czwartek, 7 sierpnia 2014

Zaklęcie 15: Podążaj za mym głosem

W drugi dzień świąt wszyscy wstali późno. W pokoju wspólnym Ślizgonów panowała wrzawa, wszyscy uczniowie zachwycali się prezentami.
Po śniadaniu sowy przyleciały z pocztą od rodziców, przynosząc resztę upominków. Dumbledore podziękował nam za wspaniałą zabawę podczas uroczystości, która odbyła się dzień wcześniej.
-Świetnie się bawiłam!- oznajmiła Diana.- Te tańce, skoki. Balowałam do rana!
-Tak, ja też!- przyznała Eve, uśmiechając się chytrze.
-Wy przynajmniej nie musiałyście pomagać w sprzątaniu!- żaliła się rudowłosa Ślizgonka, biorąc kęs słodkiej bułki. Spojrzałam na swój talerz, zupełnie pusty. Nie miałam apetytu i choć burczało mi w brzuchu, wolałam się przegłodzić.
-A ty jak się bawiłaś?- zapytały dziewczyny.
-Całkiem dobrze. Było… miło.- zdobyłam się na uśmiech, niezbyt skora do rozmowy.- Karon jest świetnym tancerzem.
-Och… Dziękuję.- wtrącił chłopak, zajadając się ulubionym ciastem z jabłkami. Zauważyłam, że w Hogwarcie ma dość dużo wielbicielek, na które nawet nie zwraca uwagi. Nic więcej nie mówiąc, przyglądałam się czarodziejom na sali, wyłapując na ich twarzach emocje takie jak radość, podniecenie, czy śmiech. Dużo osób się śmiało, żartowało.
-Haaloo, ziemia do Faye!- blond włosa koleżanka pomachała mi przed oczami bladą, chudą ręką.- Czemu nic nie jesz?
-Umm.. Nie jestem głodna.- wzruszyłam ramionami, spuszczając wzrok na czysty talerz z porcelany. Jasne kosmyki włosów spadły mi na twarz, więc odgarnęłam je nie dbale ręką. Nie zdążyłam się dziś uczesać, mało brakowało, a zaspałabym na śniadanie.
-Przez nią sądzę, że jestem gruuby.- wtrącił się Karon, kiedy jego kuzynka prawiła kazania na temat odpowiedniego żywienia. Jego głos załamał się, gdy to mówił. Wszyscy na niego spojrzeli ze zdziwieniem.
-Ej, nawet tak nie myśl! To, że ona ma problemy, nie znaczy, że masz się jej słuchać!- skarciła go Diana.
-Właśnie! Jesteś chudy!- dodała Astoria. Ja jedynie rzuciłam mu smutne, przepraszające spojrzenie. Jakoś nie miałam dziś na nic ochoty, ani humoru.
-Achh… I tak jestem gruby.- chciał złapać się za brzuch, udowadniając nam swe stwierdzenie, jednak jedyne co udało mu się pochwycić to zwinięty t-shirt. Poczułam bolesne kłucie w żołądku. Poczucie winy? W końcu to ja, zwierzając mu się, opowiadałam o tym, jak nienawidzę mojego ciała i ile bym dała, by być chudszą. Wszystkie moje myśli kumulowały się w nim, dając tak zaskakujący i smutny efekt.
Nagle wstałam gwałtowanie, prawie przewracając stojące na stole kubki z herbatą. Znowu przeze mnie cierpi.
-Przepraszam.- powiedziałam cicho, kierując się do drzwi. Co prawda ucieczka od problemu nie była najlepszy rozwiązaniem, lecz w tej chwili myślałam wyłącznie o sobie. Nie wytrzymałabym tam dłużej.
-Panno Riddle, proszę powrócić na miejsce. To jeszcze nie koniec.- usłyszałam głos dyrektora. Odwróciłam się i spojrzałam mu w oczy zbolałym wzrokiem. Jego twarz była surowa, prawie bez wyrazu. Posłusznie znów usiadłam w ławce, lecz zamiast mnie, z Wielkiej Sali wybiegł Lestrange. Kiedy wstawał, miał całą zzieleniałą twarz, jakby zrobiło mu się nie dobrze.
-Ocho, ktoś tu ma anoreksję.- zaśmiał się Smok, odstawiając szklankę na blat.
-Odwal się od niego, dobra?!- zasyczałam, zupełnie jak wąż, szykujący się do ataku. Nie bez powodu nazywają mnie Wężownicą.
~*~
Południe minęło dość spokojnie i choć na dworzu szalała śnieżyca, w szkole było ciepło i przyjemnie. Siedziałam w Izbie Pamięci, oparta o jedną ze ścian w głębi pomieszczenia i ze słuchawkami na uszach czytałam książkę. Mieliśmy cały dzień dla siebie, ponieważ uczestnicy Turnieju Trójmagicznego mieli coraz mniej czasu na rozwiązanie zagadki, dotyczącej kolejnego zadania.
-Szybko, do biblioteki!- Hermiona wpadła jak tornado do pokoju i chwyciła mnie za rękę, przerywając mi dotychczasowe zajęcie.- Harry otworzył jajo, pod wodą, znalazł zagadkę.
-Co?! Serio?- zdziwiona, szłam za nią, słuchając jak po kolei opowiada o odkryciu, o podpowiedzi jaką Potter otrzymał od Cedrika.
Wpadłyśmy do dużej biblioteki i znalazłyśmy chłopaków między regałami z historią Hogwartu.
-Dobra, po kolei. Harry, powiedz tą zagadkę.- poprosiłam, siadając obok rudego.
-Szukaj nas tam tylko, gdzie słyszysz nasz głos.- zacytował zażenowany. Widocznie już wiele razy musiał powtarzać ową regułkę.- Nad wodą nie śpiewamy, taki już nasz los, a kiedy będziesz szukał, zaśpiewamy tak: To my mamy to, czego tobie tak brak. Aby to odzyskać masz tylko godzinę, której nie przedłużymy choćby o krztynę. Po godzinie nadzieję przyjdzie ci porzucić, a to, czego szukasz nigdy już nie wróci.
-To jasne.- stwierdziłam.- Co wy robicie na tym dziale? Lećcie na morskie stworzenia.
-No tak!- zajarzyła Granger.- Syreny wabią śpiewem pod wodą, lecz na lądzie nie słychać ich pięknych głosów.
-Właśnie!- zaklaskałam, szczęśliwa że ktoś na to wreszcie wpadł.- Pewnie zostanie wam coś odebrane i trzeba będzie to odzyskać w przeciągu sześćdziesięciu minut, stając twarzą w twarz z trytonami.
-Harry, to będzie trudne.- wystraszył się Ron, jednak przyjaciel poklepał go po plecach, pocieszając i zapewniając, że wszystko się dobrze skończy.
-Dobra, dalej sobie chyba poradzicie, nie? Poszperajcie tutaj i przy roślinach wodnych jak Harry mógłby wytrzymać godzinę pod wodą.- wstałam, kierując się do wyjścia.- Aha i sprawdźcie także zaklęcia!
 Korytarze były puste, wszyscy przygotowywali się do drugiego zadania, które miało się niebawem odbyć. Dokładnie czterdzieści pięć godzin dzieliło nas od uczestniczenia w kolejnej, pełnej wrażeń rywalizacji pomiędzy czwórką uczestników niesamowitego turnieju. Chciałabym spokojnie czekać na to wydarzenie, jednak nadal miałam coś do zrobienia. Ojciec wyraźnie powiedział, że mam się zająć Wybrańcem. Dobrze, że nie muszę nic wymyślać, by źle poszło mu zadanie, zapewne znowu bym zawiodła.
Wchodząc do salony wspólnego Ślizgonów, poczułam mocny odór męskich perfum. Zatkałam nos, od nadmiaru zapachu i z przymrużonymi oczami, weszłam do pomieszczenia, będącego w pół mroku.
-Co tu się stało? Wybuchła jakaś wojna na wodę kolońską, czy bomba męskich zapaszków?- zapytałam, poirytowana, widząc nie wielką strużkę dymu, unoszącego się w powietrzu.
-Eee… To nic takiego.- zaśmiał się Blaise Zabini.
-Tylko wymiana perfum.- dodał jego kolega. Wyjęłam różdżkę, wsuniętą do buta i zaklęciem przywróciłam salon do porządku.
-Co to ma znaczyć? Tłumaczyć się, ale już!- rozkazałam, widząc grupkę chłopaków, siedzących na kanapie i podłodze.- No, dalej! Chyba, że któryś chce oberwać z cruciaty?
Na dźwięk ostatniego słowa szybko ustawili się w rzędzie, zupełnie jak żołnierze w wojsku i wyśpiewali całą historyjkę o tym, jak wpadli na „genialny” pomysł spryskania się różnymi zapachami. Niestety coś wymknęło się spod kontroli i skończyło się na wielkiej, śmierdzącej bombie w opakowaniu po dezodorancie.
-Idioci.- stwierdziłam, idąc do sypialni.- Pomyślcie czasem parę razy, zanim coś zrobicie.
-Tak jest!- zasalutowali zgodnie, udając się posłusznie do swoich pokoi.
~*~
W końcu nadszedł ten dzień. Chwila, na którą wszyscy tak długo czekali.
-Denerwujesz się?- zapytałam okularnika, stojąc obok niego, wśród innych zawodników.
-Trochę.- przyznał, przyjmując magiczną roślinę od Moody’ego.- Jak myślisz, uda mi się?
-Pewnie.- szurnęłam go w ramię.- Daj z siebie wszystko Potter.
-Dzięki…- rozległo się głośne przemówienie Bagmana, po czym gwizdek rozdarł zimne powietrze. Zawodnicy wystartowali, skacząc do zimnego jeziora. Tafla wody zafalowała, gdy wszyscy zniknęli. Otuliłam się bardziej czarno zielonym szalikiem, opierając się o słup platformy, na której się znajdowaliśmy. Nigdzie nie mogłam znaleźć Hermiony i Rona, myślałam, że będą chcieli spotkać się z kolegą zanim to wszystko się zacznie, ale jednak się myliłam. Nie widziałam ich nawet na widowni, co było dość podejrzane. Może po prostu czekali po za zasięgiem mojego wzroku lub się spóźnili?
Jednak po dłuższym czasie w zamyśleniach zauważyłam, że ktoś się zbliża. Był to Cedrik, wraz z Cho Chang. Po chwili także Wiktor Krum wynurzył się, wraz z brunetką w objęciach. Tak, to była ta szlama, Granger. Czyli rudy także musi być gdzieś na dnie. Teraz wszystko jasne. Coś cennego zostało odebrane uczestnikom i byli to najbliżsi.
Fleur niestety nie udało się zaliczyć zadania, gdyż zaatakowały ją wodne stwory i postanowiła się wycofać. Jako ostatni wypłynął nasz bohater ze swoim przyjacielem i Gabrielle, jedną z młodszych uczennic Beauxbatons.
Po krótkiej naradzie, jury ogłosiły wyniki, wszyscy wstrzymali oddechy, by usłyszeć werdykt. Panna Delacour otrzymała dwadzieścia pięć punktów, ponieważ choć zrezygnowała, zaatakowana przez druzgotki, zademonstrowała niesamowitą znajomość zaklęcia bomblogłowy. Uczeń Hogwartu, Cedrik Diggory został nagrodzony czterdziestoma siedmioma punktami. Wiktorowi przypadło czterdzieści punktów, a Potterowi czterdzieści pięć, gdyż wykazał się godnym podziwu instynktem moralnym. Pff, tylko dlatego, że wyciągnął dwójkę czarodziei? No cóż, przyznam, że to dość… kontrowersyjny werdykt, zważywszy na to, że dotarł jako ostatni.
 Wracając do szkoły, wszyscy gratulowali uczestnikom wyników. Kiedy odłączyłam się od grupki uczniów stało się coś, czego się nie spodziewałam.
-Patrz Fred, Wężownica nas zaszczyciła.- zaśmiał się rudowłosy, starszy Gryfon.
-Ano. Co z tym zrobimy?- zapytał jego brat bliźniak.- Mamy nadal ten wywar?
-Mamy, mamy.- uśmiechnął się chytrze, wyjmując z kieszeni kurtki mały flakonik z różowym płynem.
-Serio, Amortencja? Nie stać was na lepszy żart?- prychnęłam, bez problemu rozpoznając eliksir. Na ich twarzach malowało się zdziwienie oraz zmieszanie.- No, czyje włosy tam dodaliście? Draco? A może Pottera lub Rona?
-Ee…- George podrapał się po karku.- Naszej siostry.
-Ginny?- zapytałam z rozbawieniem.- Co chcieliście tym osiągnąć? Szczerze powiedziawszy jestem biseksualistką, więc nie zrobiłoby to na mnie większego wrażenia.
Chłopacy stali jak wryci w ziemię, jeden z nich upuścił szklaną buteleczkę z płynem, wpatrując się w przestrzeń za mną.
-Co was tak wystraszyło? Ducha zobaczyliście?- zaśmiałam się, odwracając. Ku mojemu zaskoczeniu zrobiło się zimno. Co prawda temperatura była na minusie, lecz przez grupkę strasznych, zakapturzonych potworów spadła jeszcze bardziej. Dementorzy? Co tutaj robią?
-Wiejcie!- wrzasnęłam.- Zawiadomcie Dumbledore’a! No, już!

