niedziela, 27 grudnia 2015

Zaklęcie 22: Wakacyjne wspomnienia Lestrange

~ Perspektywa Karona ~ 
 Gdy wysiadłem z pociągu, skierowałem się do 'wyjścia' z peronu. Tam na taksówkę, a potem na lotnisko. Wszyscy się dziwili, że dzieciak sam leci z Londynu do Bremen. Całą drogę słuchałem Mansona, die Arzte i innych. Większość lotu przespałem, gdybym nie spał to tasiemiec by mi dokuczał. Obudziłem się na lotnisku. Wysiadłem i w ogóle. Gdy odbierałem bagaż, usłyszałem znajome głosy. W końcu można pogadać po niemiecku z przyjaciółmi. Odwróciłem się z walizką w dłoni.
-Hallo, Karon!- Ax rzucił się na mnie.- Będziesz znowu ze swoimi prawdziwymi przyjaciółmi. Jak minęła podróż? Idziemy do domu, czy na bus? Robimy imprezę, co nie? 
-Axel! Spokój!- zaśmiał się Avi. Mój mały przyjaciel. 
-Dzięki za przywitanie.- uśmiechnąłem się.- Chodźmy na taksówkę. Będzie lepiej i wygodniej.
 Poszliśmy więc na taxi. Po drodze facet musiał czekać, aż zamówimy pizzę, kebsy i kupimy picie. W końcu zawiózł nas do naszych domów. Urządziliśmy sobie noc horrorów, noc powitalną... 
~*~
Tata Axela nie mógł już znieść naszego marudzenia. W poniedziałek rano zawiózł nas do heideparku. 
-Tu macie kasę, a tu bilety.- dał nam po pięćdziesiąt euro i bilety.- Macie czas do dwudziestej. 
I odjechał. Mieliśmy dziesięć godzin do zabawy w najlepszym miejscu na świecie. Poszliśmy najpierw na kolejki górskie. Jak to Axel stwierdził "flaki wywiane, czas na Krakena". I poszliśmy na 'najstraszniejszą' kolejkę w parku rozrywki. Mieliśmy miejsca z przodu. Na początku jak zawsze... było wolno, lecz gdy stanęliśmy na samej górze było już... Wow! Na chwilę stanęliśmy.
-Chłopaki, kochałem waaaa...- zaczął Avi, ale ze strachu nie dokończył. Pionowo zjeżdżaliśmy w dół, z wielką prędkością.
W końcu mogliśmy wyjść. Avi trochę przestraszony, ale było ok. Już nas więcej nic nie zdziwiło. 
~*~
-Jedźmy do ZOO w Hamburgu!- nalegał Avi. 
-To dla dzieci. Do domu strachów.- sprzeczał się Axel. 
-Chłopaki..- przerwałem im.- Mamy jeszcze sześć tygodni. Od dwóch byliśmy tylko nad jeziorem, w kilku opuszczonych miejscach i w heideparku. A co z najlepszym wesołym miasteczkiem w Hamburgu? 
Tu się ze mną zgodzili. Tym razem brat Axiego robił nam za szofera. Po sto euro od rodziców Axa i dodatkowe pięć od Timo. Wysadził nas i odjechał. Uśmiechnąłem się. Najpierw shakery, potem kolejki górskie i coś wysokiego. W międzyczasie jedzenie, a na sam koniec jeszcze słodkości i owoce w czekoladzie do domu. Poszliśmy jak w heideparku - wszędzie. Nasz plan całkowicie został wykonany po sześciu godzinach. Na koniec poszliśmy na Diabelski Młyn, z którego widzieliśmy cały Hamburg. 
-Udany dzień.- stwierdził Axel.
-Co racja, to racja.- potwierdziłem. 
~*~
To chyba najgorętszy dzień wakacji. Leżeliśmy w basenie Axela. W pewnej chwili Lykos się zerwał.
