewał się cały dzień. Ten chyba zauważył, że się w niego wpatruję, bo gwałtownie się zatrzymaliśmy, a po chwili staliśmy twarzą w twarz.Podszedł do mnie o krok, a ja o krok się odsunęłam. I tak parę razy.
-Co jest?- zapytał zdziwiony.
-Nic.- uśmiechnęłam się szyderczo, szturchając go i uciekając.- Berek !
Biegłam przez gęstwiny tak szybko, że świat wokół był rozmazany. Ahh .. Opłaca się brać wszędzie ze sobą różdżkę. Nagle coś się przede mną pojawiło, a ja nie zdążyłam wyhamować, wpadają na jakiegoś mężczyznę i przewracając się na niego.
-Ups. .. Przepraszam.- próbowałam wstać, lecz osoba ta obejmowała mnie w talii.
-Mam cię i nie dam ci teraz uciec.- oznajmił czarnowłosy kolega, którego twarz zakrywał również czarny materiał.
-Zdejmij ty to choć raz.- powiedziałam ostrożnie, lecz stanowczo.
-Nie miałem tego na rozpoczęciu i kolejny raz zdejmę dopiero na zakończenie.
Wybuchliśmy śmiechem, zupełnie nie wiedząc czemu. Nawet fajnie się z nim bawiłam. Był zabawny, miły, uczciwy.Chociaż nadal podoba mi się Draco. Tak, przyznaję to głośno, zakochałam się w tym lalusiu. No cóż, każdy ma inny, odmienny gust.
-Dobra mogę zejść ? Twoje mięśnie mi się w brzuch wbijają.- poprosiłam z udawanym grymasem.
-To nie są mięśnie.- uśmiechnął się tajemniczo i położył obok. Zamknęłam oczy, rozkoszując się miękkością wilgotnego mchu i delikatnym powiewem wiatru. I .. Czymś co mnie lizało po twarzy, blee .. Otworzyłam leniwie oczy i serce prawie nie wyskoczyło mi z piersi. Myślałam, że dostanę zawału. Było to coś, czego boję się najbardziej na świecie. Końska postura, jasne włosie i długi, biały róg wystający z czubka głowy. Tak dobrze myślicie, ja córka Lorda Voldemorda, najbardziej na świecie boję się jednorożców.
 Szybko odskoczyłam w tył i przeturlałam się, chwytając różdżkę.
-A idź ode mnie ty nasienie szatańskie ty!- krzyknęłam zachrypniętym głosem i wyciągnęłam przed siebie trzęsącą się rękę w której spoczywała różdżka. Karon już zwijał się ze śmiechu na ciemnej ściółce, a ja miotają różnymi zaklęciami próbowałam odgonić zwierze.
-Drętwota! Bombarda! Crucio! - każde z nich chybiło. W końcu nie wytrzymałam.- Avada Kadavra!
Udało się! Jednorożec leżał jak długi, a ja wstałam na trzęsących się nogach. Chłopak widząc, że nie żartuję z tym przerażeniem szybko się ogarną i podbiegł do mnie w chwili, gdy z powrotem padłam na kolana. Obią mnie czule i powiedział:
-Hej, wybacz. Myślałem, że jaja sobie robisz.
-Spoko, wszyscy tak myślą, nie mam ci tego za złe.- powiedziałam, nadal załamana tym bliskim spotkaniem z czystym złem.

sobota, 6 lipca 2013

Zaklęcie 3: Obrona przed czarną magią

 Już z samego rana zmuszeni byliśmy wstać, by iść na lekcje. Wspaniale ! Nie dali się wyspać, ale opłacało się. Pierwszą lekcją była obrona przed czarną magią. Draco zaprowadził mnie do klasy i pokazał miejsce obok niego.
-Siadaj.- uśmiechnął się, odsuwając krzesło. Ale z niego dżentelmen. Nie musieliśmy zbyt długo czekać, gdyż po chwili w sali pojawił się dziwny człowiek, który dzień wcześniej zatrzymał burzę w Wielkiej Sali. Niewysoki mężczyzna, ze sztucznym okiem, ubrany jak jakiś bezdomny.