Bliźniacy otrząsnęli się i pobiegli w stronę zamku, a ja wyciągnęłam różdżkę. Skierowałam ją w stronę nieżywych istot, cofając się powoli.
-Nie wyssiecie ze mnie szczęścia. Już i tak zniknęło.- warknęłam, wpadając w zaspę nie do końca roztopionego śniegu. Poczułam, że żołądek podchodzi mi do gardła, strach sprawił, że nie mogłam przypomnieć sobie zaklęcia. Z oddali słyszałam krzyki, ktoś biegł, męski głos nawoływał moje imię.
-Ekspekto Patronum!- wypowiedziałam spokojnie, spowalniając oddech. Z końca mojej różdżki wyleciał wpierw nie wielki błysk białego światła, po chwili jednak przybrał na sile i uformował się w węża o niecodziennych rozmiarach. Zjawy, które powinny pilnować Azkabanu, uciekły tam, skąd przybyły, zanim dyrektor i nauczyciele zdążyli pojawić się na miejscu. Świetnie, teraz trzeba będzie wszystko opowiadać po tysiąckroć. Jednak… To nie było wszystko. Coś nadal stało przede mną, jęcząc i wrzeszcząc. Przerażało nie tylko dźwiękami, jakie wydawało, ale także swoją nie typową „urodą”. Grupka niskich, człekopodobnych stworzeń, bez połowy twarzy i z zębami ostrymi jak brzytwy próbowała poruszać się na zniekształconych kończynach. Z pięt oraz łydek wyrastały im długie ostrza, zamiast palców u rąk zauważyłam u nich ostre kolce.
-Co do diabła…- przerażona, wygrzebałam się ze śniegu, odchodząc na bok.- Drętwota! Crucio! Duro! Incendio!- rzucałam zaklęciami, które niestety nie zadziałały.- Avada Kedavra!
Inni czarodzieje przybyli mi z pomocą, nawet Albus nie mógł nic zdziałać ze swoją czarną różdżką. Tak, nasz dyrektor jest w posiadaniu jednego z Insygni Śmierci.
-Mam pomysł!- wyczarowałam długą katanę i zamachnęłam się sprawnie, pozbawiając jednego ze stworzeń głowy. Monstrum upadło na mokrą ziemię, wijąc się. Z szyi wylewał się fioletowy, obrzydliwy śluz.- Co to jest, cholera…
-Severusie, zabezpiecz tamto ciało.- wydał polecenie siwy mężczyzna, wskazując stworzenie przede mną.- Panno Sprout, proszę wraz z profesor McGonagal ogłuszyć jednego z żywych potworów i zabrać do jednej z klas na trzecim piętrze! Uczniowie, proszę uważać i zastosować się do tego, co właśnie uczyniła panna Riddle. Dobrze. Hagridzie, pomóż mi zabezpieczyć budynek.
 W koło panował lekki popłoch, jednak gdy dyrektor, wraz z gajowym, zniknęli za wzgórzem, Ślizgoni, Puchoni, Krukoni i Gryfoni połączyli siły, by w obronie tego, co najważniejsze zgładzić tajemniczych przybyszy. Nie szło nam łatwo, potwory po odcięciu głowy wciąż się czołgały, wielu z nas się przewracało, gdy łapały za kostki innych czarodziei. Aby doszczętnie wytępić nieproszonych gości należało przebić ich serca i choć trudno było za pierwszym razem odpowiednio trafić, wszyscy zawzięcie starali się pozbawić życia istoty, które nie wiadomo, czy były nie groźne, czy raczej krwiożercze. Czemu my, ludzie, zawsze pozbywamy się tego, co jest nam nie znane, czego się boimy?
W końcu zdyszana, usiadłam na ziemi, pokrytej fioletowym śluzem – krwią naszych ofiar.
-Co to było?- zapytał jeden z Krukonów, siadając obok mnie. Strzepnął długie włosy z twarzy, podpierając się o rękojeść miecza.
-Nie mam pojęcia.- odparłam cicho, analizując sytuację.

czwartek, 24 lipca 2014

Zaklęcie 14: Bal Bożonarodzeniowy

Tak mało czasu, mało czasu… - pomyślałam, patrząc na zegarek. Dochodziła dziesiąta, przespałam śniadanie. Przez ostatnie parę dni, kiedy odbywały się lekcje naprawdę ciężko było mi zasnąć, czy skupić się na jednej rzeczy. Chodziłam rozkojarzona i zirytowana. – Głupia! Uspokój się!- karciłam się dzień w dzień. Mimo ogromnej senności musiałam jednak wstać z łóżka. Zarzuciłam na siebie bluzę, wzięłam zwykłe jeansy, czarny t-shirt z nadrukiem Cannibal Corpse, bieliznę, a nogi włożyłam w dziesięciodziurkowe glany. Korytarze były puste, więc w rozwiązanych butach spokojnie poszłam do damskiej łazienki na pierwszym piętrze.
-Hej Marta.- rzuciłam, wchodząc do pomieszczenia. Zanim usłyszałam odpowiedź zdjęłam obuwie i gołymi stopami stanęłam na zimnych kafelkach. Ciuchy położyłam obok butów, blisko ogromnej wanny. Odkręciłam kurek i wtem przede mną pojawiła się Ona! Jęcząca udręka!
-Oooo… Dziewczyna. Rzadko tu jakieś wpadają. Boją się śmierci.- powiedziała Marta, latając wokół mnie, gdy zdejmowałam piżamę.
-Mhm. Wiesz dobrze co ja sądzę na ten temat.- bąknęłam, powoli wchodząc do wciąż zapełniającej się wodą i pianą wanny. Zanurzyłam się po uszy i przymknęłam oczy. Mimo to wiedziałam, że duch siedzi obok mnie.
-Wiem, wiem. Słyszałam co stało się między…
-Zamknij się!- krzyknęłam, przerywając jej. Zanurzyłam się cała w wodzie, poszłam aż na dno. Wanna była ogromna i głęboka, prawie jak basen, więc mogłam pływać. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się wokół, na ściany pokryte białymi kafelkami, na … Martę, przyglądającą mi się uważnie.
-Ty co, też zakochana, że się tak gapisz?- warknęłam, wynurzając głowę.
-Nie. Po prostu ci zazdroszczę.
-Czego?- zdziwiłam się. Podpłynęłam do jednej ze ścianek i oparłam się o nią.
-Tego, że żyjesz. Że czujesz. Dawno nie czułam jak to jest.- powiedziała smutno, patrząc się na witraż syreny, przeczesującej włosy ręką.
-Taa.. W końcu umarłaś lata temu, jeszcze za czasów mojego ojca.- odwróciłam się za siebie, czując czyjś wzrok.- Hej, Marta, wiesz może czy ktoś tu wchodził? Czuję się obserwowana.
-Nie, nikogo nie było tu od tygodnia, ani żywej duszy, to samo tyczy się innych duchów.- westchnęła.- Ale pół godziny temu, chwilę przed tobą, drzwi na chwilę się otworzyły, a potem zamknęły.
-Szlak!- wyskoczyłam z wanny i chwyciłam ręcznik, znajdujący się na jednym ze starych wieszaków. Jęcząca zawsze pilnowała, by nikt oprócz mnie go nie używał. Tylko jedna osoba w tej szkole ma pelerynę niewidkę z tego, co słyszałam. Chyba… - pomyślałam, wytężając mózg.- Dobra Potter, czy ktokolwiek chowa się pod zaklęciem, czy magicznym przedmiotem, wyłaź!
Cisza. Nikt się nie pojawił, nic nie poruszyło, a ja nadal odczuwałam czyjś natarczywy wzrok. Już owinięta ręcznikiem, dodałam:
-Wyłaź, bo użyję Dissendium!- podbiegłam do moich rzeczy i spomiędzy ciuchów wyjęłam różdżkę, kierując ją na zachodnią stronę łazienki. – Albo Homenum Revelio!
-Buu!- nagle usłyszałam z drugiej strony pomieszczenia. Odwróciłam się, mało nie zrzucając ręcznika.
-Aaaa! Zboczeniec!- wystraszyłam się i nawet nie zauważając kim jest mój obserwator rzuciłam.- Oppugno!
Nagle pojawiło się stado ptaków, które zaatakowały osobę, w którą celowałam różdżką. Nie groźnie, ale jednak. Miało to na celu odstraszenie podglądacza. Duch, który obserwował cały przebieg akcji, śmiał się teraz, ledwo powstrzymując łzy szczęścia. Ja oburzona odwróciłam się, wzięłam moje rzeczy i zamknęłam w jednej z kabin. Nagle wbiegł do niej szczur albinos, lecz po chwili zawrócił. Dziwne zwierze, pewnie chowaniec. Ptaki, dziobiące napastnika dały mi czas, więc zdążyłam się ubrać i zaklęciem zaklinować drzwi.
-Wojownik! Ratuj! To łaskocze!- rozpoznałam ten głos. Podeszłam do obserwatora, odwołując ptactwo i uderzyłam chłopaka z tzw. „liścia” .
-Karon, ty zboczeńcu!
-Zawsze tu siedzę jak mi się nudzi.- wziął szczura na ręce, a ja nadal patrzyłam na niego oburzona. Marta podleciała obok nas, odzywając się.
-No już, spokojnie, bo widzę że atmosfera napięta…
-ZAMKNIJ SIĘ WRESZCIE!- wrzasnęłam na nią, po czym dodałam.- Ugh… Przepraszam Marcia… Ostatnio wszystko wytrąca mnie z równowagi. Rozumiesz…
-Ach, tak. Rozumiem, nic się nie stało.- zachichotała, przelatując przez Lestrange’a i znikając w jednej z toalet.
-Jak dużo widziałeś, czy słyszałeś?- zwróciłam się do chłopaka, głaszczącego białe zwierzę.
-Nic. Ciebie w ręczniku. Słuchałem „Warum” Nevady Tan.- powiedział niewinnie. Zupełnie jak małe dziecko, niczego nie świadome.
-Ech… No dobra.- westchnęłam. Nie było sensu się z nim teraz kłócić.- Wiesz może która godzina?
-Za dziesięć jedenasta.- odpowiedział, wcześniej sprawdzając to na jakimś urządzeniu… Wyglądało jak malutki telefon.
-Już tak późno?! Ech...- podeszłam szybko do małego lustra w rogu salki i wyjęłam z kieszeni spodni kredkę do oczu oraz tusz do rzęs. Robiąc mocne kreski, zagaiłam.- Wiesz może gdzie w pobliżu mogę znaleźć sklepy z ciuchami? Czy muszę jednak lecieć do Londynu jak reszta?
-Nie wiem, poszukaj czegoś na Pokątnej.
-Spoko, dzięki. Papatki!- po skończonym make up’ie, magią wysuszyłam włosy i wyszłam szybko z łazienki, kierując się do bram szkoły.
~*~
Ulice Hogsmeed były zatłoczone, czarodzieje kupowali różne ozdoby świąteczne, uczniowie rozglądali się za prezentami. Każdy ubrany jak zawsze – w długie, ciemne szaty czarodziejskie, bądź mundurki, reprezentujące szkołę. Tylko ja wyróżniałam się z tłumu, w jaśniutkich włosach i mugolskim stroju. Parę podejrzanych osób przy stoiskach z magicznymi roślinami proponowało mi „całkowitą nowość, proskitomilkę, mieszankę nieśmiertelności”. Nie wierzę w takie naciągactwo, niepotrzebne żebranie o monety.
Jednak tutaj nie znajdę nic odpowiedniego. – doszłam do wniosku, przeszukując ostatni sklep z odzieżą. Wszędzie to samo! Szaty, męskie sukienki, stare czapki, rękawice ognioodporne, buty czarodziejów. Żadna z tych rzeczy nie nadawała się na Bal Bożonarodzeniowy! Muszę na nim zalśnić, to mój pierwszy (i zapewne ostatni) bal w życiu. Jedynym ratunkiem jest odwiedzenie mugolskiego miasta – Londynu. Kierując się na peron, zauważyłam Harry’ego Pottera, Hermionę Granger i Ron’a Weasley’a, skręcających za rogiem. Nagle w mojej głowie rozległ się dobrze znany głos:
-Zawiodłem się na tobie, aczkolwiek daję ci kolejną i ostatnią szansę.
-Nie spieprzę tego.- szepnęłam i pobiegłam za nimi.- Hej, Potter! Czekaj!- krzyknęłam, machając ręką.
-Riddle?- zatrzymał się i zapytał zdziwiony.- Coś się stało?
-Nie. To znaczy tak.- zarumieniłam się i zdobyłam na milutki ton, by wzbudzić w nich zaufanie.- Wiesz co? Zmieniłam na was nastawienie, nie jesteście tacy okropni jak opowiadał tata. Może się zaprzyjaźnimy?- wyciągnęłam rękę w geście zgody. Przyjaciele popatrzyli na siebie nawzajem, lecz w końcu czarnowłosy chłopak uścisnął moją dłoń.
-Stoi. Idziesz z nami? Lecimy zaraz do miasta.- zaproponował.
-Pewnie.- uśmiechnęłam się i przyłączyłam do podróży.