-Jedźmy nad morze!- stwierdził. Popatrzeliśmy z Avim na niego z niepokojem. Wiedzieliśmy dlaczego chce jechać nad morze. Jego ukochana przyjaciółka jest w Niemczech. 
-Ale najpierw..- zacząłem trochę nie pewnie.- Pomóżcie mi zmienić swój wygląd. 
-W końcu! Stary Karon wraca! Chodźmy do mnie do pokoju. Tam coś wymyślimy. 
Wyszliśmy z basenu. Na szczęście Ax stwierdził, że chce być inny i zamiast przechodzić przez caaały dom i wchodzić na piętro to zostawi otwarty balkon i drabinę. Tylko wariaci są coś warci. Gdy wdrapaliśmy się i owinęliśmy ręcznikami, zaczęliśmy myśleć. 
-Na pewno pozbywamy się twojej maski, większości bluz, koszulek i tych... adidasów!
-Okej... a co z włosami i resztą?
-Farbujemy cię na czarno, kilka kolczyków tu i tam.Może tatuaże. 
I tu moje marzenia zaczynają się spełniać. Avi zaczął mieszać farbę i przygotowywać mnie do czarnego koloru włosów. W tym czasie Axel pobiegł do pokoju brata, który jest tatuażystą i piercingerem. Uśmiechnął się, gdy opowiedzieliśmy mu o mojej przemianie. Czekał na to, by "namalować coś na czystym płótnie". Tak więc zacząłem się zmieniać... a plaża? Plażę przełożyliśmy. 
~*~
Gdy tylko wstałem poczułem, że jest za gorąco na dzień w Bremen. Pojechaliśmy więc z bratem Axela nad morze. Chłopak umówił się z Sofią, swoją ukochaną. Mieliśmy go z głowy. Avi wziął ze sobą piłkę do siatki. 
-Pokazuj młody klatę.- zaśmiał się Timo. Chciał zobaczyć jak wyglądają kolczyki w sutkach, obojczykach i ten na mostku. Oprócz nich doszły jeszcze kolczyki na twarzy. Ale to nie temat do rozpisywania się. Weszliśmy na plażę. Ax poleciał do Sofii. Razem z młodszym przyjacielem poszliśmy gdzieś dalej od naszych gołąbeczków. Zaczęliśmy grać. No noo.. Avi coraz lepiej gra. Pewnie uczył się od naszego MISZCZA senseia - Axela. Gdy graliśmy nie daleko nas usiadły dwie laski i zaczęły przyglądać się nam. Po chwili podeszliśmy do nich. 
-Hej. Jesteście stąd?- zapytałem. Jedna spytała drugą o co mi chodzi. Avi zapytał je po angielsku skąd są. Zaraz zaczęliśmy rozmawiać w tym języku. Jak zawsze musiałem mieć problemy z tym... językiem. W końcu udało nam się z nimi zagrać, a po kilku godzinach wyciągnęliśmy je na lody. Mrr... Niestety.. Janett i Patty musiały zadzwonić po swoich chłopaków. I cały czar prysł.
Gdy się odwróciły szybko pobiegliśmy do Axela. Musieliśmy przerwać mu planowanie kolejnej randki. Szybko udaliśmy się do Timo i z nim wróciliśmy do domu. 