-Alastor Moody, były auror, krytykant ministerstwa.- przedstawił się, pisząc coś na tablicy, a następnie rzucając kredą na drugi koniec sali.- Nowy nauczyciel obrony przed czarną magią. Jestem tu, bo Dumbledore mnie o to prosił i koniec! Macie jakieś pytania?
-Będziemy praktykować, czy uczyć się zaklęć z książek?- wyskoczyła Diana. Kiedy wstawała, by zadać owe pytanie jej blond włosy ociekły z niedbałego koka i opadły luźno na ramiona.
-Właśnie miałem o tym wspomnieć. Co się tyczy czarnej magii wyznaję praktyki. A teraz usiądź panno ... - zamyślił się, nie znając dziewczyny.
-Diana Narcyza Malfoy.- przedstawiła się i usiadłszy z dumą poprawiła włosy. Wtedy to pan Moody zapytał o zaklęcia niewybaczalne. Zgłosiłam się jako jedyna w klasie, choć wiedziałam że większość z uczniów je zna, lecz boi się nowego profesora.
- Istnieją trzy zaklęcia niewybaczalne. Nazywają się tak, gdyż są zakazane, za ich użycie grozi dożywocie w Azkabanie. Są nimi : Avada Kadavra, Crucio oraz Imperio. To pierwsze zabija, drugie torturuje, a trzecie przejmuje kontrolę nad osobą, na którą rzucamy owe zaklęcie. - powiedziałam.
-Dobrze! Ministerstwo uważa, że jesteście jeszcze za młodzi, by znać te trzy zaklęcia. Aż niesamowite, że ta oto wasza koleżanka umie je wszystkie. Powiedz, skąd o nich wiesz?- zadziwił się Alastor, przez co na moje usta zagościł uśmieszek dumy.
-Od ojca.- powiedziałam, wywołując szmery w klasie.- Tom'a Riddle'a.
 Tego już nauczyciel nie skomentował i zaczął swoją gadkę o zaklęciach niewybaczalnych, szukając czegoś zawzięcie między słoikami i pudełkami ze stworzeniami. Wziął małego pajączka, powiększył go i potraktował zaklęciem Imperio. Latał pajączkiem z ucznia na ucznia, wszyscy się śmiali lub panikowali. Potem nastała cisza, bowiem rzucił nim o szkło, a potem próbował utopić, opowiadając. Następnie zgłosił się Longbottom, podając zaklęcie, o którym już wspomniałam - Cruciatus. Wtedy to na naszych oczach Moody postanowił potorturować pajączka. Nie chciałam nic mówić, ale to było straszne. Wiem, że jako córka Sami-Wiecie-Kogo powinnam być odporna na cierpienie i ból, których nie raz doświadczyłam, ale tak nie jest. Mimo wszystko jestem wrażliwą dziewczyną.
 Wtem wyskoczyła Granger, chcąc zatrzymać nauczyciela. Ten przestał i położył pajączka na jej książce i poprosił o podanie trzeciego zaklęcia niewybaczalnego. Gdy odmówiła sam chciał je rzucić, ale Diana go wyprzedziła i krzyknęła, wskazując różdżką na zwierze:
-Avada Kadavra!
Oczy każdego zwróciły się ku niej, kiedy stworzenie umarło.
-Zaklęcie uśmiercające. Znam tylko jedną osobę, która je przeżyła i siedzi w tej klasie.- nauczyciel podszedł do Harry'ego Pottera, który siedział rząd dalej niż ja. Kiedy pan Alastor kończył wypowiedź, spojrzałam na osobnika siedzącego obok mnie, który przez ten cały czas siedział niewzruszony, rysując coś na kartce. Spojrzałam chyłkiem co to takiego. Chłopak no cóż, jak to chłopak talentu zbyt dużego nie ma, ale siebie samego, wygrywającego mecz quidditch'a to narysować umie.