~*~
-To są… budynki?- zapytałam, patrząc na dziesięcio, a nawet dwudziesto piętrowe budynki, wyrastające obok siebie, jakby w betonowej dżungli.
-Tak. To są wieżowce. Te mniejsze to bloki. A te-wskazał ręką małe budyneczki, przy których stały różne szyldy i stoiska.- To sklepy. Tam jest centrum handlowe, a ten duży pas zieleni to Park Miejski.
-Wooow!- zachwyciłam się. Nigdy nie byłam w prawdziwym mieście. Szkoda, że …że nie ma ze mną Karona, no tak. Mogłam go zapytać, czy chciałby iść ze mną, chociaż pewnie nie zgodziłby się na owe towarzystwo.- Mmm… Co tak pięknie pachnie?- zapytałam, przeszedłszy obok piekarni.
-Świeże bułeczki, pewnie nie dawno wyjęte z pieca. Chcesz trochę? Kupię nam wszystkim.- uśmiechnęła się Hermiona i pobiegła do sklepu o wielkich szybach, by po chwili wrócić z siateczką cieplutkiego pieczywa.
-Proszę.- rozdała każdemu po jednej, a ja od razu, jak dzikie zwierze które złapało swą zdobycz, rzuciłam się na bułkę i prawie że połknęłam ją w całości. Cała trójka patrzyła na mnie rozbawiona.
-No co?- zapytałam, kuląc głowę.
-Nic, nic.- zachichotała kujonka.- Jesteś troszkę jak mały ptaszek, który dopiero opuścił dziuple.
-Taka irytująca i nieporadna?- zapytałam.
-Nie, skądże. Taka delikatna, bezbronna.
-Dobrze, że poszłaś z nami. Sama mogłabyś się zgubić.- dodał rudzielec. W tym samym momencie wyobraziłam sobie jak Karon uderzyłby go piorunem. Nie, no… Znowu to zrobiłam! Znowu przywołałam o nim myśl! Dość! –skarciłam się.
Idąc długimi ulicami, rozglądałam się na wszystkie strony, oglądając z podziwem każdą wystawę, nasłuchując śpiewy ptaków, pomieszanego z odgłosami silników w samochodach. Nawet nie zwróciłam uwagi jak dużo ludzi spaceruje od sklepu do sklepu i wychodzi z torbami, wyładowanymi prezentami.
-Wejdźmy tutaj!- zawołała Granger, ciągnąc nas za ręce do jednego z pomieszczeń. W środku było pełno różnokolorowych sukienek.- No Wężownica, czas nauczyć cię babskiej zabawy.
-Eee… Że co?- zapytałam, lecz bez zbędnych ogródek zaczęłam przetrząsać wieszaki i półki w poszukiwaniu tej jedynej sukni. Niestety nic.
-Pomożecie?- zapytała dziewczyna, trzymając w ręce pełno ciuchów. Poszła szybko do przymierzalni, a ja, Harry i Ron siedzieliśmy na kanapie, czekając aż przebierze się i nam pokaże. Pierwszą sukienką w jakiej wyszła była śliczna, kremowa kreacja o koronkowej spódnicy i górze bez ramiączek. Ciężar sukni sprawiał, że lekko jej opadała, lecz mimo to wyglądała olśniewająco.
-Nieee.- powiedzieli jednogłośnie chłopacy, na co Hermiona spojrzała na nich groźnie i znów zniknęła za czerwoną zasłoną.
-Jak myślisz, ona ma w ogóle ma z kim iść?- zapytał Weasley. Pewnie, że ma! – chciałam warknąć, lecz ugryzłam się w język.
-Może.- odparł mu przyjaciel.- Zapytaj ją, najlepiej na eliksirach.
-Czemu nie.- w tym momencie dziewczyna wyszła w kolejnej kreacji. Tym razem była to prosta, niezbyt długa tunika o rękawach długich, aż po paliczki u rąk.
-Zdecydowanie nie twój kolor.- rzuciłam, zanim ta dwójka głąbów zdążyła się odezwać.- Dalej prosimy.
Następne sukienki były równie okropne jak zielona tunika, więc przeszliśmy jeszcze wiele sklepów, dopóki nie znaleźliśmy doskonałej. Długa, fal bankowa suknia w kolorze nieba idealnie pasowała do sylwetki i karnacji dziewczyny.
-To jest to!- powiedzieliśmy zgodnie, gdy wyszła z przymierzalni. Niezwłocznie ją kupiła.
-Teraz kolej na ciebie. Wybrałaś już coś?- zapytał Harry.
-Niee, wiecie co? Idźcie pierwsi, zaraz was dogonię, chcę coś kupić.- odparłam, wstępując do księgarni.
Chodząc pomiędzy wielkimi regałami, zapełnionymi mugolską literaturą szukałam czegoś odpowiedniego dla mnie. Nudziły mnie już książki w bibliotece szkolnej, gdyż przeczytałam większość „od deski do deski”. Tylko działu ksiąg zakazanych nie znam zbyt dobrze. Nareszcie jednak natrafiłam na coś ciekawego, a dokładniej na „Koncert nieskończoności” G. Brear’a. Wygrzebałam z kieszeni mugolskie pieniądze, które wcześniej zamieniłam w kantorze w Banku Gringota i zapłaciłam za lekturę. Następnym przystankiem był sklep z materiałami. Kupiłam dwa metry białej tkaniny oraz cztery metry czarnej koronki. Zdałam sobie sprawę, że nigdy nie znajdę mojej wymarzonej sukienki, więc za pomocą odpowiedniej magii sama mogę ją stworzyć. Po drodze weszłam do jeszcze jednego sklepu. Nie wiem dlaczego, ale czułam się zobowiązana kupić prezenty znajomym. Spacerując między regałami z płytami, natknęłam się na dział „polski rap”. Karon tego słucha! Szybko sięgnęłam pamięcią i przypomniałam sobie pewien zespół, o którym mówił. Przejechałam palcem po półce D i wciąż powtarzałam nazwę, by jej nie zapomnieć.
-Jest!- ucieszyłam się, chwytając album Słonia. Demonologia to, to czego szukałam. – Mam nadzieję, że mu się spodoba.- oprócz tego, wzięłam najnowszą płytę Evanescence dla Eve, Paramore dla Diany. Po udanym zakupie, wyszłam ze sklepu i rozejrzawszy się wokół, zdałam sobie sprawę, że nie wiem gdzie podziali się moi towarzysze. Zdając się na instynkt, pokierowałam się w stronę, w którą mogli pójść.
Błądziłam godzinami po mieście, już lekko podenerwowana. Otoczona wysokimi budynkami, nieznajomymi ludźmi, samochodami, zwierzętami. Otoczona mugolską cywilizacją, która mnie przytłaczała, usiadłam pod wiaduktem, opierając się o starą ścianę.
-Świetnie, teraz to trudno będzie wrócić. Nie mam telefonu, sowy, nic. Tylko parę monet i świadomość, że pewnie Potter się cieszy z mojej nieobecności. Jednego wroga mniej, hm?- mamrotałam pod nosem, przyciągając kolana do klatki piersiowej i kuląc się. Od miejskiego zgiełku coraz bardziej bolała mnie głowa, byłam przygnębiona i zdołowana. Pierwszy w życiu wypad na miasto skończył się porażką.
-Jak ja kocham się nad sobą użalać.- westchnęłam, obejmując lekko siatki z zakupami. Deszcz ze śniegiem zaczynał padać, coraz mocniej i mocniej, choć zapowiadało się na dobrą pogodę.- Jak zwykle mam pecha. Nie no, zawsze spoko.
W końcu deszcz wzmógł się, a ja siedziałam morka jak szczur. Znowu złapał mnie atak kaszlu, lecz nie specjalnie się tym przejęłam. Wstałam i poszłam do najbliższego sklepu monopolowego.
-Co podać?- zapytał sprzedawca.
-Hmm… Poproszę Marlboro czerwone.
-Nie za młoda pani na używki?- zapytał mężczyzna, na oko po trzydziestce.- Dwanaście pięćdziesiąt się należy.
-Proszę.- podałam mu pieniądze i zabrałam papierosy, zbywając jego pytanie. Dokupiłam jeszcze zapalniczkę i wróciłam we wcześniejsze miejsce. Znów usiadłam, tym razem zapalając tytoń. Mimo deszczu, papieros nie gasł-na szczęście. Pociągnęłam długo, obficie, po czym wypuściłam dym.

-Dasz ognia?- spytał ktoś o donośnym, męskim głosie. Spojrzałam w górę i zobaczyłam Karona z jontem w ręku.
-Ehm…- mruknęłam, podając mu zapalniczkę.- Czemu zawsze pojawiasz się, gdy zaczynam się nad sobą użalać?
-Nie wiem. Gadałem z kolegą i cię zauważyłem. Nie mamy zapalniczki a chcemy zajarać...- wzruszył nieznacznie ramionami.- Jak nie chcesz mnie widzieć to spoko i tak miałem dzwonić po Hagrida, by po mnie przyjechał.
-Nie o to chodzi, że nie chcę cię widzieć… Po prostu zauważyłam, że spotykam cię w dziwnych momentach.- schowałam głowę w ramionach, siedząc skulona na ziemi. Marzyłam tylko o ciepłym kocyku, piwie kremowym i kominku, buchających żarem.- Karon…
-Daj tego ognia.
-Przecież podaję ci non stop zapalniczkę, kretynie!- powiedziałam zirytowana, czując że krew zaczyna odpływać mi z wyciągniętej ręki.
-Nara.- powiedział, ignorując obelgę. Podpalił jonta i poszedł sobie. Tak po prostu.
Westchnęłam, znów zaciągając się papierosem i patrzyłam jak odchodzi. Coraz dalej i dalej, wraz z moją nadzieją na powrót do Hogwartu.
-Jakoś sobie poradzę.- szepnęłam, sama do siebie, mobilizacyjnie.
~*~
-Tu jesteś! Wszędzie cię szukaliśmy!- krzyknęła podekscytowana Hermiona.- Jesteś cała morka, czemu nie użyłaś zaklęcia tarczy albo najnormalniej w świecie nie wyczarowałaś parasola?
-Nie mam różdżki.- wymamrotałam, zmęczona. Czekałam do wieczora aż mnie odnajdą, wypalając pół paczki, drocząc się z menelami i zanudzając na śmierć.- Zostawiłam ją w pokoju.
-Bidulka, masz ciepły sweter.- zaoferował Ronald, lecz ja jedynie odmówiłam.- Może jednak? Przeziębisz się. O widzisz, już kaszlesz. Na sam bal się załatwisz!- nalegał.
W końcu odpuściłam i ubrałam ciemną bluzę. Była dość przyjemna, taka ciepła i miękka. Pachniała wanilią i szczyptą magii.
-Jakie to romantyczne, Faye i rudy…- powiedział ON! Znowu ON! Czemu zawsze to musi być ON!
-Zamknij się Lestrange!- rzucił Weasley. Ja jedynie stałam, plecami do nich wszystkich ze spuszczoną głową. Nie chciałam, by widział mnie z tą trójką, a tym bardziej w takich okolicznościach.
-Nie podskakuj, pasztecie z rudego królika...Faye, ale chyba idziesz ze mną na ten bal, czy wolisz rudego lub Pottera?
-Z tobą Karon. Nie łamię danego słowa.- powiedziałam, odwracając się i patrząc mu w oczy. Mokre włosy, przyklejone do twarzy zaczynały mnie coraz bardziej wkurzać. Zrobiło się zimniej, więc zarzuciłam kaptur.
-To papatki! Wpadkę po ciebie, ale błagam, tylko się z rudym gównem nie obsciskuj...- powiedział tym swoim uwodzicielskim i słodkim tonem.
-Nie mam zamiaru.- powiedziałam, patrząc na Ron’a.
-Czemu niee?- zapytał rudy osobnik.
-Bo preferuję inny charakter niż twój, sorka.- wystawiłam mu żartobliwie język. Chyba nawet polubiłam tę trójkę, nie wiem czemu. Byli zadziwiająco mili, więc musiałam ciągle być czujna.
Wreszcie wróciliśmy do szkoły. Kiedy tylko przekroczyliśmy próg drzwi frontowych, oddałam koledze bluzę i niezwłocznie udałam się do salonu wspólnego Ślizgonów. Usiadłszy przy kominku, ogrzewałam ręce, a zakupy położyłam obok. Rozkoszując się ciepłem, wreszcie poczułam ulgę. Przez tą jedną chwilkę żadnych problemów, upierdliwych ludzi… ach, nie! Nie zauważyłam osób siedzących na kanapie.
-Haha, jaką masz minę!- zaśmiała się Eve.
-Bardzo śmieszne Potterówna.- odgryzłam się, wiedząc, że dziewczyna nie cierpi tego przezwiska.
-Odszczekaj to Wężownica!- wrzasnęła, wstając.
-A jak nie to co?- uśmiechnęłam się szyderczo, również wstając. Już zmierzałyśmy do siebie, gdy wtrąciła się Diana.
-Dziewczęta, spokojnie. Weźcie głęboki wdech, potem wydech i podajcie sobie rączki na zgodę. W końcu niebawem wigilia.
-No i?- równo zwróciłyśmy się do panny Malfoy.
-Ech… Z wami to nigdy nie da się dogadać.- usiadła zrezygnowana, czekając aż zaczniemy się bić. My zamiast tego zwijałyśmy się na ziemi ze śmiechu. Dianka, Dianka, zawsze tak porządnie wychowana.
-No, pokażcie co macie na bal!- zaproponowałam, kiedy skończyłyśmy płakać ze szczęścia. Dziewczyny spojrzały na siebie i z uśmiechem zaprowadziły mnie do sypialni. Eve założyła, długą czarną suknię a’la princeska, a Diana różową, przylegającą do ciała miniówkę.
-A ty, co masz?- zapytały, lecz ja tylko spojrzałam na moje zakupy i pokręciłam głową, dając im do zrozumienia, że nadal nic.
-Spokojnie, jeszcze dziś będę miała.- odparłam, starannie wyjmując materiał.
-Sama ją zrobisz?- zdziwiły się.
-Oczywiście! Co w tym trudnego? Parę zaklęć, szczypta chęci i gotowe.- uśmiechnęłam się, chowając prezenty i biorąc różdżkę do ręki.
~*~
-Zgaś wreszcie to światłooo…- marudziła Astoria, budząc się w środku nocy.
-Nie. Szyję. Przesuń zasłony w łóżku i odgrodź się ode mnie.- syknęłam, próbując przewlec nić przez igłę. Suknia była prawie gotowa. Biała, bez ramiączek, lekko rozkloszowana od pasa w dół była prawie gotowa. Brakowało jej tylko czarnej koronki, której niestety nie mogłam wyczarować. Nie znałam zaklęcia, które przyszyłoby mi ją tak, jak chcę, dlatego sama wzięłam się za obsługiwanie igły, nici i materiału.
-Auć!- znowu się ukułam. Jeny, jak to będzie wyglądało. Tutaj piękna suknia, ładnie ułożone włoski i w ogóle, a do tego… cały poraniony palec. Świetnie!
Słońce powoli wstawało, pierwsze promienie widać było za horyzontem. Dopiero teraz mogłam położyć się spać, gdyż sukienka była skończona. Uszycie jej, ozdobienie, przyszykowanie lokówki, biżuterii trochę zajęło. Nagle zorientowałam się, że czegoś mi brakuje… butów! Miałam jedynie dwie pary glanów i stare, rozwalone trampki.
-Diana, Diana, pobudka!- potrząsnęłam przyjaciółką, próbując wy budzić ją z głębokiego snu.
-Mmm… Jeszcze pięć minut.- mruknęła, tuląc się do poduszki.
-Dianka, to ważne, pliska. Zaraz będziesz mogła się dalej położyć.- błagałam.- Potrzebuję butów do sukienki.- na te słowa momentalnie usiadła, ocucona jakbym wylała na nią kubeł zimnej wody.
-Było mówić od razu, że potrzebujesz modowej pomocy. Tak więc, jak wygląda suuu…- zamarła, widząc piękny krój na manekinie.- Cudna.
-Szyłam całą noc. Mam już wszystko, tylko nie obuwie!- zniecierpliwiłam się. Malfoy pogrzebała chwilę w kufrze, aż w końcu podała mi piękne, białe szpilki.
-Dzięki, jesteś wielka!- cmoknęłam ją w policzek i obie położyłyśmy się do łóżek.
Niestety nie na długo. Po zaledwie paru godzinach Severus Snape, nauczyciel eliksirów i opiekun domu, obudził nas brutalnie na zajęcia. Zaspana włożyłam na siebie szkolną szatę i poszłam do wielkiej sali. Sufit, jak zwykle zaczarowany, wyglądał olśniewająco. Zupełnie jak z bajki. Stoły i krzesła, odstawiono pod ściany, a na schodach, przy loży nauczycielskiej stał gramofon. W tłumie uczniów, zauważyłam znajome twarze i siadając obok Granger, zapytałam:
-Co się dzieje?
-Nie wiem. Wygląda na to, że będziemy ćwiczyć coś z muzyką. Tańce, albo śpiew.- odpowiedziała dźwięcznie.
-Proszę o uwagę!- krzyknęła Minerwa McGonagall, nauczycielka transmutacji i opiekunka Gryffindoru.- Mam wam wszystkim coś do powiedzenia. Zbliża się Bal Bożonarodzeniowy, tradycyjna część Turnieju Trójmagicznego, znakomita okazja by poznać bliżej naszych zagranicznych gości. Bal jest tylko dla uczniów czwartej klasy wzwyż… ale każde z was może zaprosić młodszego ucznia lub uczennicę.
Na sali było słychać chichoty, parę okrzyków niezadowolenia.
-Obowiązują szaty odświętne.- ciągnęła profesor McGonagall.- Bal rozpoczyna się w Wielkiej Sali o ósmej wieczorem, a zakończy o północy. I jeszcze jedno.- rozejrzała się uważnie po sali.- Bal jest, oczywiście, okazją… żeby sobie pozwolić na… ee… trochę luzu. Ale to nie znaczy, że pozwolimy na jakiekolwiek naruszenie zasad!
Zaklaskała dźwięcznie i poprosiła… Ronalda Weasley’a do siebie. Zaprezentowała nam odpowiednią postawę oraz kroki i dodała na koniec:
-A teraz, panowie proszą panie. No, już, ruszać się!
-Ja też muszę? Umiem już tańczyć!- wtrącił Karon Lestrange.
-Mimo wszystko, przypomnisz sobie kroki i podszkolisz partnerkę. No już, wybieraj kogoś, nie mamy czasu!
-Muszę?- powtórzył zrezygnowany.
-Tak!- ryknęła pani profesor, siadając obok grającego gramofonu.
-Eee… Faye, chodź.- podał mi rękę.
-Hm? Jaa? Muszę? Ja nic nie umiem... Nogi ci podepczę . Lepiej, żebym nie tańczyła.- mówiłam prawdę. Nigdy w życiu nie tańczyłam, nawet nie próbowałam.
-Chodź!
-Dobrze, ale nie krzycz.- głowa mnie bolała z niewyspania. Rano nawet nie miałam zbytnio czasu, by odpowiednio doprowadzić się do porządku. W rezultacie miałam lekki makijaż, rozpuszczone włosy i podkrążone, sine oczy. Przyjęłam jego pomoc i wspólnie poszliśmy na środek sali.
-Ja… Wybacz, nie wiem co i jak.- spuściłam głowę, patrząc na źle zawiązane glany.
-Pomogę ci. Musisz dobrze wypaść tańcząc ze mną...- uspokoił mnie.
-No dobrze… Od czego zaczynamy? Prawa ręka na ramię, druga…- zawahałam się. Nie mogłam skupić uwagi, wciąż rozkojarzona i niewyspana.
-Pozwolisz, że ja poprowadzę.- wyrwał się z zamyśleń, pomagając mi w poprawnej postawie. I tak krok po kroku ćwiczyliśmy taniec, wolny i przyjemny. Ciała blisko siebie, oddechy na karku i tłum uczniów wokół. Jednak nie liczyło się nic po za naszą dwójką.
-Nie żebym chciał ci prawic głupie komplementy, ale masz taki specyficzny błysk w oku. Jak pewien Śmierciożerca... Młody do tego.
-Naprawdę? Heh, powiedziałabym że pewnie znam, ale byłoby to kłamstwo.- skwitowałam, skupiając całą swoją uwagę na tym, by nie nadepnąć mu ponownie na stopę.
-Może znasz? Avi.- wyraźnie zesmutniał, wypowiadając to imię. W jego oczach można było wyczytać głęboką troskę, a po chwili delikatna łza popłynęła po jego policzku, skrytym za czarnym materiałem maski.
-Wybacz, chyba nie. Co prawda kiedyś często do taty przychodził mały chłopiec, lecz nie znałam go osobiście. Voldemord wolał trzymać mnie w cieniu, byłam i jestem zbyt słabym Śmierciożercą.- to prawda, nie kojarzyłam imienia, które Karon podał. Jednakże jeszcze dwa lata temu, jak zawsze schowana za rogiem, gdy ktoś przychodził do ojca zauważyłam chłopca, na oko w moim wieku. Wyglądał nie groźnie, choć według Sami-Wiecie-Kogo był najlepszy. Prawa ręka Czarnego Pana.
-Spooko, uważaj!- zakręcił mną, dla lepszego efektu tańca. Widać, że jest profesjonalistą.
-Woow. Jesteś świetny. Kiedy nauczyłeś się tak tańczyć?- zapytałam z wyraźnym zafascynowaniem. To, co robił w tańcu było piękne, brak słów!
-Od małego uczę sie wielu języków, tańców i różnych takich. Z własnej woli.
-Serio? W takim razie masz wielki potencjał, widać że w życiu daleko zajdziesz.
Nie to, co ja- dodałam, lecz nie na głos.
-W Bremen oprócz straszenia ludzi i nauki nic nie ma do roboty, a co dopiero na przedmieściach. Mieszkam dokładnie na obrzeżach Bremen. Axel, mój przyjaciel, na przeciwko. Co najlepsze to już są przedmieścia.- powiedział.
-Bremen… To w Niemczech, prawda? Wybacz nie jestem zbytnio wyedukowana, szczególnie rozkładu mugolskich miast i krajów. Kiedyś na strychu znalazłam stary księgozbiór matki, więc coś tam pamiętam.- uśmiechnęłam się nieśmiało, a przynajmniej próbowałam. Ziewnęłam.
-Tak, to niemieckie miasto. Jeśli na zachodnich obrzeżach usłyszysz kiedyś coś o pierońskiej piątce, to wiedz, że ja jestem niedaleko.
-Haha, zapamiętam.- wreszcie muzyka ucichła i profesor McGonagall pozwoliła nam rozejść się na resztę zajęć.- Dziękuję za naukę, Karon.
-Proszę bardzo.- skinął i rozeszliśmy się bez słowa.
Kiedy wychodziłam z sali, profesor McGonagall zatrzymała mnie.
-Panno Riddle, mogłabyś zastąpić mnie na tej lekcji i poczytać pierwszoroczniakom „Baśnie Barda Beedle’a”?- poprosiła.
-Oczywiście.- uśmiechnęłam się i wesoło poszłam do biblioteki po lekturę. Grupka nowo przybyłych Krukonów i Puchonów już tam na mnie czekała. Rozbrykane dzieciaki siedziały w równym kole na podłodze i śmiały się głośno.
-No już, spokój!- przekrzyczałam je.- Profesor McGonagall nie może się wami zająć, więc poprosiła mnie o poczytanie wam książki. Którą historię wybieracie?
-Opowieść o trzech braciach!- powiedzieli jednogłośnie. Dzieci naprawdę lubią tę bajkę, w sumie nie dziwię im się.
-Było raz trzech braci, którzy wędrowali opustoszałą, krętą drogą o zmierzchu. Doszli w końcu do rzeki zbyt głębokiej, by przez nią przejść, i zbyt groźnej, by przez nią przepłynąć. Bracia znali się jednak na czarach, więc po prostu machnęli różdżkami i wyczarowali most nad zdradziecką tonią. Byli już w połowie mostu, gdy drogę zagrodziła im zakapturzona postać. I Śmierć przemówiła do nich. Była zła, że tym trzem nowym ofiarom udało się ją przechytrzyć, bo zwykle wędrowcy tonęli w rzece. Nie dała jednak za wygraną. Postanowiła udawać, że podziwia czarodziejskie uzdolnienia trzech braci, i oznajmiła im, że każdemu należy się nagroda za przechytrzenie Śmierci.- zaczerpnęłam tchu i kontynuowałam.- I tak, najstarszy brat, który miał wojownicze usposobienie, poprosił o różdżkę, której magiczna moc przewyższałaby moc każdej z istniejących różdżek, za pomocą której zwyciężyłby w każdym pojedynku – różdżkę godną czarodzieja, który pokonał Śmierć! I Śmierć podeszła do najstarszego drzewa rosnącego nad brzegiem rzeki, wycięła z jego gałęzi różdżkę i dała najstarszemu bratu, mówiąc: „To różdżka z czarnego bzu, zwana Czarną Różdżką. Mając ją w ręku, zwyciężysz każdego”. –przerwałam na chwilę, by wziąć łyk wody.- Drugi w kolejności starszeństwa brat, który miał złośliwe usposobienie, postanowił jeszcze bardziej upokorzyć Śmierć i poprosił o moc wzywania umarłych spoza grobu. I Śmierć podniosła gładki kamień z brzegu rzeki, dała mu go i powiedziała, że ów kamień ma moc ściągnięcia umarłego zza grobu. Potem Śmierć zapytała najmłodszego brata, co by chciał od niej dostać. A był on z nich trzech najskromniejszy, a także najmądrzejszy, więc nie ufał Śmierci. Poprosił o coś, co pozwoliłoby mu odejść z tego miejsca, nie będąc ściganym przez Śmierć. I Śmierć, bardzo niechętnie, wręczyła mu swoją Pelerynę-Niewidkę. Wówczas Śmierć odstąpiła na bok i pozwoliła trzem braciom przejść przez rzekę i powędrować dalej, co też uczynili, rozprawiając o przygodzie, która im się przytrafiła, i podziwiając dary Śmierci. I zdarzyło się, że trzej bracia się rozstali, każdy poszedł własną drogą.
Pierwszy brat wędrował przez tydzień lub dwa, aż doszedł do pewnej dalekiej wioski i odszukał czarodzieja, z którym się kiedyś pokłócił. Mając Czarną Różdżkę w ręku, nie mógł przegrać w pojedynku, który nastąpił. Zostawił ciało martwego przeciwnika na podłodze, a sam udał się do gospody, gdzie przechwalał się głośno mocą swojej różdżki, którą wydarł samej Śmierci i dzięki której stał się niezwyciężony. Tej samej nocy do najstarszego brata, który leżał w łóżku odurzony winem, podkradł się inny czarodziej. Zabrał mu różdżkę i na wszelki wypadek poderżnął gardło. I tak Śmierć zabrała Pierwszego brata. Tymczasem drugi brat powędrował do własnego domu, w którym mieszał samotnie. Zamknął się w izbie, wyjął Kamień, który miał moc ściągania zmarłych zza grobu i obrócił go trzykrotnie w dłoni. Ku jego zdumieniu i radości natychmiast pojawiła się przed nim postać dziewczyny, z którą kiedyś miał nadleję się ożenić, zanim spotkała ją przedwczesno śmierć. Była jednak smutna i zimna, oddzielona od niego jakby woalem. Choć wróciła zza grobu, nie należała prawdziwie do świata śmiertelników i bardzo cierpiała. W końcu ów drugi brat, doprowadzony do szaleństwa beznadziejną tęsknotą, zabił się, by naprawdę się z nią połączyć. I tak Śmierć zabrała drugiego brata. Choć Śmierć szukała trzeciego brata przez wiele lat, nigdzie nie mogła go znaleźć. Dopiero kiedy był w bardzo podeszłym wieku, zdjął z siebie Pelerynę-Niewidkę i dał ją swojemu synowi. A wówczas pozdrowił Śmierć jak starego przyjaciela i poszedł za nią z ochotą, i razem, jako równi sobie, odeszli z tego świata.
-Pięknie pani czyta!- wtrącił jeden chłopiec.
-Niech pani częściej przychodzi!- powiedział drugi. Łzy szczęścia zakłębiły mi się w oczach, lecz je powstrzymałam. Obiecałam dzieciom, że nie długo wrócę i znów im poczytam, po czym udałam się do pokoju. Czas szykować się do balu.
~*~
-Co tak późno, Faye?!- krzyknęła Eve na mój widok. Sterczała przy lusterku i pudrowała policzki.- My tu prawie gotowe, a ty dopiero zaczynasz!
-Spokojnie, bez pośpiechu. Zdążę.- ziewnęłam i żółwim tempem podeszłam do szafki nocnej. Wyjęłam z niej czarną kredkę do oczu, tusz do rzęs, jasny puder, cienie do powiek i błyszczyk. Wypchnęłam Potterównę z przed lustra i powoli pogrubiłam linie nad i pod oczami kredką. Następnie białe cienie oraz szybki i stanowczy ruch eyelinierem. Na koniec pudrem zakryłam sińce pod oczami, a po ustach przejechałam błyszczącą truskawkową pomadką.
-Jest dobrze?- zapytałam, odwracając się do koleżanek.
-Brakuje jednej rzeczy.- powiedziała Diana, uderzając delikatnie pędzelkiem z różowym pudrem w moje policzki.- Gotowe.
-Dzięki.- wzięłam lokówkę z szafki i włączyłam ją do kontaktu.- Z kim idziecie?
- Blaise Zabini.- odpowiedziała niechętnie Potter.
-Ja z Dracusiem.- uśmiechnęła się blondynka, pokazując język koleżance.- A ty?
-No przecież, że z Karonem. Mówiłam wam już kiedyś.- wystawiłam jej środkowy palec, oczywiście w żartobliwym geście. Zrozumiała.