~*~
Tym razem siedziałem sam w domu. Chłopacy musieli pojechać z rodzicami do Hamburga. Jeszcze cztery tygodnie. Jako, iż siedziałem sam, zamówiłem sobie pizzę. Zadzwoniwszy po żarcie, zszedłem do piwnicy, w której stała wielgaśna lodówka z piciem. Wziąłem dwie szklane butelki. Kątem oka zauważyłem coś w rogu pomieszczenia. To była moja stara skrzynia z... no właśnie, z czym? Wielki napis na pudle sugerował, że na pewno było to coś mojego. Kolorowy wyraz 'KARON' napisany był świecowymi kredkami. Szybko poszedłem na górę i odstawiłem colę. Akurat podjechał facet z pizzą. Zabrałem mu jedzenie i dałem prędko kasę. Odłożyłem mój podwójny ser i potrójne pepperoni na stół. Cofnąłem się do piwnicy z latarką i nożem. Skrzynia była zamknięta na kłódkę, a ja nie miałem pojęcia gdzie mogą być klucze. Uklęknąłem przed pudłem i zacząłem grzebać nożem. W końcu! Stary zamek puścił. Uśmiech zawitał na mojej twarzy. Kłódkę odrzuciłem na bok i odchyliłem wieko skrzyni. Tam były moje rysunki, ubranka, misie, stroje na karnawały, kilka figurek i album. Na nim, znów, moje imię. Otworzyłem go, by obejrzeć zdjęcia. Ugh... i złe wspomnienia wróciły. W tych złych czasach zaczęły się przeplatać miłe chwile. Na zdjęciach zacząłem zauważać nie tylko dementory, ale także byli tam rodzice. Mój album skończył się na pożegnalnym zdjęciu w siódme urodziny. Nigdy nie udawałem twardego i zawsze, gdy potrzebowałem, okazywałem swoje uczucia. Teraz też musiałem. Czułem jak łzy spływały mi po polikach. Skuliłem się i przytuliłem do albumu. Pierwszy raz od dawna aż tak brakowało mi mamy. Po kilku minutach ogarnąłem się i poszedłem na górę. 
Czas zjeść tę pizzę. 
~*~
-I co będziemy jeszcze robić?- zapytał zdyszany Axel. Avi dogonił nas.
-Dalej biegniemy, właściciel szklarni już nas dogania. Jest niedaleko!- wybiegł przed nas młody. Zaraz za nim pokazał się ten wredny Hans. Już wszystko prostuje: od półtora tygodnia chodziliśmy codziennie po polach, działkach i tym podobnych. Szukaliśmy kłopotów.. to znaczy, szukaliśmy rozrywki, a u nas te dwa słowa (rozrywka+kłopoty) chodzą parami. Ostatnio na działce pradziadków Axela zaczęliśmy grać w rzut kamieniem. I to są tego konsekwencje. Rozbiliśmy kilka szyb w szklarni na pobliskiej działce. Na szczęście nie daleko tych pól jest zakład mamy Axela. Pracuje ona jako mechanik i ma własną sieć zakładów. Schowaliśmy się. Ja z Avim w aucie, a Ax przy okazji poszedł do toalety. Gdy facet zniknął, pani mama nas zawołała. 
-Nie wytrzymam z wami!- stwierdziła.- Jedziecie do dziadka Axela. 
Szybko się zgodził. 
*2 godziny później* 
Dziadkowie Lykosa są super! Widzieli, że nam nudno, więc zabrali nas do domu strachów. No! To było świetne! I straszne! Nie zdradzę szczegółów, trzeba tego samemu spróbować. 
~*~
Już niedługo koniec wakacji. Dlatego już drugi tydzień jesteśmy u dziadków przyjaciela. Błagaliśmy ich, by gdzieś nas zabrali. I stało się. Poszliśmy w końcu do ZOO. Duuużego ZOO. Nie wiedziałem, że może być tyle zwierząt w jednym miejscu. Tyle małp, niedźwiedzi, kotków... ale po sześciu godzinach (nie obeszliśmy nawet połowy) dziadkowie zabrali nas na obiad do restauracji. O dziwo byliśmy daleko od ich mieszkania, przed budynkiem wyglądającym jak fasolka. To było klimaterium. Po obiedzie poszliśmy do niego. No.. tam było jeszcze lepiej niż w ZOO. Byliśmy wszędzie. W każdym zakątku świata, który został zamieszczony pod dachem. Byliśmy zadowoleni. Sawanna, pustynia, tundra i tajga. Ale nam najbardziej podobał się lodowiec... na który się oczywiście wspięliśmy.
-Oh, Mann... zimno!- śmieję się. Dziadkowie Axela zaczęli się śmiać z nas. Pracownik klimaterium kazał nam zejść.
-Ee tam. Idziemy do piranii?