 Następne było zielarstwo. Niezwykłą wiedzą na temat roślin i ich właściwości wykazał się Karon, który jako jedyny w Slytherin'ie miał jakiekolwiek pojęcie na ten temat. Potem udaliśmy się na moje ukochane eliksiry, a zaraz po nich na historię magii, po której nastąpiła długa przerwa. Wraz z synem Bellatrix, jego kuzynem, kuzynką i siostrą Pottera udaliśmy się na boisko, gdzie Wiktor Krum uczył nowych kolegów paru sztuczek w quidditch'u.
-Ale ciacho.- skomentowała go Eve. Całą czwórką spojrzeliśmy na nią spode łba, jak na idiotkę. Tylko nienormalnym dziewczyną mógłby podobać się ktoś taki. Owszem, miał w sobie to coś, ale ... W tej szkole jest uczeń o wiele lepszy od niego. Tak, dokładnie chodzi mi o pewnego aroganckiego blondyna, nienawidzącego szlam.
 Kiedy obok nas przeszła para rudych bliźniaków, Karon nie wytrzymał i krzyknął:
-Rudych trzeba tępić !- po czym strzelił w nich piorunem. Ale ubaw ! Wręcz zginaliśmy się ze śmiechu, dwójka z nas nawet się popłakała. Początkowo myślałam, że ten zamaskowany chłopak jest trochę dziwny, ale teraz wiem, że jedyne o co mogę go podejrzewać to to, że mimo wszystko wywołuje we mnie cień zaciekawienia, tajemnicy.
Nagle usłyszeliśmy dzwon z wierzy zegarowej, oznajmujący obiad. Powoli wstaliśmy, by udać się do sali, lecz nie jeden z nas. Jedyny syn rodziny Lestrange'ów szyko podniósł się na równe nogi i pobiegł w stronę pomieszczenia, gdzie podane zostało jedzenie.
-A ten co tak szybko?- zdziwiłam się.
-Jest wiecznie głodny.- zaśmiał się Draco.- Ahh .. Ten kuzynek.
Kiedy przyszliśmy w Wielkiej Sali już zgromadziła się większa liczba uczniów, a Ślizgon z zakrytą twarzą zajął nam miejsca i zajadał się ogonami węża, które jak widać bardzo lubił, bo wchłonął prawie całą miskę. Ja jednak postawiłam na coś mniej tuczącego i nałożyłam sobie sałatkę z warzyw z ogrodu Hagrida oraz troszkę ziemniaków i udko kurczaka. Chociaż jedno dziwi mnie niezmiernie - jak można jeść potrawkę z piór hipogryfa oraz korzenia dyptanu. Ślizgoni coraz bardziej mnie zadziwiają. W końcu, po długich minutach wysłuchiwania błagań, spróbowałam tej dziwnej, różowo szarej mieszanki i muszę przyznać, że jest znośna. Nie tak dobra jak mugolskie jedzenie, ale da się przełknąć.
 Pod wieczór siódmoklasiści wrzucali zgłoszenia do Czary Ognia. Ja, wraz z Malfoy'em i jego siostrą siedziałam i śmiałam się z idiotów, którzy próbowali przechytrzyć magiczny krąg wokół kielicha, który wyczarował dyrektor. Bliźniacy Weasley ponieśli klęskę, a potem najlepszy najsławniejszy uczeń  Durmstrangu zgłosił się do Turnieju Trójmagicznego. Zauważyłam, że między nim, a tą durną szlamą - Hermioną - jest chemia. Biedna Potterówna, będzie zawiedziona gdy jej o tym powiem.
 Po kolacji, która odbyła się od 19:00 do 20:00 w salonie wspólnym Ślizgonów opowiedziałam wszystkim o moim zacnym spostrzeżeniu.
-Ohoho .. Wielki pan Krum robi BUM na widok szlamy.- śmiali się uczniowie.
-Jeśli przyjdą razem na Bal Bożonarodzeniowy to będzie żart stulecia.- mówili inni. Ja nie widziałam w tym nic dziwnego, w końcu pasowaliby do siebie. Przeciwieństwa się przyciągają. On jest siłaczem, ona kujonką, słodka byłaby z nich parka.