-Wyglądasz olśniewająco!- podnieciły się moje współlokatorki, kiedy odłożyłam urządzenie i stanęłam z nimi twarzą w twarz.- Do twarzy ci w takich loczkach.
-D-dzięki.- speszyłam się troszkę. Jeśli ktoś zareaguje tak jak one to spalę się ze wstydu. W końcu nadszedł czas na ubieranie sukni. Wszystkie wyglądałyśmy nie ziemsko, Astoria zrobiła nam całą sesję zdjęciową. Jednak po przymiarce butów mało brakowało, a zabiłabym się na dywanie.
-Dianka, kotku, nie wspominałaś że to takie trudne.- zirytowałam się, ucząc chodzić na szpilkach.
-Haha, wybacz. Zapomniałam, że nie umiesz jeszcze się w nich poruszać.
W końcu jednak, po godzinie zmagań wszystkie współlokatorki nauczyły mnie chodzenia w „butach wyjściowych”. Wreszcie nadszedł czas na biżuterię, czyli najtrudniejszy wybór. Wspólnie wysypałyśmy całe nasze zbiory na jedno łóżko i starałyśmy się odpowiednio dobrać dodatki.
- Eve, do ciebie pasuje ten wisiorek.- powiedziała Milla, jedna ze Ślizgonek, podając jej srebrny łańcuszek z zawieszką w kształcie serca.
-Dziewczyny, co ja mam ubrać? Żadna z tych rzeczy mi nie pasuje.- załamałam się. Nikt z obecnych nie mógł dobrać mi odpowiedniej biżuteri.
-Otworzę!- powiedziała w szczycie desperacji Ginger, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
-Witam panie.- ukłonił się… mój partner na bal. Niesamowite, przyszedł jako pierwszy!- Mogę?
-No nie wiem, nie wiem. Faye jeszcze nie jest gotowa.- powiedziała ciemno włosa koleżanka przy drzwiach, zasłaniając mu widok na pokój i na nas.
-Oj, droga koleżanko - powiedział słodziaśnym głosem.- Może jednak? Może pomóc w przygotowaniach drogim panią?
Mimowolnie zaśmiałam się cicho. Jak zwykle słodki i uwodzicielski względem kobiet.
-Nie, nie wydaje mi się.- odpowiedziała surowo Ginger, lecz Diana popchnęła ją delikatnie w bok i sama wpuściła Karona.
-Właź i pomóż, bo szlak mnie trafi. Nawet ja, rozumiesz, JA nie mogę nic wybrać!- żaliła się kuzynowi. Kiedy wszedł, zarumieniłam się. Bałam się jego reakcji na mój widok.
-Kochana kuzynko, przybliż mi sprawę.- przytulił ją delikatnie na powitanie. Wiedział, że gdyby zniszczył jej kreację lub fryzurę to wąchałby kwiatki od dołu.
-Nie możemy wybrać nic dla Faye. Żadna z naszych biżuterii nie pasuje jej do sukienki, czy koloru oczu.- znowu się za żaliła. Widać było, że kuzynostwo jest ze sobą blisko.
-Oj nie przejmuj się, Karon coś zaradzi.- z kieszeni marynarki wyjął pudełko z biżuterią, zrobioną z czarnych kamieni szlachetnych.- Może to? Jako prezent na święta dla ciebie, Faye.
-Jest pięknee!- zachwyciły się wszystkie, lecz ja początkowo tylko się uśmiechnęłam, oniemiała z zachwytu.
-Oczywiście, że to! Aż brak mi słów, by opisać jak bardzo się cieszę.- rzuciłam się mu w ramiona, dyskretnie wsuwając mu do tylnej kieszeni spodni starannie zapakowaną, w świąteczny papier, płytę.- Co prawda mój prezent nie jest tak olśniewający, ale coś się jeszcze znajdzie.- szepnęłam mu do ucha.
Dziewczyny od razu nalegały, by to Karon założył mi biżuterię i zniecierpliwione czekały na swoich spóźnialskich partnerów.
-Spokojnie, dziewczyny. Bal zaczyna się za pół godziny, jeszcze przyjdą.- pocieszałam je.
-Drogie panie, złość piękności szkodzi.- zaśmiał się jedyny facet w pokoju.
-Karon, czemu ty nawet na balu jesteś w masce, zdjąłbyś ją wreszcie!- czepiła się go kuzynka.
-Nie szanowna kuzynko.
-Tak, szanowny kuzynie!- wstała, a jej sukienka lekko zafalowała- Bo sama ją z ciebie zdejmę!
-Diano, uspokój się... A co jeśli coś się złego wydarzy i twój olśniewający wygląd... no sama wiesz... moja szpetność się oszpeci.- zaśmiał się i w tym momencie wpadli inni osobnicy płci męskiej, komplementując i ciągnąc na Wielką Salę swoje partnerki.
-Może my też pójdziemy?- zwrócił się do mnie.
-Z przyjemnością.- odparłam z uśmiechem, który jednak po chwili zastąpił grymas wstydu.
-Ale najpierw... Chce zobaczyć co mi podsunęłaś!
- Wiem, skromnie trochę... Mogłam się wysilić na coś lepszego.
-A czo too? –rozpakował.- Dziękuję ci za ten jakże skromny aczkolwiek miły podarunek... Skąd wiedziałaś że akurat na to poluję?
-Mam dobrą pamięć i jednak słucham kiedy opowiadasz o zespołach, które lubisz. Pamiętasz?- zapytałam.- Wspominałeś kiedyś, że chciałbyś tę płytę.
-Och, ta moja skleroza… Chodźmy już, bo się spóźnimy.- puścił zalotnie oczko. To było takie… słodkie! Przyjęłam jego rękę i wspólnie, spacerkiem dotarliśmy na salę.
Z sufitu padał magiczny śnieg, który dosłownie nad naszymi głowami zamieniał się w brokat, sypiący się wokół. Sala przystrojona jak zamek lodowej królowej, była przepiękna. Zarówno mroczna, ale i wesoła. Wszystkie pary, począwszy od reprezentantów turnieju trój magicznego, zakończywszy na reszcie uczniów poustawiały się już w równym rządku. Panie za paniami, mężczyźni za mężczyznami. I tak, rozpoczął się pierwszy taniec, do którego przyłączyli się również nauczyciele, dyrektor. Nawet pan Filch ze swoją kotką tańcował pod ścianą.
-Fajnie wyglądasz w garniturze.- z komplementowałam, rozpoczynając drugi taniec.
-Dzięki, ale Dambuś pozwolił mi zdjąć marynarkę, po pierwszym tańcu.- wystawił mi język, wpierw na ułamek sekundy odsuwając maskę. Szybko zdjął z siebie czarną narzutę i teraz, w odświętnych spodniach i białej koszuli stał ze mną na parkiecie.
-Chwilka, brakuje ci paru rzeczy do wyglądu niegrzecznego chłopca.- powiedziałam, wyjmując jego koszulę ze spodki oraz rozluźniając krawat.- Idealnie.
Hahaha! A co ja Draco jestem? Ja jestem grzeczny - nie patrząc, walnął piorunem, z ręki w Rona- Widzisz jaki grzeczny? ^^
-Taak, najgrzeczniejszy mężczyzna na świecie.- zaśmiałam się. Kiedy Weasley posłał mi szydercze spojrzenie, wystawiłam mu język i znów odwróciłam się do Karona.- I jak, jest lekka poprawa w moich krokach?
-Duża, poruszasz się idealnie- z jego maski wyszedł szczurek w malutkim garniaczku, kapelusiku i musze- Wojownik chyba chce z tobą zatańczyć.- zaśmiał się słodko.
-Haha, czemu nie. Słodko wyglądasz.- zwróciłam się do szczurka. Kiedy inne dziewczyny zaczęły by piszczeć na jego widok, ja zachowywałam się naturalnie. Nie wiem jak można bać się, czy brzydzić takich małych słodkich gryzoni.
-No, Wojownik... ausblenden, der Katze geht. –powiedział w innym języku, po czym szczur uciekł do maski.
-Haha. Słodziak.- wykonałam obrót i w tym momencie muzyka zmieniła się. Na ścianie magicznie ukazał się rock’owy zespół czarodziejski o nazwie Fatalne Jędze. Wszyscy wesoło podskakiwali i wykrzykiwali ich teksty piosenek. W końcu jednak znów nastał czas na wolne tańce. Paru chłopaków oraz koleżanki z domu odbijali mnie Karonowi. W końcu jednak powróciłam do niego, tanecznym krokiem- Przyniosę nam coś do picia.- zaproponowałam, roześmiana.
-Dobrze.
-Proszę.- podałam mu plastikowy kubeczek z czerwonym ponczem. Pociągnęłam łyk i spojrzałam na niego, zamyślając się.
-Dziękuję. Przepraszam, ale opuszczę cie już. mam nadzieję że mi wybaczysz?- zapytał.
-Oki doki.- odparłam wesoło w momencie, gdy Eve i Diana do mnie podbiegły, wrzeszcząc:
-Patrzcie na Draco! Patrzcie na Draco! Tańcuje ze szlamą!
-No co wy?- zdumiona, spojrzałam we wskazaną stronę. Faktycznie, słynny Draco Malfoy tańcował z Hermioną Granger. Podejrzane…
-Nie no, zaraz mu przywalę!- wkurzyła się jego siostra, widząc iż pogromca brudnej krwi całuje się ze szlamą na środku sali balowej.
-Ym.. Dziewczyny, opuszczę was na chwilę.- powiedziałam tak nagle i szybko, że aż spojrzały się na mnie zdziwione.- Bawcie się dalej. Po prostu… Jestem zmęczona.
Szybko wyszłam na korytarz. Zawroty głowy, towarzyszące mi wśród tłumu ustały i wtem zauważyłam kogoś znikającego za rogiem. Ciekawe kto to.- pomyślałam i ruszyłam w stronę tajemniczego osobnika. Wyszliśmy na dwór, później przez sowiarnię, aż do podziemi, prowadzących do pokoi Ślizgonów. Szybkim krokiem zbliżyłam się i zauważyłam znajomy materiał na głowie mężczyzny. Podbiegłam cicho i zdjęłam maskę Karona, próbując nie zaśmiać się głośno. Wyciągnęłam różdżkę z pod podwiązki na udzie i teleportowałam się za zakręt.
-No to wracam bez maski...Faye albo Diana! Oddaj.- odwrócił się na moment zirytowany. Nie mogłam wytrzymać, zaśmiałam się, ale nie odezwałam. Niestety zdradziłam moje położenie. Podszedł dość szybkim krokiem.
-Oddaj, proszę cię grzecznie.
Stanęłam jak wryta, patrząc na niego. Jedyna okazja, by zobaczyć Karona bez maski… Był… WOW! Brak słów. Patrzyłam na niego z wytrzeszczonymi oczami, dość długo, próbując zakodować sobie, że to ten sam Karon.
-P-proszę.- patrząc prosto w jego piękne, zielone jak wiosenne liście oczy, podałam mu maskę. Założył ją z powrotem i odszedł do pokoju. Stałam tak jeszcze jakiś czas, oparta o zimną ścianę, próbując utrzymać ten obraz jak najdłużej w pamięci.
-Pocałuj go, a zrozumiesz.- rozległ się dziwny, choć znany mi ze snów głos kobiety. Poszłam do pokoju i… posłuchałam się. Dość niegrzecznie weszłam do męskiej sypialni i wahając się chwilę podeszłam do Karona. Nasze wargi złączy się w namiętnym pocałunku, gdy pociągnęłam go za krawat bliżej mnie. Był to długi i słodki, niekończący się taniec przyjemności. Choć dla każdego mógłby się wydawać dość normalny, dla mnie był to pełen doznań spektakl. Wargi TEGO chłopaka były niebo lepsze od tych, które całowałam po raz pierwszy.
-Eee…- to była jedyna reakcja, oprócz rumieńców na naszych twarzach. Chłopak trochę speszony odwrócił się i szybko pognał do pokoju.
-Faceci.- zaśmiałam się. W pokoju położyłam prezenty dla Eve i Diany na ich łóżkach, przebrałam w piżamkę i zmęczona położyłam do łóżka. Miękka poduszka i ciepła kołdra wprawiały mnie w stan nostalgicznego spokoju, lecz czegoś mi tu brakowało. Miałam ochotę się do kogoś przytulić, lecz wiedziałam że nie wypada iść teraz do Lestrange’a. Z walizki spod łóżka wyjęłam małego, pluszowego misia- mój sekret. Przytuliłam go i spokojnie przymknęłam powieki.