-Nie.- przerwał nam pan dziadek.- Tata dzwonił. Wracacie do domu. 
Nie skakaliśmy z radości, ale cóż czas wracać do Bremen. 
~*~
Dostałem list od mamy, że książki do piątej klasy są na strychu. Jeszcze po nich. Nie chętnie spojrzałem na klapę, która miała zaprowadzić mnie do książek. Mus to mus. Wziąłem się w garść. Wsadziłem Wojownika do klatki, przepraszając za traktowanie go jak dziecko. 
-Zaraz wrócę, staruszku.
I poszedłem, a gdy wróciłem Wojownik siedział obunóż tyłem do mnie. Ugh... że też muszę przepraszać szczurka! Jakoś się go udobrucha. 
-Misiu... proszę cię.- zacząłem przepraszać.- Dam ci coś dobrego.. kupię ci koleżankę.. 
I nadal nic. Chciałem go wyjąć, ale mnie ugryzł. 
-Ej, staruszku.- posmutniałem.- Udusiłbyś się tam. Dużo kurzu, a z resztą tam są pająki.. a ty się boisz pająków. 
Szczurek się odwrócił. Wszedł na mnie i zaczął "przepraszać". W końcu mój staruszek zmęczył się i poszedł spać. Sam po obiedzie stwierdziłem, że czas na drzemkę. 
~*~
Za dwa dni wyjazd, więc postanowiłem pójść do szkoły, do starej klasy. Axel w niej był. Nawet on nie wiedział, że będę. Moja stara klasa miała właśnie j. niemiecki. Byli dzisiaj wszyscy. Wszedłem do nich z uśmiechem. Dziewczyny zaczęły piszczeć, a chłopacy podbiegli do mnie. Zdjąłem gitarę z pleców i zacząłem się witać z klasą i przytulać dziewczyny. 
-Wyładniałyście. - zaśmiałem się, gdy zobaczyłem Mele i Alexi, najbrzydsze laski w klasie. Nie, z nimi się nie przytuliłem. Pani też się przywitała. Jak co roku pozwoliła mi opowiedzieć jak jest w "szkole w USA". Opisywałem to, co chcieli usłyszeć... no i Bal Bożonarodzeniowy. Słuchali mnie jak nigdy. Gdy skończyłem mówić o balu i szkole, zagrałem im moją ulubioną piosenkę die Arzte "Mein baby war bein Frysor" . 


sobota, 28 listopada 2015

Zaklęcie 21: Zakończenie roku

 Wakacje. Upragnione przez tak wielu uczniów na całym świecie. Ciepłe słońce ogrzewa nas swoimi promieniami, gdy ostatniego dnia spacerujemy po murach szkoły.
Jednak w końcu nastaje wieczór i uroczysta uczta na zakończenie nauki w latach 1994/95. Zasiadamy ostatni raz tego roku szkolnego do drewnianych, starych stołów. Ostatni raz mamy na sobie szaty. Następny będzie dopiero za parę miesięcy.
Na stołach jak zawsze pojawia się rozmaite jedzenie. Widać, że wielu marzy tylko by się na nie rzucić. Jednak nie tak szybko! Dyrektor wychodzi na środek, staje przed mównicą i rozpoczyna przemówienie. Opowiada o przykrościach jakie spotkały nas w związku z Turniejem Trójmagicznym, wspomina także te dobre strony. Każdy dom dostaje punkty, które sumują się z całego roku.
-A tegoroczny puchar domów otrzymuje Gryffindor!- ogłasza. Ślizgoni buczą, bo przegraliśmy dwoma punktami. Gdyby nie Potter i jego próba ratowania Cedrika wygralibyśmy.