                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                       

środa, 3 lipca 2013

Zaklęcie 2: Hogwart

To niesamowite ! Jeszcze z godzinę temu siedziałam w pociągu, rozmawiając z nowym znajomym, a teraz jestem tu - w Hogwarcie ! Pierwszoroczniaki zostały wspaniale powitane oraz uroczyście przydzielone do domów i wreszcie nadeszła kolej na mnie.
-A teraz Tiara Przydziału powie nam do jakiego z domów trafi nowa uczennica czwartego roku Faye ... - dyrektor zawahał się, spojrzał na starszą czarownicę (pewnie nauczycielkę) oraz gajowego i dokończył.- Faye Riddle!
 Szumy, okrzyki strachy, czy sprzeciwu wybuchły na sali. Spodziewałam się tego, więc mój wyraz twarzy pozostał nie zmieniony. Nagle Dumbledore przyłożył swoją różdżkę do gardła i krzyknął, by uciszyć uczniów. Ponownie zaprosił mnie do siebie, więc podeszłam do niskiego drewnianego stołka, by po chwili usiąść na nim. Mężczyzna założył mi na głowę starą czapkę czarodziejską, która po chwili zastanowienia powiedziała na tyle głośno, by wszyscy obecni usłyszeli moją przynależność.
-SLYTHERIN!
 Ślizgoni energicznie bili brawa i wiwatowali, wyraźnie zadowoleni, że dołączyłam do ich domu. Myślałam, że będą zawiedzieni, a tu ? Niesamowite.
Kiedy już usadowiłam się przy stole obok platynowo-włosego blondyna, świece pod sufitem pojaśniały jeszcze bardziej i dyrektor ponownie przemówił:
-A teraz, gdy wszyscy są przydzieleni do domów chciałbym coś ogłosić!- nagle do sali wbiegł jakiś pomarszczony, skulony dziadunio, ledwo trzymając się na nogach.- W nadchodzących miesiącach będziemy mieli zaszczyt uczestniczyć w bardzo podniosłym wydarzeniu, które nie miało miejsca od ponad wieku.
 Nagle przerwał, by chwilę porozmawiać z tym starym człowiekiem. Usłyszałam też jak Draco szepcze mi cicho do ucha, że jest to Argus Filch, woźny. Wiele uczniów nie przepada za charłakiem, nawiedzają go i stroją mu różne żarty, szczególnie bracia Fred i George Weasley, największe rozrabiaki w szkole.
- Więc tego roku w Hogwarcie będzie mieć miejsce niezwykłe wydarzenie, Turniej Trójmagiczny.- na sali wzrosły szepty podniecenia.- Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, w tym turnieju reprezentanci trzech szkół zmagać się będą w trzech konkurencjach. Każdą ze szkół reprezentuje tylko jeden uczeń, ale uwaga śmiałek ten musi działać sam i lepiej mi uwierzcie, ten turniej nie jest dla bojaźliwych, ale o tym potem. A teraz powitajcie wraz ze mną urocze damy z Akademii Magi Beauxbatons oraz ich dyrektorkę Madame Maxime.
 Na salę wbiegły tańcząc i wzdychając do chłopaków dziewczyny w błękitnych mundurkach i delikatnie sterczących czapeczkach. Poruszały się z niezwykłą gracją, jak przystało na prawdziwe damy. Za to ta cała Maxime to niezły kawał baby. Miała przynajmniej ze trzy metry wysokości, może trochę przesadzam. Na pewno była wielka, bo przewyższyła nawet Dumbledore'a. Po ich wspaniałym występie sala zawrzała oklaskami i wiwatami osobników płci męskiej. Jednak nie minęło zbyt wiele czasu, a dyrektor uciszył nas i równie wspaniale co poprzednio powitał Instytut Magi Durmstrang i ich dyrcia. Niezłe z tych chłopaków ciacha. Weszli jak jakieś wojsko na salę, waląc o podłogę i wymachując kijkami na wszystkie strony. Z różnych stolików można było usłyszeć westchnienia fanek Wiktora Kruma. Przyznam, niezłe z niego ciacho.