czwartek, 26 czerwca 2014

Zaklęcie 13: Pain

Ból prawego przedramienia wyrwał mnie z głębokiego snu. Oczywiście, Mroczny Znak. Usiadłszy na łóżku, przewróciłam oczami i ubrałam t-shirt z Avenged Sevenfold, czarne podarte rurki i pieszczochę na lewy nadgarstek. Szybko zasznurowałam glany, starając się nie myśleć o piekącej jak cholera ręce. Różdżkę schowałam do buta, na ramiona zarzuciłam skórzaną kurtkę i cicho wyszłam na dwór. Tylko ja wiedziałam, gdzie w Zakazanym Lesie znajduje się Świstoklik do miejsca spotkań Śmierciożerców. Do dziś pamiętam dzień, w którym złożyłam Wieczystą Przysięgę i tym samym przyjęłam misję, bycia posłuszną Sami-Wiecie-Komu.
-Faye, ty szmato, do mnie!- warknął groźnie Lord Voldemord.
-T-tak panie?- szybko przydreptała mała blondyneczka. Tak, to byłam ja. Miałam wtedy sześć? Może siedem latek.
-Jesteś już dostatecznie dorosła i doświadczona, by zostać Śmierciożercą. Chcę, byś złożyła mi przysięgę wiecznego posłuszeństwa!
-Jak sobie życzysz, panie.- dygnęłam. Ojciec co prawda nadal nie miał swego prawdziwego ciała, lecz już przerażał.
-Faye Riddle, czy przysięgasz być mi wierną, posłuszną aż do śmierci i nigdy, ale to NIGDY nie sprzeciwić się woli Czarnego Pana?- zaczął. Osobnik, stojący obok wyciągną w tym momencie różdżkę.
-P-przysiędam.- odparłam i w tym momencie z różdżki nieznanego wypłynął strumień jasnego języczka, który oplótł nasze złączone dłonie.
-Czy przysięgasz wykonywać każde moje polecenie, nie ważne jakie by było?
-Przysięgam.- kolejny strumyczek światła oplótł nasze ręce.
-I w końcu, czy przysięgasz do końca swego marnego żywota być Śmierciożercą, na dobre i złe?- szyderczy uśmiech zatańczył na twarzy ojca, wyraźnie zadowolonego z tego co robi. Nie wiem czemu, a raczej nie wiedziałam, kiedy składałam tę Wieczystą Przysięgę.
-Przysięgam.- dopowiedziałam, a kolejny języczek oplótł nasze dłonie, zwinął się wokół nich jak wąż wokół ofiary. Prawa ręka zapiekła mnie niemiłosiernie, a ja odruchowo chciałam cofnąć rękę, lecz osoba trzymająca mnie za nią, nie pozwoliła na to. Upadłam na kolana, a z gardła wydobył się przeraźliwy krzyk.