W końcu jednak zabieramy się za jedzenie. Nerwy ściskają mój żołądek tak mocno, że nie jestem w stanie nic wziąć do ust. Boję się co będzie w domu. Co wydarzy się w te wakacje. Eve opowiada, że z bratem mają w planach spędzić ten czas wolny u opiekunów prawnych, jak zwykle. Diana wspomina, że rodzice wysyłają ją oraz Dracona do letniej szkółki dla nie letnich czarodziejów, aby odpowiednio doszkolili się i wykazali nową wiedzą w przyszłym roku szkolnym. To ich rutyna. Rok w rok wyjeżdżają na miesiąc do Holandii, by tam dokształcać się w różnych dziedzinach magii. Karon zaś ma zamiar pomóc rodzicom w Bremen, choć nie zaplanował jeszcze szczegółowo tego czasu.
-Faye, a Ty jakie masz plany?- Astoria zauważa, że siedzę cicho, przybita.
-Nie wiem. Zależy co ojciec wymyśli.- mówię zgodnie z prawdą. Ośmielam się spojrzeć wszystkim w oczy.- Boję się, że nie będę miała spokoju przez wakacje.
-E tam. Przesadzasz.- stwierdza.- Na pewno pozwoli ci odpocząć.
Patrzę na nią jak na idiotkę. Ona jest taka durna, czy tylko udaje? To Tom Marvolo Riddle. Wspaniały i wszechpotężny Lord Voldemort. Nie pozwoliłby mi tak po prostu skorzystać z przerwy od nauki.
Kończymy jeść. Czekam aż wszyscy wyjdą z sali. Pragnę przyjrzeć jej się jeszcze raz, zapamiętać ją z najdrobniejszymi szczegółami gdybym miała tu już nie wrócić.
-Dobrze się spisałaś Faye.- słyszę donośny głos. To Albus Dumbledore, schodzący z auli nauczycielskiej. - Nie sądziłem, że ukończysz ten rok z tak dobrymi wynikami w nauce. Spodziewałem się raczej kłopotów, zważywszy na twojego ojca. Miło się zaskoczyłem.
-Dziękuję, profesorze.- zdobywam się na lekki uśmiech.- Starałam się. Bardzo zależy mi na nauce w tej szkole. Dopiero tutaj czuję, że żyję.
-Zapraszam więc w przyszłym roku. Mam nadzieję, że znów będziesz się u nas uczyć.
-Ja także mam taką nadzieję, profesorze. Ja także.- zapewniam. Dyrektor prosi bym przyszykowała już swoją walizkę i zeszła wraz z innymi uczniami przed szkołę.
Na placu pod budynkiem sprawdzają, czy wszyscy uczniowie stawili się na czas. Rozpoczyna się nasza podróż powrotna. Ciągniemy za sobą walizki, w koło słychać głosy pełne emocji. Dzieciaki stęskniły się za rodzinami i domami. Wszyscy wspominają ten rok zarówno z satysfakcją, jak i odrobiną smutku. Jednak w naszym świecie, świecie czarodziejów to całkowicie normalne. Rodzimy się inni niż reszta społeczeństwa, dokształcamy się i bronimy zarówno swojego świata, jak i świata mugoli przed niebezpieczeństwem.
 W końcu zajmuję przedział w pociągu. Zaraz dosiada się parę osób. Draco, Eve, Diana, Astoria i Karon. Ten ostatni bardzo sprytnie unika kontaktu wzrokowego ze mną, jak i konfrontacji zdań. Zakładam słuchawki i włączam playlistę. Wpatruję się w okno, wspominając moją pierwszą podróż tym pociągiem. Zamykam oczy, widzę znajomą scenę. Wydaje mi się jakby to było zaledwie wczoraj, a minął już cały rok.
-Hej !- ktoś krzyczał z daleka.- Faye! Faye !
-Tu jestem!- pomachałam w górze ręką, by osoba ta mogła mnie znaleźć. Po chwili pojawił się przede mną wysoki chłopak w kominiarce, z zakrytą większością twarzy, w czarnej bluzie i ze słuchawkami nałożonymi na kaptur.
-Jestem Karon Lestrange, uczeń czwartego roku, Ślizgon.- powiedział donośnym, aczkolwiek słodkim głosem.- Dyrektor kazał cię przypilnować, byś bezpiecznie dotarła do szkoły. Wiesz, po drodze może spotkać cię parę nieprzyjemności ze strony uczniów.