 Po wszystkich pokazach wreszcie mogliśmy zjeść spokojnie kolację. Ohh ... Jaka ja byłam głodna. Od razu zabrałam się za wciąganie udek kurczaka i czegoś, co Karon nazywał "oddechem smoka". W rzeczywistości była to super ostra papryczka, której prawie nie poczułam, wzbudzając tym samym w innych obecnych przy stole zachwyt.
-No dobra Faye, opowiedz nam coś o sobie.- powiedziała blondynka, siedząca na przeciw Draco.- Właśnie, gdzież moje czysto-krwiste maniery. Jestem Diana Narcyza Malfoy, siostra tegoż oto durnego osobnika, siedzącego obok ciebie.
-Emm .. Co ja mam o sobie opowiadać. Wiadomo, czyją jestem córką, więcej wiedzieć nie musicie.- powiedziałam jak najmilszym tonem. Nie chciałam ich urazić, po prostu mój życiorys opierał się na więzach krwi i chyba to zrozumieli, bo nie pytali o nic więcej.
 Nagle na salę wnieśli jakieś dziwne pudło i pan Albus poprosił nas o uwagę. Powiedział, że osoba, która wygra turniej na zawsze pozostanie sławna, bla bla bla ... Nagle sufit zmienił się w burzowe chmury i zaczął walić piorunami. Jakiś koleś ze sztucznym okiem rzucił zaklęcie i wszystko wróciło do normy. Rozpoznałam go od razu - Szalonooki Moody. Co on tu robi ? Gdyby tego było mało jakiś gościu z Ministerstwa właśnie oznajmił, że dzieciaki poniżej siedemnastu lat NIE mogą brać udziału w Turnieju Trójmagicznym. Potem dyrektor otworzył pudło stojące na środku podium i naszym oczom ukazał się wielki kielich, płonący niebieskim ogniem, do którego uczniowie chcący wziąć udział w tym gównie mają wrzucać karteczki z imionami i nazwiskami. Norma. Tak więc Czara Ognia została ukazana, a turniej uroczyście otwarty. Nareszcie mogliśmy w spokoju pójść do dormitoriów. Ależ byłam zmęczona.
 W salonie wspólnym Slytherin'u zatrzymał mnie Karon.
-Co jest?- zapytałam.
-Wiesz... Tradycją tego turnieju jest Bal Bożonarodzeniowy i ... - zająkał się.
-Iiii ? No mów no .
-Czy nie zechciałabyś pójść ze mną na ten bal ? - wykrztusił, trochę zaczerwieniony. Sama przez to zalałam się rumieńcem, ale cóż ... Pierwszy raz usłyszałam coś takiego, w końcu dopiero dzisiaj poznałam prawdziwych ludzi.
-Umm .. Pewnie.- odparłam nawet zadowolona. Karon był słodki i fajny. No i gardził Potter'em, jestem pewna, że tatuś by go polubił. Odprowadziłam go pod pokój chłopców i pocałowałam w policzek na dobranoc, po czym udałam się do sypialni dziewcząt. Tylko otworzyłam drzwi i usłyszałam głośnie:
-Uuuuuu ...
-O co wam chodzi?- zapytałam zdziwiona.
-No wiesz. Najpierw flirtujesz z Malfoy'em, teraz z Lestrange'm. Kobieto zdecyduj się na jednego.- zaśmiała się Eve, siostra Harry'ego.
-Ale ... Ja z nikim nie flirtuje. Dobra dajcie mi się umyć i położyć, bo zmęczona jestem.- oczywiście musiałam powiedzieć to tak dumnie, że aż przestały się czepiać. Spokojnie podreptałam do łazienki, a następnie do miękkiego, dużego łóżka. Kiedy światło zgasło, usłyszałam ciche "dobranoc" od strony Astorii Greengrass. Wszystkie odpowiedziałyśmy jej chórkiem i zapadłam w głęboki, spokojny i upragniony sen.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Zaklęcie 1: Pociąg

 Początek roku szkolnego. Chyba ... Nie chodząc do szkoły, nie wie się kiedy rozpoczyna się, a kiedy kończy rok szkolny i tak dalej. Ja, Faye Riddle, jedyna córka Tom'a Riddla - zwanego także Lordem Voldemordem - zostałam skazana na dożywocie w Azkabanie za to, że w ogóle wyszłam na świat. To niesprawiedliwe ! Jednakże pewien stary czarodziej, dyrektor szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, Albus Persiwal Wulfryk Brian Dumbledore dał mi kuszącą propozycję, która utrzymała by mnie na wolności. Było to uczęszczanie do jego szkoły. Nie wiem, czy dobrze postąpiłam przystając na ten układ, ale przynajmniej nie muszę kisić się w jakimś zgniłym więzieniu.