~*~
-Czemu wzywasz mnie o tej porze, panie?- uklęknęłam przed zdeformowanym ciałem ojca. Znajdowało się ono we Wrzeszczącej Chacie. 
-Już czas, byś opowiedziała mi o swoich poczynaniach wobec zadania, które powierzyłem ci na początku roku.- powiedział, wpatrując mi się w oczy. Szybko odwróciłam wzrok ku podłodze.
-Ja… Kompletnie o nim zapomniałam. Poznałam tylu wspaniałych ludzi, lecz ostatnio pokłóciłam się z kimś dla mnie ważnym…
-Dość!- przerwał mi Sami-Wiecie-Kto, wyraźnie wkurzony.- Wiedziałem, że nawet tak prostej rzeczy jak udawanie przyjaźni, czy choćby śledzenie Potter’a jest dla ciebie za trudne. Jesteś na to zbyt głupia.
-Przepraszam, panie.- skuliłam głowę, wiedziałam już co mnie czeka.
-Glizdogonie- zwrócił się do sługi, stojącego przy fotelu na którym się znajdował.- Wiesz co robić.
-Taak, panie.- wysyczał tym swoim szczurzym głosikiem i skierował starą różdżkę w moją stronę.- Crucio!
Cierpienie, jakiego doznaje się po tylu latach obrywania tym niewybaczalnym zaklęciem jest niczym w porównaniu z pierwszym trafieniem. Nigdy nie zapomnę pierwszego uderzenia cruciatą. Zemdlałam wtedy na trzy dni. Trzy!
Znowu ból. Tak, ból to mój przyjaciel, proszę poznajcie go. Jest wkurzający i go nienawidzę. Chyba będzie towarzyszył mi do końca życia.
-Zawiodłem się na tobie, aczkolwiek daję ci kolejną i ostatnią szansę.- powiedział dumnie Tom Riddle.- Kiedy przyzwę cię ponownie masz zdać mi cały referat na temat poczynań Potter’a w tym roku!
-Tak jest, panie.- po dłuższym namyśle dodałam.- Potter bierze w tym roku udział w Turnieju Trójmagicznym, całkiem dobrze poszło mu ze smokiem z pierwszego zadania. Nie długo odbędzie się wielki bal, a zaraz po nim kolejne zadanie. Można by wtedy …
-Nie! Na razie nie będziemy nic robić. Pilnuj go i tyle. Najlepiej postaraj się zdobyć jego zaufanie, załatwimy go podczas ostatniego zadania.- zadecydował, po czym dodał.- Możesz odejść.
-Tak jest.- ukłoniłam się wiernie i skierowałam w stronę drzwi. Już miałam wychodzić, gdy usłyszałam wkurzony syk.
-Och, wybacz Nagini.- to był ukochany wąż ojca. Niechcąco nadepnęłam jej na ogon, na szczęśnie nie gniewała się długo. Zawsze dogadywałyśmy się jak siostry, dwie krople wody. Niestety tym razem nie miałam okazji z nią długo porozmawiać, gdyż ojciec zaraz zawołał ją do siebie. Szkoda. Tak bardzo chciałabym zabrać ją ze sobą do Hogwartu!
~*~
-Gdzieś ty była tyle czasu?!- krzyknęły Eve i Diana, kiedy przekroczyłam próg dormitorium.
-Wybaczcie, musiałam … Pójść na spacer.- odparłam, opadając na kanapę. Nie dawałam po sobie niczego poznać. Moja twarz była zupełnie bez wyrazu, jak pierwszego dnia.
-Braciszek mówił mi co się stało, wiesz między tobą, a Karonem.- zagaiła Dianka.- Wszystko w porządku?
-Taa.- rzuciłam niedbale. Cenię to, że tak się o mnie nagle zaczęła troszczyć, lecz nie powinna wpychać nosa w nie swoje sprawy. Jednak było coś, co mnie zdziwiło, a mianowicie zachowanie Potterówny na tę wiadomość.
-Serio pokłóciłaś się z Dziadzią? To super, wreszcie będę mieć szanse! Wcześniej był tak zapatrzony w ciebie…
-Super, cieszę się twoim szczęściem, ale błagam zamknij się. Nie chcę NIC więcej słyszeć na ten temat! To sprawa pomiędzy mną, a Karonem, więc odwalcie się obie!- krzyknęłam.
-Jaka sprawa? Czy ja o czymś znowu nie wiem?- zapytał chłopak, podchodząc do nas. Był to osobnik, o którym właśnie wspomniałam.
-Wiesz o wszystkim, spokojnie. Czepiły się tej sprawy z Malfoy’em.- odparłam zimno, nawet na niego nie patrząc.
-Haha, zostawcie ją bo poleci do tego debila.- po chwili dodał cicho.- Emo strapostrzał*
-Wal się.- warknęłam przez zęby.
-Nie, nie będę się walił.
-Oj daruj sobie.- odparłam, po czym wstałam i skierowałam się w stronę drzwi.- Dla uściśnienia, mnie i Draco nic już nie łączy.
-Jaaasne.- wkurzał mnie już. Ewidentnie wyprowadzał mnie z równowagi i chyba o to mu chodziło. Spokojnie Faye, ochłoń. Policz do dziesięciu, spokojny wdech, wydech.
-Eve, Diana wyjdźcie na chwilkę. Chcę porozmawiać z Karonem sam na sam.
Dziewczyny spojrzały na siebie, potem na mnie i na chłopaka, lekko zdziwione i zdezorientowane, ale po chwili zniknęły za drzwiami sypialni.
-Bal Bożonarodzeniowy jest jutro. Ja… Chciałam się…- znowu napad kaszlu, lecz mimo ostrego drapania, wręcz pieczenia w gardle dokończyłam.- Chciałam się zapytać czy nadal chcesz ze mną iść?
-No. Jestem jednak zdania że danego słowa muszę dotrzymać.
-To fajnie.- lekko się uśmiechnęłam, lecz szybko przywołałam ostatnie wspomnienia.- Ehh.. To wszystko co chciałam. Przepraszam, za zajęcie czasu.
Odwróciłam się i ruszyłam w stronę drzwi do sypialni. Jednak coś mnie zatrzymało przed naciśnięciem klamki. Stanęłam przodem do wejścia i oparłam czoło o zimne drewno. Boże, co się ze mną dzieje. Serce zaczęło mi szybciej bić, ledwo łapałam tchu. Odwróciłam się na chwilę, by ponownie spojrzeć na chłopaka, stojącego w salonie.
-Uważaj na śrubę, wystającą z kanapy i proszę, nie rób sobie krzywdy z powodu takiej debilnej suki jak ja…
-Gdybyś widziała moje ręce.- wystawił mi zabawnie język, lecz nie zareagowałam na to.
-Proszę.- tylko tyle byłam w stanie powiedzieć, ból gardła był nie do zniesienia. Odsunęłam się od drzwi i usiałam na parapecie, znajdującym się w ścianie pomiędzy sypialnią dziewcząt, a pokojem chłopców. Jednak wychrypiałam jeszcze coś.- Tylko o to jedno cię proszę.
Jednak Karon nie odpowiedział. Jedyne co robił to bawił się tą durnowatą śrubą.
-Zostaw ją, jeszcze coś sobie zrobisz.
-No i fajnie.
-Nie, nie fajnie!- krzyknęłam, po czym zakaszlałam.- Daj sobie spokój. Żyj tak, jak przed poznaniem mnie, będzie ci lepiej. Gdyby nie przysięga już dawno by mnie tu nie było.-dodałam ciszej.- Możliwe, że nawet byśmy się nie poznali.
-Próbuje ale nie ma tu tych, co by mi pomogli.- w tym momencie załapałam. Brak mu przyjaciół, najbliższych. No tak, niby tyle osób go uwielbia, lecz tak naprawdę z nikim nie spędzał tyle czasu, co ze mną lub pisząc listy do jakiejś tajemniczej osoby.
-Rozumiem.- odparłam i przyłożyłam policzek do lodowatego szkła. Nadal siedziałam w kurtce, choć w pomieszczeniu było ciepło, a zimna szyba regulowała moją temperaturę ciała.
-Nie rozumiesz. Axela, mojego przyjaciela wyrzucili z tej szkoły. A Avi, drugi przyjaciel, szuka ojca...
-Och… Wybacz, nie wiem co powiedzieć.- oderwałam się od szyby i skuliłam, biorąc kolana pod brodę. Dodałam cicho.- Za głupia jestem.
-Nie dziwię się.- przejechał po śrubie, tak jakby chciał się przeciąć. Zareagowałam na to momentalnie. Wstałam, po czym podbiegłam do niego i chwyciłam stanowczo, aczkolwiek delikatnie jego nadgarstek. Lekkie przecięcie krwawiło nie wielką stróżką. Spojrzałam mu prosto w zbolałe oczy, widząc w nich cierpienie, jakie przeżywa. Oderwałam kawałek koszulki, jednej z ulubionych i zabandażowałam ranę.
-Przepraszam za wszystko.- powiedziałam i chwilowo stchórzyłam, chciałam uciec jak zawsze do zacisznego miejsca, lecz nie! Ciekawość reakcji wzięła górę.
- Eche. Nie musisz... ale coś mnie ciekawi... czemu? Czemu próbujesz być dla mnie dobra?- to pytanie mnie zdziwiło. Na chwilę odebrało mi mowę.
-Ja… Sama nie wiem, od początku ci ufałam, od pierwszego cholernego dnia. Były długie momenty, że wahałam się co do uczuć jakimi obdarzam ciebie, a jakimi twego kuzyna.- przerwałam na chwilę, gdyż przypomniał mi się dawny sen, jeszcze z początku roku. -Wróć i żyj, jest tam bowiem chłopak któremu na tobie zależy. To usłyszałam od pewnej kobiety, gdy zemdlałam. Objawiła mi się we śnie. Pamiętam, że czuwałeś wtedy nade mną w szpitalu. To był pierwszy raz, gdy pomyślałam, że może jest, czy raczej będzie między nami coś więcej. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy o kim mówi. Nie wiem, czemu staram się być taka dobra. Może dlatego, że nie chcę by ktokolwiek z osób, pośród których się znajduję cierpiał? Może po prostu nie pasuję do tego domu, ani do rodziny. Nie wiem…
-Echh... nawet Axel nie powiedziałby nic aż tak głupiego. Proszę cię. Czemu akurat tu trafiłaś? Nie wiem, może dla tego że w twoich żyłach płynie krew Voldzia? A to co mówiłaś o śnie... może to była osoba ci bliska, która nad tobą czuwa... a z resztą- machnął ręką i wstał z kanapy. Idąc w stronę pokoju obejrzał się.- Nie moja sprawa.
-Heh. Ludzie mówią różne głupie rzeczy. Tak bywa. Dobrej nocy.- dodałam ciszej, lekko zawstydzona, wolałam by tego nie słyszał.- Pomyślałam wtedy o tobie, bo nie ma osoby mi bliższej.
Ból. Nigdy nie chciejcie go doświadczać. Szczególnie bólu psychicznego, on jest najgorszy. Zostawia ślady na całe życie.

*Emo strampostrzał – moja przyjaciółka czasem tak mówi, usłyszała to chyba na jakimś filmku… Jakiś łysy z Trolling na Teem Speek’u to mówił. Nie wiem, nie znam się.


środa, 25 czerwca 2014

Zaklęcie 12: My immortal

Przyjaciel, wrogiem. Kochana osoba, nienawistną istotą. Jestem już zmęczona trwaniem tu, wciąż otoczona mymi dziecięcymi lękami. Chcę płakać, lecz łzy ledwo przychodzą przez gardło, w myślach ciążą mi te wspomnienia radości, kiedy wspólnie śmialiśmy się i żartowaliśmy. Twoje walki, rycerska postawa. Moja naiwność, wykorzystana.
Idąc przez boisko do quidditcha, natknęłam się na sławnego Draco Malfoy’a. Chłopak, widząc moje łzy, opuścił kolegów i podszedł do mnie.
-Co się stało?- pogładził mnie czule po policzku, starając się dostrzec odpowiedź w zapłakanych, czerwonych oczach.- To przez Karona?
Nie odpowiedziałam. Stałam, wpatrzona w stalowoszare tęczówki blondyna. Mówił coś, lecz nie mogłam dosłyszeć co, własne myśli zagłuszały wszystko wokół. Marzyłam tylko o spokojnym miejscu na parę godzin.
-Chyba rzucam szkołę.- rzuciłam prosto „z mostu”, najwidoczniej przerywając mu wypowiedź. Wyraźnie zaskoczony, odsunął się krok w tył i zmierzył wzrokiem od stóp do głowy.
-Czemu?
- Po co mam tu gnić? Powinnam siedzieć w Azkabanie, a nie beztrosko uczyć się w Szkole Magii i Czarodziejstwa.
- Bredzisz. Pewno poprztykałaś się z moim kuzynkiem i nie masz humorku. Spokojnie laska, zawsze masz mnie.- mrugnął, zwodząco.- Będziesz chciała się odprężyć to wal do mnie.
- Draco… Jakim cudem patrzysz w moje oczy jak w otwarte drzwi, które prowadzą wprost do wnętrza mojej duszy?- popatrzyłam na niego, lecz w odpowiedzi otrzymałam tylko milczenie.- Sądzisz, że każda ulegnie twojej nieskazitelnej cerze, tlenionym włosom i przepięknym oczom? Możliwe. Lecz mnie nie zdobędziesz teraz tak łatwo. I’m without a soul!
-Faye…- pierwszy raz wymówił moje imię w ten sposób. Z szacunkiem. Zdobyłam go! Choć nie do końca. Znowu uśmiechnął się w ten swój nonszalancki sposób.- Wpadnij do mnie później, pomogę ci się odprężyć.
W tym momencie nie wytrzymałam. Uderzyłam go w policzek, na którym pozostał mocno czerwony ślad.
-Wal się!
~*~
Drzewa w Zakazanym Lesie są bardzo wygodne. Idealne na nocne przemyślenia.
Czemu ze mną zawsze jest coś nie tak? Zaczęło się od tego, że w ogóle się urodziłam. Teraz kończy się na utracie najbliższego przyjaciela. Że też musiałam go tak zranić…
Ból w klatce piersiowej jest nie do opisania. Znowu zaatakował mnie kaszel, serce raz bije nienaturalnie szybko, a raz tak wolno, że mam wrażenie iż przestało bić. Uczucie, jakby paliły się twoje płuca… Znasz to? Wątpię.
Kiedy katorga, jakby od zaklęcia cruciaty, wreszcie przeszła moje powieki odmówiły posłuszeństwa i zamknęły się. Zasnęłam i pogrążyłam się w snach.
Mała dziewczyna siedziała w ciemnym kącie na zakurzonej, drewnianej podłodze. Skulona, obolała, zapłakana. Na oko miała maksymalnie sześć lat. Przed nią stał wysoki mężczyzna, który krzyczał na wystraszoną blondynkę. W ręce trzymał jakiś kijek, nie, przepraszam- różdżkę. Celował nią prosto w dziecko, wypowiadając co rusz „crucio”. Zaklęcie niewybaczalne zadawało małej niesamowity ból.
Nagle przeskok. Inna scena, czy raczej inna osoba. Sytuacja wciąż taka sama, lecz malutka dziewczynka podrosła. Długie włosy miała splątane w dwa warkoczyki, jej ciało zaczynało powoli przybierać bardziej kobiece kształty. I nagle znowu, dziewczynka przerodziła się w około trzynastolatkę. Płakała i ubrana w koszulkę z napisem Asking Alexandria oraz czarne jeansy, próbowała odeprzeć ataki mężczyzny, zaklęciem Protego.
W pewnym momencie wszystko zniknęło, akcja przeniosła się na miejsce, wyglądające na strych. Dziesięcioletnia, psychicznie dojrzała Faye siedziała na starej skrzyni. Faye? To chyba ja… Opierając jedną nogę o kłódkę, kładłam rękę na udzie. Zakrwawioną rękę. Na nadgarstku, świeżo wyryty napis „Should die” zaczynał coraz bardziej zachodzić krwią. Zimna żyletka nadal lizała swymi ostrymi językami moją rękę, sprawiając ból nie aż tak mocny, jak zaklęcie torturujące, lecz wystarczający, abym mogła się uspokoić. Tak, dawało mi to dziwny spokój, może wręcz podniecenie. Małe dziecko, a już takie rzeczy wyprawia. No cóż, tak to jest, kiedy nie ma się dzieciństwa i trzeba zadbać o siebie w młodym wieku.
Nagle blondyneczka straciła przytomność, podcięła odpowiednią żyłę, nie zatamowała krwi, która krzepła i zatrzymywała wciąż lejącą się resztę.