-Jutro jedziesz do szkoły, ciesz się !- oznajmił mój ojciec, gdy powróciłam do naszego "domu". Wzięłam to słowo w cudzysłów, gdyż tej starej, opuszczonej nory domem nazwać nie mogę.- Mam nadzieję, że Dumby ci wszystko przygotował.
-Wszyściuteńko, panie.- oznajmiłam z powagą i szacunkiem.- Jutro o dziewiątej rano pociąg wyjeżdża do Hogwartu.
-To dobrze, bo mam dla ciebie pewne zadanie.- przekazał mi je w języku węży, który rozumie tak niewielu. Niestety nie mogę zdradzić cóż to za sekretna misja. Chcąc, nie chcąc już niebawem znajdę się tam, gdzie zawsze chciałam być - w szkole !
*
Nadszedł ten dzień. Nareszcie mam szansę nauczyć się wielu rzeczy, poznać innych ludzi. Nigdy nikogo nie poznałam, no może z jednym wyjątkiem. 
 Muszę przyznać, że kiedy weszłam na peron 9 i ¾ na stacji King Cross w Londynie to oniemiałam z zachwytu. Nigdy nie widziałam na oczy podobnego miejsca, ale nie ma co się dziwić. W końcu przez całe moje życie wychowywałam się w ukryciu, na Śmierciożerce i zabójce. 
-Hej !- ktoś krzyczał z daleka.- Faye! Faye !
-Tu jestem!- pomachałam w górze ręką, by osoba ta mogła mnie znaleźć. Po chwili pojawił się przede mną wysoki chłopak w kominiarce, z zakrytą większością twarzy, w czarnej bluzie i ze słuchawkami nałożonymi na kaptur.
-Jestem Karon Lestrange, uczeń czwartego roku, Ślizgon.- powiedział donośnym, aczkolwiek słodkim głosem.- Dyrektor kazał cię przypilnować, byś bezpiecznie dotarła do szkoły. Wiesz, po drodze może spotkać cię parę nieprzyjemności ze strony uczniów. 
-Emm .. Spoko, dzięki. Jestem .. A w sumie wiesz kim jestem, więc bez zbędnych szczegółów proszę, pokaż mi gdzie mam wsiąść.- odparłam dumnie. Nie wiedziałam, że Lestrange mają syna. No to ciotka Bellatrix będzie mi się musiała grubo tłumaczyć, gdy ją znów spotkam. 
 Spokojnie podreptałam za nowym znajomym do pociągu, po czym usadowiłam się wygodnie w przedziale do którego mnie zaprowadził. Byliśmy tam tylko my. Niestety nie na długo, a już miałam nadzieje, że będę mogła z nim swobodnie porozmawiać, jak Śmierciożerca ze Śmierciożercą. O ile nim był ... Nie zdążyłam schować walizki, a do przedziału wparowała czarnowłosa dziewczyna, o pięknej cerze i zielonkawych oczach. Odziana była w czarne spodnie, biały płaszczyk oraz buty na niewysokim koturnie. Krucze włosy związane były w koński ogon, z którego delikatne kosmyki wylatywały, opadając dziewczynie na ramiona. 
-Dziadzia jest sprawa.- zwróciła się do chłopaka, stojącego obok mnie.- Trzeba naubliżać mojemu durnemu bratu i to teraz !