~*~
Te rany zdają się nie goić. Ten ból jest po prostu zbyt prawdziwy. Tego jest tak wiele, że czas nie może wszystkiego wymazać. – takie były moje pierwsze myśli po przebudzeniu się. Spojrzałam na blizny sprzed dwóch lat i pierwszy raz dziś się uśmiechnęłam. Sprawiał mi satysfakcję fakt, że mogę zrobić to znowu. Po raz kolejny mogę zemdleć i nie obudzić się przez długi czas, po raz kolejny moje żyły mogą się otworzyć, pokazując piękno soczystej, czerwonej krwi, zarówno żylnej, jak i tętniczej. Sen przypomniał mi o bólu przeszłości, ale i teraźniejszości. Znów przed oczami pokazał mi się Karon, próbujący pokonać mój strach przed jednorożcami, usłyszałam jego śmiech, tak wyraźniej, jakby stał pod drzewem i śmiał się, wraz z Eve i Dianą. Następnie do umysłu zagościła mi wczorajsza scena. Przeczucie, że chłopak chce zrobić sobie krzywdę. Dopiero zdałam sobie sprawę jaką naprawdę jestem egoistką, żeby nie zauważyć tak oczywistego faktu. Zawsze trzymał się ze mną, od początku. Pomagał mi, troszczył się, a nawet bronił. To nie była przyjaźń. Teraz rozumiem, dlaczego dziewczyny co wieczór, przed snem szeptały, że zazdroszczą mi. Tak, nawet one to zauważyły, a ja byłam zbyt przyćmiona urokiem Dracona. Jak mogłam być tak naiwna?! Już nic nie mogę zrobić, przeprosiny to za mało. Najlepiej zostawić w spokoju to wszystko, odejść, zapomnieć. Czas przyzwyczai nas do bólu. Jeśli nie- któreś zginie za drugie. Obym to była ja. Z moim charakterem i osobowością nigdy nie zaznam spokoju na ziemi. Za to Lestrange ma tyle fanek… Na świecie jest tyle wspaniałych kobiet, a on wybrał akurat mnie. Widocznie naprawdę życie mu nie miłe i chciał je pogorszyć. Mam nadzieję, że miło mu się ułoży.
Mimo śniegu i mrozu, coraz większego i nie do wytrzymania, trwałam pomiędzy gałęziami wysokiego drzewa. Czułam się tu bezpieczna, ale i samotna. Czy człowiek może żyć samotnie? Zapewne tak, lecz każdy w końcu wpadnie w szał, oszaleje. Czy to się właśnie ze mną dzieje? Od dziecka sama, wiecznie poniżana, najgorsza ze wszystkich. Niegodna miana Śmierciożercy. Niegodna nazwiska Riddle, splamionego krwią rodów, rodzin, dzieci. Znów zapłakałam, a łzy zdawały się zamarzać na mych policzkach. Jakim cudem moje ciało wciąż się trzymało, mimo cienkiego materiału piżamy i lekkich kapci? Czemu nadal czułam delikatne ciepło, w głębi? Moja krew dawno powinna zamarznąć lub chociaż zwolnić przepływ na tyle, bym straciła przytomność. Coś trzymało mnie wciąż przy życiu, zapewne była to magia. Po głowie wciąż krążyły mi własne słowa: „Give me a break!” . Chyba rzeczywiście postaram się, by więcej mnie nie zobaczył, moja obecność sprawia mu ból. Widziałam to w jego oczach, gdy wszedł do salonu wspólnego Ślizgonów i zauważył mnie przy kominku. Chciał, bym o nim zapomniała, lecz proces ten ma być długi i bolesny. Czemu żadne z nas nie użyje Obliviate? Karonowi zapewne zależy, bym świrowała z tęsknoty. Lecz ja… Nie chcę zapominać. Pragnę pamiętać każdą wesołą chwilę spędzoną z nim, każde jego słowa otuchy, gesty, jego osobowość. Przywykłam do bólu, powinnam jakoś to znieść. Szkoda mi go. Przeze mnie zniszczył sobie życie. Przeze mnie …
… może umrzeć!
Na tę myśl, diametralnie wyprostowałam się i spadłam z drzewa. Upadek był niezbyt bolesny, ciało zdążyło mi już zdrętwieć i zamarznąć, na tyle, że nie odczuwam bólu. Szybko pobiegłam w stronę pokoju z nadzieją, że kolega nadal stoi przy kanapie. Wpadłszy do salonu, zastałam pustkę. Odrobina kurzu unosiła się od powiewu wiatru, wywołanego otworzeniem drzwi, w pomieszczeniu panował półmrok, jedynie ogień z kominka rozświetlał wnętrze. Spojrzałam na róg starej kanapy i zauważyłam zakrwawioną śrubę oraz ciemno-czerwoną strużkę na zniszczonym materiale i kamiennym podłożu. Zrobił to, tak jak przewidziałam. Ehh… Chcąc pójść do pokoju, potknęłam się o coś. Od razu spanikowana, usiadłam na podłodze i zobaczyłam zimne ciało Karona. O Boże, o Boże, o Boże! Zabiłam go! To znaczy… Tak jakby, w końcu to moja wina.
Krew na jego prawej ręce zdążyła stężeć, ukazując czerwone pręgi na bladym nadgarstku. Była taka ciemna, dobrze znałam ten tym. Nie mogłam się ruszyć, serce stanęło mi na moment, by po chwili zacząć bić z zawrotną szybkością, która omal nie rozsadziła mi piersi. Leżał tak, siny i zimny jak trup, jego klatka nie poruszała się. Mimo to, w głębi nadal iskrzyła nadziej, że jednak żyje, dlatego szybko sprawdziłam, czy tętno na jego szyi jest choć trochę wyczuwalne. Jednak zawiodłam się. Nic. Wbrew wszystkiemu zbliżyłam policzek do jego ust i znieruchomiałam. Czułam powolne, delikatne muskanie powietrza.
Jednak śmierć go nie dopadła! Biegnąc do łazienki po wodę utlenioną i bandaż, parę razy wywróciłam się, bądź zatrzymywałam z powodu napadów kaszlu. W końcu jednak dotarłam z powrotem do wykrwawiającego się Karona. Delikatnie oczyszczając ranę, modliłam się, by był cały i zdrowy. Kiedy chciałam zawiązać mu rękę bandażem, przewrócił się na drugą stronę. Zaśmiałam się cicho, orientując się, że śpi. To dobry znak. Adrenalina powoli mijała, co odczuwałam przez zmęczenie i drgawki. Olewając to, dokończyłam opatrywanie kolegi i zaniosłam go do sypialni chłopców. Ciężki! Taki malutki i chudziutki, a taki ciężki! Faceci to mają dziwną anatomię.

Hej, tu autorka! Dziś krótko, to fakt, ale jeszcze w tym tygodniu pojawi się kolejny rozdział. Dlaczego? Otóż w niedzielę (29.06.14r.) wyjeżdżam na obóz. Ale spokojnie, po powrocie będę nadal kontynuować to wakacyjne opowiadanie o... roku szkolnym (?) Haha, wiem, pogmatwane xD 
Z pozdrowieniami! 
~ P-chan 

czwartek, 12 czerwca 2014

Zaklęcie 11: Niespodziewany zwrot akcji

Odwróciwszy się na drugi bok, leniwie otworzyłam oczy. Obok leżał chłopak w masce-ten sam, który parę godzin wcześniej opiekował się mną.
-Awwww… Dobry.- mruknęłam, lecz nie doczekałam się odpowiedzi. Szturchnęłam Karona łokciem w żebra, lecz on tylko odwrócił się na drugą stronę.
-Podubka, już ranek!- prawie krzyknęłam mu do ucha, budząc inne dziewczyny. Widocznie zmęczone, przetarły oczy, niektóre usiadły w miękkiej, jednolitej pościeli.
-Czego się wydzierasz?- oburzyła się Diana Malfoy, zmysłowa, blond włosa piękność, zadziorna i wścibska jak brat.
-Wybaczcie za pobudkę. Nie długo śniadanie.- jak zwykle nie mogłam się nie zająknąć. Zbyt krótko znam te dziewczyny, trochę się wstydzę.
-Śniadanie?! Ktoś powiedział śniadanie?- mówiąc to, Lestrange zerwał się na równe nogi, mało nie upadając, pod tknąwszy się o kołdrę.
Wszystkie zachichotałyśmy. Chyba lekko się zdezorientował, a może speszył, orientując się, że jest w pokoju pełnym dziewczyn.
-Karonek, kotku, pomóż mi.- Eve jak zwykle zatrzepotała rzęsami, próbując poderwać kolegę. Powodzenia jej życzę, on chyba w dziewczynach nie gustuje, nie zauważyłam, by jakaś szczególnie wpadła mu w oko.
-Spierrr… Spadaj Potterówna.- syknął.- Faye, idziesz?
-Tak, chwilka.- już miałam wstawać, by odziać szkolne szaty, gdy po chwili dodał:
- A, nie, ty leżysz! Już, do łóżka!
-Ale..- zaczęłam, lecz mi przerwał.
-Żadnego „ale”! Leż, wpadnę potem z jedzeniem.
-Dziękuję.- bąknęłam, całując go w policzek, oczywiście wcześniej odchylając maskę.
Nagle rozległo się głośnie „uuuuuu”, na co chłopak spojrzał groźnie na obecnych w pokoju i wyszedł.
~*~
Czekałam i czekałam, lecz Karona ze śniadaniem się nie doczekałam. W końcu, czując przeszywający ból w żołądku, postanowiłam sama udać się do kuchni po posiłek.
W salonie wspólnym Ślizgonów spotkałam ciekawego osobnika- Draco Malfoy’a. Spojrzał na mnie znacząco, klepiąc ręką miejsce obok, na kanapie. Grzecznie usiadłam, zawstydzona. Takie ciacho!
-Jak się czujesz?- zapytał słodkim głosem. Jego uwodzący głos, platynowe blond włosy.
-Lepiej. Trochę głodna, Karon miał mi przynieść jedzenie.- odparłam zrezygnowana.
-Biedna.- pogładził delikatnie moje włosy.- Kuzynek już taki jest. Chamski i cyniczny.
-Nie prawda!- zaprotestowałam, oburzona.- On jest miły, czuły, kochany…
Nie skończyłam wymieniać, ponieważ Smoku mi przerwał.
-Karon?! HaHaHaHa! Ty co, zakochana?
-N-nie! Co ci przyszło do głowy?- zrobiłam się czerwona jak burak. Karon to mój przyjaciel… Prawda?
-Wiesz.. Kuzynek się w tobie zakochał.- wzruszył ramionami, jego szata delikatnie poruszyła się.- W sumie nie on jeden.
Normalnie wryło mnie w fotel! Czy on właśnie? Nie, to nie może…
-Chwila! Chcesz powiedzieć, że ty i Karon…
-Kocham cię.- po tych słowach nasze wargi zetknęły się w namiętnym pocałunku. Nie wiem jak to się stało, całkowicie się w tym zatraciłam. W końcu chłopak, którego kocham, wyznał mi miłość. Lecz Karon… To nie możliwe, Draco pewnie chciał mnie zmylić.
Kiedy oderwaliśmy się od siebie, moje wargi delikatnie pulsowały, ciało było rozpalone. Kochałam go i pragnęłam na zawsze.
Wnet poczułam czyjś wzrok. Odwróciłam głowę i odskoczyłam, zdziwiona. Przed nami stał Karon, z wyrazem złości, wręcz furii.
-O, cześć maluchu.- odezwał się, wyraźnie rozbawiony Malfoy.- Zabrałem ci zdobycz? Jaka szkoda.
-Crucio!- w końcu nie wytrzymał. Jednak blondyn musiał mówić prawdę, ponieważ w normalnych okolicznościach Lestrange nie wkurzyłby się aż tak.
Dracon zwijał się z bólu przez długie minuty, może nawet godziny, a ja jedynie siedziałam. Siedziałam wystraszona, czując że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Jeśli nie dostanę zawału, będzie cud. Nigdy nie widziałam człowieka, którego aż tak przejmuje gniew. Nawet Lord Voldemord potrafi być łaskawszy i zabić ofiary, lecz nie on. Ten chłopak na pewno zostanie kiedyś kimś większym niż Czarny Pan.
-K-Karon.- w końcu ledwo wydukałam, cicho i ochryple.
-Czego?!- krzyknął, ledwie powstrzymując łzy, napływające mu do oczu. Szybko przetarł je ręką.
-J-j-ja…. P-przepraszam.- bosh, tak bardzo się bałam. Choć nie raz już oberwałam, wręcz śmiertelnym zaklęciem, to czułam, że moc Karona jest silniejsza niż taty- Nie złość się. To tylko jeden p-pocałunek. Spokojnie.
-Haha! Śmieszna jesteś! Mam was dość! Ciebie, Draco i wszystkich! Ciesz się że ty tak nie skończyłaś!- wybiegł gdzieś, wkurzony i zrozpaczony. Boże, że ja tego wcześniej nie zauważyłam! Byłam taka głupia…
Na pewno… Na pewno go straciłam. Osobę, której mogłam powiedzieć wszystko. Był dla mnie przyjacielem, mogłam zauważyć jego uczucia. Tylko jak? Pierwszy raz mam do czynienia z miłością, czy nawet przyjaźnią. Może źle to oceniłam? Najlepiej byłoby, gdybym zgodnie z pierwszymi założeniami trafiła do Azkabanu i gniła tam teraz, nie poznawszy nikogo. Ani Draco, ani Karona. Przez wieczne życie w zamknięciu nie wiem teraz nawet jak się zachować!
Nie mogąc nic zrobić, usiadłam w kącie, obok kominka, by nie przykuwać zbytniej uwagi, gdyby ktokolwiek postanowił zawitać do salonu i schowawszy głowę w ramionach, cicho załkałam z bezsilności.
Po godzinach siedzenia skulona, trochę odrętwiała usłyszałam otwierające się drzwi. Wszyscy uczniowie już dawno spali, więc reagując na dźwięk, odwróciłam się, lecz pozostałam w cieniu, rzucanym przez kąt kominka. Mój zawsze ciemny i mocny makijaż przed godzinami rozmył się na policzkach, oczy były czerwone, a powieki sine.
-Karon!- odruchowo wychrypiałam, czując ulgę, że nic mu nie jest. Jednak nie jestem pewna co do innych uczniów…
-Czego ty znowu chcesz?- warknął, nawet na mnie nie patrząc.
-Wybacz, niczego. – odpowiedziałam smutno i z powrotem oparłam się o komin.- Cieszę się, że wróciłeś i żyjesz.
-Echem. Wsadź se w d… Wal się z tymi nieszczerymi słowami.
-Mówię prawdę!- prawie krzyknęłam, resztką głosu.- Przepraszam, że tego nie zauważyłam.
Szepnęłam prawie nie słyszalnie. Wiedziałam, że i tak mi nie wybaczy, ale co więcej mogłam zrobić?
-Nie. Nie mówisz. Wolałabyś widzieć tego debila Draco!
-Właśnie, że nie.- znowu ledwo wypowiadałam słowa. Gardło paliło nie miłosiernie i znów poczułam ten okrutny ból w klatce piersiowej, płucach, co podczas powrotu z wypadu na kremowe piwo.- Nie martwię i nie martwiłam się o niego, bo wiem, że jest bezpieczny. W tej chwili bardziej obchodzisz mnie ty!
Przerwałam na chwilę, by zaczerpnąć tchu, nie dając po sobie poznać bólu.
-Mam mętlik w głowie, nigdy nie wiedziałam co to miłość, przyjaźń. Znałam tylko strach i rozpacz. Udrękę. Ale nagle los zesłał mnie tu i poznałam ciebie oraz Draco. Dwóch wspaniałych chłopaków. Myślisz, że to łatwe? Wybrać pomiędzy wami, gdy dopiero teraz dowiedziałam się o tych uczuciach?!
-Leć do niego! Każda go woli! Już mnie mdli od was! Fick dich!- nie wytrzymał, wybuchnął.
-Ja… - zawahałam się, po czym wstałam szybko, ignorując skurcz mięśni i pokazując się w świetle kominka i świec z żyrandola.- Gówno mnie obchodzi, że każda woli jego! Ugh… Life is shit! Mogłam iść do Azkabanu!
Odwróciłam się i usiadłam po turecku przed kominkiem, próbując oddychać spokojnie i miarowo.
-Nie patrz w ogień bo się zesrasz. Draco cię nie będzie jeszcze chciał.- zaczął się szyderczo śmiać. Irytujące. On naprawdę mnie już nienawidzi.
-No i super, cieszę się niezmiernie! Jak nie Malfoy, to inny, zawsze mogę zmienić orientację! Fuck off! Give me a break. Jeśli tak bardzo tego chcesz…
-Mam to gdzieś.- dodał po cichu.- Co z tego, że nie zrozumiałem tego po angielsku.
-Więcej mnie nie zobaczysz.- dodałam, szeptem.- To oznacza „give me a break”.
Wstałam, popatrzyłam się na niego znacząco, po czym skierowałam w stronę drzwi. „Więcej mnie nie zobaczysz”. Tak, to zdanie mówiło samo za siebie, tak samo jak „powinnaś umrzeć” na moim lewym nadgarstku. Tym razem nie mam zamiaru się zabić, o nie, po tym co przeżyłam mam zamiar wywalczyć wolność. Wpierw jednak chcę jeszcze trochę samotności, muszę wszystko przemyśleć na spokojnie.
-Żegnaj.- szepnęłam, omijając kanapę.
-Nara!- krzyknął, gdy mijałam próg salonu. Nie odwracając się za siebie, stanęłam na chwilę i dodałam ostatnie słowa, zanim wyszłam.
-Mam nadzieję, że odnajdziesz kiedyś szczęście i miłość.
-A ja… że nie.- nie zauważyłam tego, lecz wiem, że próbował namierzyć nadgarstek tak, by nadziać na śrubę, wiecznie wystającą ze starej kanapy.
~Perspektywa Karona~ 
Stałem przed Faye i Draco, gdy on mówił do niej „Kocham cię” tym słodkim jak miód w uszach głosem. Nie wytrzymałem. Moje oczy zrobiły się szkliste od łez. Chciałem jej w końcu wyznać to, co do niej czuję. Teraz piękne uczucia zmieniły się w nienawiść, gniew, złość. Myślałem, że może jednak ona też coś do mnie czuje.
Przypomniało mi się czemu noszę maskę. Nie dlatego, że moim ulubionym DJ’em jest Jan Werner, ale także dlatego, że takie dziewczyny jak ona wyśmiewały się ze mnie. Najpierw mówiły, że mnie „lubią”, a potem wyśmiewały z innymi. Faye mnie OŚMIESZYŁA! BYŁEM DLA NIEJ MIŁY. Nawet jeśli tego nie chciałem, byłem miły. Gdy była nad jeziorem to JA ją szukałem! To ja z nią zostałem, mi mogła zaufać! Koniec z miłym Karonkiem! Wracam do normalności! Do chamskiego Karonka Lestrange!
Gdy skończyli się całować, Draco dostał Cruciatę, ale nie delikatną. Zwijał się z bólu. Mój głos drżał, oczy były przeszklone. Jestem sadystą, więc podszedłem do niego i z glanowałem! Nie jestem agresywny, ale jak widzę, że ktoś się liże z moją ukochaną to tak, chcę mu gonga na mordę pociągnąć! Faye coś do mnie powiedziała. Bała się. Wyraźnie się BAŁA! Miała powód. Chciała mnie uspokoić. NIKT MNIE NIE USPOKOI!
Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Nie obchodziły mnie lekcje, ani Dumbledore, ani Snape, ani NIC! Poszedłem do jednorożca. Nitro powitał mnie radosnym parsknięciem. Przez chwilę, trwającą kilka godzin, byłem najszczęśliwszym człowiekiem. Wróciłem jednak do rzeczywistości, gdy dostałem list od przyjaciela. Opisał mi w nim, czemu nie przyjechał kibicować koledze ze szkoły. Chciał wiedzieć, co u mnie. Odpisałem mu:
Siema Axel! 
Co u mnie? STRASZNIE! Opisywałem Ci miłość mojego życia, ale jak to mówi Karramba „Miłość to bzdura!”. Może od początku. Wszedłem do salonu. Chciałem jej powiedzieć, co do niej czuję, ale mój ukochany kuzynek do niej „Kocham cię”. Przyssali się do siebie na jakieś pięć minut. Jak skończyli się lizać, Draco coś powiedział. Potem dostał z cruciaty, a na dokładkę z glanowałem go. Wył z bólu =) W KOŃCU ON BYŁ SŁABY! Szkoda, że nie ma Cię już w Hogwarcie. 
Tęsknię. Do zobaczenia w święta! 
Karon Lestrane 

~*~ 
Dalej czułem się źle, lecz zobaczyłem, że jest ciemno. Wchodząc do szkoły zorientowałem się, że wszyscy już śpią. Pokierowałem się do sypialni. Chciałem się przespać z tym, że już jej nie chcę. Wolę być sam, niż z nią. Wolę umrzeć!
Wszedłem do salonu. W cieniu, w rogu między kominem, a szafą siedziała Faye. Chyba płakała. Z resztą miałem to w du… poważaniu. Już nawet nie chciałem jej widzieć, a na pewno nie chciałem z nią gadać! Nie pamiętam, a może raczej nie chcę pamiętać co mówiła. Na pewno wiem, co do niej powiedziałem! Gdy patrzyła w ogień nie wytrzymałem.
-Nie patrz w ogień, bo się zesrasz.- zawsze chciałem to powiedzieć. Coś tam jeszcze pomarudziła, lecz mnie zainteresowała mała, ostra śrubka wystająca z kanapy. Napiąłem żyły, by było łatwiej je dziurawić. Gdy wyszła, udało się! Z mojej prawej ręki płynął potok krwi! Ja sam zasnąłem.

czwartek, 29 maja 2014

Zaklęcie 10: Historia tajemniczego jeziora

-Hmm… Dziwne, bardzo dziwne.- podsumował profesor Dumbledore, kiedy usłyszał moją opowieść. Po przekroczeniu murów szkoły, znów byłam sobą. Karon zaprowadził mnie wprost do dyrektora, chcą dowiedzieć się czy to, co się stało było opętaniem, chorobą, czy złym zaklęciem. Wtedy też opowiedziałam o wszystkim co się stało, co czułam i robiłam, będąc nad tajemniczym zbiornikiem wodnym. Gdy zamykam oczy wciąż widzę gładką, mimo wiatru i chłody, lekką jak poranna rosa, taflę.
-Nie wiem co się ze mną stało, to było okropne. Przepraszam. Nie powinnam wchodzić do Zakazanego Lasu, na początku roku ostrzegał pan przed niebezpieczeństwami kryjącymi się tam.- powiedziałam, patrząc na kubek z kakałkiem, który trzymałam w ręku.- Przyjmę każdą karę, jaką pan mi da.
-Sądzę, że owe zdarzenie było wystarczającą karą, ale posłuchaj mnie uważnie, panno Faye.- mówił wciąż z niezwykłą powagą i troską.- Nie wchodź tam więcej, nie ważne jak bardzo będziesz tego pragnęła, bądź musiała. Nie wchodź do lasu. Ostatnio to miejsce jest coraz niebezpieczniejsze, później przejdę się tam osobiście, wraz z czarodziejami z Departamentu, by to sprawdzić. Jednak najlepiej byłoby, gdybyś trzymała się z dala tego miejsca.
-Oczywiście.- odparłam, powstrzymując łzy. Było mi głupio przez to, co zrobiłam.
Poprawiłam koc, który dyrektor dał mi po tym, jak przebrałam się w ciepły sweter i dżinsy. Wcześniej zauważyłam także, że nie mam bandażu na ręce, musiał mi spaść, gdy pływałam. Dobrze, że nikt tego nie zauważył.
-Karonie, proszę, zaopiekuj się koleżanką.- zwrócił się do osoby, stojącej obok mnie.- Pilnuj jej i nie pozwól wychodzić na zewnątrz. Jeszcze bardziej się rozchoruje.
-A ty moja panno- tym razem zwrócił się znów do mnie.- Idź prosto do łóżka i kuruj się, bo słysząc twój kaszel jestem pewien, że złapałaś zapalenie.
To prawda, kaszlałam niemiłosiernie, prawie tak, jak pamiętnego wieczoru. Wysmarkawszy nosa w chusteczkę, którą dostałam od profesora Albusa, wyszłam z gabinetu.
~ * ~
-Przepraszam.- powiedziałam do Karona, siadając na łóżku. W pokoju byliśmy tylko my, gdyż dziewczęta uganiały się za chłopakami z Durmstrangu, szukając partnera na bal. Jak dobrze, że ja nie mam takich problemów ;3
-Nic się nie stało.- odparł, a po delikatnych zmarszczkach przy oczach, zauważyłam, że się uśmiecha.- A teraz wskakuj do łóżka, kołdra pod uszy i zdrowiej, żebyś mogła przyjść na bal.
-Haha dobrze, dobrze. Mimo wszystko, jakbym nie przyszła, poszedłbyś z inną.- wystawiłam mu język, przykrywając się miękkim puchem.- W końcu jak dziewczyna sama pójdzie na bal to pół biedy, ale facet…
-Haha! Nie poszedłbym.
-Czemu?
-Nie wiem… Po prostu bym nie poszedł.
-Jak sobie chcesz, wiesz że nie chcę się kłócić.
-No mam nadzieję.
-Ehh. Jeszcze raz przepraszam za całe zamieszanie.
-Spoko. Nie musisz mnie przepraszać…
-Muszę, przysporzyłam ci kłopotów. – dodaje szeptem.- Zawsze tylko zawadzam.
-Oj przestań! Lubię ci pomagać.
- Na prawdę? Dziękuję, to miłe... Ale lepiej żebyś mi nie pomagał. Nikt. Ja...
- Siedź cicho! Będę ci pomagał. Nawet jak będę musiał przypłacić zdrowiem.
- Nie mów tak! Nie! Nie, nikt ma nie cierpieć przeze mnie. Za bardzo się z wami związałam, zapomniałam o misji ... O prawdziwym celu przyjazdu.
-Jakiej misji?- pyta, wyraźnie zaciekawiony. Kurde! Ale ja mam długi jęzor…
- Ugh... Za dużo gadam. No ale trudno, jak już się wygadałam.- przerywa na chwilę.- Jestem pośrednikiem między mną, a ojcem, miałam "spowiadać" mu się z tego, co dzieje się w Hogwarcie, kiedy szkoła będzie najbardziej bezsilna. Miałam zakolegować się z Potterem i jego bandą, ale mieć też oko na was. Ale wtedy poznałam ciebie, Draco, Eve, Diane. Wszystko się zamieniło. Niby nic takiego, ale dla Tom'a Riddle’a to coś!- po tej długiej wypowiedzi, chwilę zastanawiałam się, czy nie pokazać mu zarówno starych, jak i nowych ran, które zadał mi ojciec. Czemu muszę pochodzić z takiej patologicznej rodziny?!
- Haha! Voldzio nie jest zły... Kurde, sorry, Czarny Pan. Kiedyś za "Voldzia" oberwałem.- odwraca się plecami do mnie i podnosi koszulę do góry. Na jego plecach widnieje wielkie znamię.
- Czyli jednak tatuś dla każdego jest taki milutki. Współczuję.
-Ooj tam. Nie bolało… -nagle przerwał. Zdawało się, jakby myślami znów powędrował do tamtego wydarzenia.
-Karon… Wszystko w porządku?- zapytałam z troską, po dłuższej chwili ciszy.
-Tak.- znowu, dzięki odkrytym oczom zauważyłam, że się uśmiecha. Musiał to być wymuszony gest, ale wolałam nie drążyć dalej tematu.
-No dobrze… Mam trochę nietypową prośbę…- zawahałam się, rumieniąc.
-Co jest?
-M-m-m-mógłbyś…- za jąkałam się, jak nigdy.- Mógłbyś dziś ze mną spać, proszę, boję się zostać tu sama, a dziewczyny pewnie wrócą po północy!
Wreszcie to z siebie wyrzuciłam, cała czerwona, próbując zakryć twarz kołdrą, by tego nie zauważył. Nie to, że jakoś szczególnie mi się podoba, ale… Poczułam się nie swojo, choć to mój przyjaciel. Tak? Mogę go tak nazwać?
- Spooko, ale... Najpierw coś zjem. Głodny jestem.- odpowiedział, wręcz od razu, bez namysłu. Uff… Kamień spadł mi z serca.
-Dobrze, głodomorku.- posłałam mu żartobliwego buziaka.- Poczekam.
-To czekaj. I za żadne skarby nie wychodź z łóżka!- wyraził się czule, lecz stanowczo.
-Yes, my lord!- zaśmiałam się, przypominając sobie moje pierwsze spotkanie z internetem. Wtedy też poznałam anime, a moją pierwszą serią było „Kuroshitsuji”*. Niezapomniane doświadczenie :3
~* ~
Po niecałej godzince jedyny syn Lestrange wrócił. Wszedł do pokoju pewnym krokiem, u wcześnie nawet nie pukając do drzwi.
-Śpisz?- zapytał na „dzień dobry”.
-Nie, nie mogę spać.- oderwałam się od książki. Akurat od nie dawna zaczęłam czytać „Dary anioła: Miasto Kości” Cassandry Clare.
-Nie możesz nie spać!- wskoczył do łóżka, obok mnie i czule przytulił. Momentalnie zrobiło mi się gorąco, poliki znów zaszły mi rumieńcami. – Idziemy spać!
-Kiedy mi się wcale nie chce.- odparłam stanowczo, jak małe dziecko, kłócące się z mamą.
-Mała, wiem, że nie chcesz, ale tu chodzi o twoje zdrowie. Śpij.- powiedział tonem, jakiego ojcowie używają, by dać do zrozumienia nastoletnim buntowniczkom, że nie zmienią zdania.
-Nie jestem mała.- fuknęłam i odwróciłam się do niego plecami, udając, że się obraziłam, gdy tak naprawdę czekałam… sama nie jestem pewna na co.
-Jak nie to nie.- usiadł koło łóżka i rozsiadając się na krześle, dodał:- Śpisz sama.
-Niee! Wredus z ciebie!- usiadłam, ledwo powstrzymując buchające, zmienne emocje.- Proszę, boję się. Nie chcę znów stracić nad sobą kontroli.
-Haha, mam na ciebie haka. Spać, mała!- już miałam się odwrócić z fochem, kiedy nagle Karon lekko odchylił maskę u dołu twarzy i wystawił mi język.
Pokazałam mu trzy palce, wskazujący, środkowy i serdeczny, oznajmując:
-Czytaj między wierszami!
-Idee! Paa!- odpowiedział szyderczo i wstał, kierując się w stronę wyjścia.
Szybko wyskoczyłam z łóżka i przytuliłam go, skierowanego do mnie plecami, by powstrzymać od przekroczenia progu dormitorium. Wtuliłam się w jego plecy, nadal powstrzymując łzy, krzyk, gniew, strach.
-Do łóżka!
-Nie krzycz na mnie. Proszę.
-Echem. – odsunęłam się od niego i wróciwszy do łóżka, zauważyłam, że znów siada na krześle.
-Ale wracasz tutaj!- rozkazałam, znów udając dumną córkę Sami-Wiecie-Kogo.
-Ty, nie pyskuj! Jak będziesz grzeczna.
-Jestem grzeczna! Karoon… Pokaż się bez maski.- poprosiłam, siadając i otulając się kołdrą. Jak dobrze, że nadal nie zauważył mojego misia-pandy. Nazywa się Jeff, od Jeff the Killer’a, bohatera creepypasty o takiej samej nazwie.
-Nie. Jestem tak ohydny jak Eyeless Jack bez maski.- gdyby ktoś nie wiedział, to Eyeless jest podobną postacią do Jeff’a, lecz o zupełnie odmiennej historii.
-Nie przesadzaj! Pokaż się, proooszę. Będę grzeczna!
-Nie chcę.
-Szkoda. Przysięgam ci, że jeszcze kiedyś uda mi się zobaczyć cię bez niej!- przyłożyłam rękę do piersi, tam, gdzie serce, kiedy wypowiadałam te słowa.
Nie wiem czemu, rozmowa z Karonem szła mi łatwo, odkąd go poznałam. Początkowo bałam się, stresowałam, lecz po tylu tygodniach nareszcie oswoiłam się z cywilizacją (jeśli mogę określić tym mianem Szkołę Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie).
Nasza dalsza konwersacja i sprzeczność o twarz Ślizgona nie trwała długo, gdyż szybko Morfeusz zabrał mnie w swe objęcia. Mam nadzieję, że jutro będzie jeszcze lepiej.

*”Kuroshitsuji” (ang. „Black Butler”, pl. „Czarny Lokaj”) – anime na podstawie mangi o takim samym tytule, której autorką jest Yana Toboso. Moim skromnym zdaniem tytuł ten jest dość fajny, polecam każdemu fanowi/każdej fance anime&mangi.