-Już się robi Potterówna. Wiesz, że jeśli o to chodzi nie trzeba mi dwa razy powtarzać.- odpowiedział jej i szybko żegnając się ze mną, pobiegł w głąb korytarza wraz z siostrą śmiertelnego wroga mojego ojca, jak mniemam. 
Poradziłam sobie jakoś z walizką i usiadłam przy oknie, zakładając słuchawki na uszy. Nacisnęłam "odtwarzaj" w telefonie i już po paru sekundach w uszach rozbrzmiało mi  "Need more friends with wingsAll the angels I know. Put concrete in my veins. I'd always walk home alone. So I became lifeless. Just like my telephone."*  Nie minęło pół piosenki, a pociąg ruszył i krajobraz na zewnątrz zaczął się zmieniać z coraz większą prędkością. Siedząc samej i słuchając muzyki nawet nie spostrzegłam jak szybko się przemieszczamy. Cały czas w głowie miałam dźwięk słów sądu ostatecznego sprzed dwóch dni: "Zostajesz skazana na dożywocie w Azkabanie ... " To było okropne. Chciałam się sprzeciwiać, przytaczać argumenty przeciw takiemu wyrokowi, lecz wiedziałam, że to by tylko pogorszyło sprawę. Na całe szczęście pojawił się wtedy ten staruszek o siwej, długiej brodzie w szarej tunice. To dzięki niemu mogę teraz spełnić moje marzenie i przeżyć niezwykłą przygodę, zdobyć nowe, niepowtarzalne umiejętności.
 Kiedy trwałam tak w bezruchu, opierając się na łokciu o parapet i obserwując pola, lasy oraz łąki, nie spostrzegłam, że ktoś wchodzi do pomieszczenia i siada naprzeciw mnie. Jednak po chwili zwróciłam moją cenną uwagę na owego osobnika, gdyż jego wzrok tak jakby przeszywał mnie na wylot.
-Czego się gapisz. Dziewczyny w życiu nie widziałeś?- zagaiłam, patrząc blondynowi prosto w stalowoszare oczy. Był nieprzeciętnie przystojny, jedną nogę miał zarzuconą na drugą, białą koszulę delikatnie rozpiętą, a biało zielony krawat mocno poluzowany.
-Sorry, nie widziałem cię tu nigdy.- odparł z pogardą.- Wiesz, to wagon dla VIP'ów, czyli Ślizgonów. Nie ma tu miejsca dla jakiś wyrzutków.
-Wyrzutków?!- zdenerwowałam się.- Jestem Faye Riddle, nowa uczennica waszej zasranej budy i niezmiernie się cieszę, że mogę uczęszczać do tak zacapiałego miejsca, gdzie jak widzę chodzą same nadęte bufony. Wielkie sorki, ale ten przedział od dziś należy do mnie, więc albo spadaj, albo daj mi spokój.
-Wow, kobieto, opanuj się. Nie wiedziałem, że jesteś tak szlachetnego pochodzenia. Zupełnie jak nasz Karon.
 O wilku mowa, ciekawe gdzie on się podział. Uciekł gdzieś z tą dziewczyną i nadal nie wraca. Jednak kiedy pogrążona w rozmowie z Drakonem Malfoy'em (bo tak się nazywa chłopak, o platynowych blond włosach, siedzący naprzeciw mnie) nawet nie zauważyłam, że nasz pociąg zatrzymał się. Myślałam, że podróż będzie trwać dłużej, a tu raptem parę godzin i jesteśmy na miejscu.
Po wysiadce gajowy Rubeus Hagrid wyczytał nasze nazwiska, by sprawdzić, czy aby na pewno wszyscy bezpiecznie dotarli. Oczywiście mojego nazwiska nie było na liście, widniało tam tylko imię. Kiedy je usłyszałam, dałam znak, że jestem i wsiadłam do drewnianej łódki, by chwilę potem znaleźć się w Wielkiej Sali. To wszystko działo się tak szybko.

* "Need more friends with wingsAll the angels I know. Put concrete in my veins. I'd always walk home alone. So I became lifeless. Just like my telephone." - jest to pierwsza zwrotka piosenki "Nothing to lose" Billy'ego Talent.