 Moje pierwsze spotkanie z pewnym Ślizgonem w masce. Niezapomniana chwila. Wtedy był jeszcze taki miły. A ja go zniszczyłam w ciągu nie całego roku znajomości. Zaciskam nieco zęby. Czuję się tak cholernie winna temu, co zrobiłam. 
Zaraz obraz z mojego snu się zmienia. 
[...]Mężczyzna założył mi na głowę starą czapkę czarodziejską, która po chwili zastanowienia powiedziała na tyle głośno, by wszyscy obecni usłyszeli moją przynależność.
-SLYTHERIN!
Ślizgoni energicznie bili brawa i wiwatowali, wyraźnie zadowoleni, że dołączyłam do ich domu. Myślałam, że będą zawiedzieni, a tu ? Niesamowite.
 Przydział. Moment, w którym oficjalnie zostałam uznana za Ślizgonkę do końca mojej nauki w tej szkole. Z tego, co wiem każdego przedstawiciela tego domu charakteryzuje spryt, ambicja, przebiegłość, zaradność. Cały Slytherin to czarodzieje czystej krwi, żadnych szlam, czy półkrwi. Tylko 'pełni' czarodzieje. Większość Śmierciożerców ukończyła szkołę właśnie z przydziałem do tegoż domu. W tym również mój ojciec. Herb, na którym widnieje wąż, ukazujący ostre kły nie jest przypadkowy. Salazar Slytherin był wężołusty, czyli jak ja, Harry Potter oraz tata potrafił porozumiewać się językiem węży. Bardzo rzadka i raczej nie spotykana umiejętność. 
Kolejne wspomnienie znowu tyczyło się Lestrange'a. 
Idąc coraz głębiej między drzewami i krzakami, prowadzona przez Karon'a zastanawiałam się gdzie podziewał się cały dzień. Ten chyba zauważył, że się w niego wpatruję, bo gwałtownie się zatrzymaliśmy, a po chwili staliśmy twarzą w twarz.Podszedł do mnie o krok, a ja o krok się odsunęłam. I tak parę razy.
-Co jest?- zapytał zdziwiony.
-Nic.- uśmiechnęłam się szyderczo, szturchając go i uciekając.- Berek !
Biegłam przez gęstwiny tak szybko, że świat wokół był rozmazany. Ahh .. Opłaca się brać wszędzie ze sobą różdżkę. Nagle coś się przede mną pojawiło, a ja nie zdążyłam wyhamować, wpadają na jakiegoś mężczyznę i przewracając się na niego.
-Ups. .. Przepraszam.- próbowałam wstać, lecz osoba ta obejmowała mnie w talii.
-Mam cię i nie dam ci teraz uciec.- oznajmił czarnowłosy kolega, którego twarz zakrywał również czarny materiał.
-Zdejmij ty to choć raz.- powiedziałam ostrożnie, lecz stanowczo.
-Nie miałem tego na rozpoczęciu i kolejny raz zdejmę dopiero na zakończenie.

 I faktycznie, nie miał maski na zakończeniu roku szkolnego. To dla wszystkich szok, gdy po całym roku widzą jego twarz. Trzeba przyznać, należy do przystojnych chłopaków. Wiele dziewcząt szaleje za nim, nawet kiedy nie ma zamiaru zwracać na nie uwagi. Marzą, by był tylko ich. 
Kolejne wspomnienia związane z czwartą klasą przewijały się w moim śnie jak film, puszczony na podsumowanie pracy. Budzę się, gdy ktoś szturcha mnie w ramię. 
-Faye, wysiadamy. Jesteśmy już w Londynie.- mówi Astoria. Czyli przespałam całą drogę. Kiwam głową i rozciągam się. Zabieram walizkę, wychodzę na znajomy peron 9 i ¾ . Rozglądam się po tłumie, lecz nie widzę nikogo, kto mógłby po mnie przyjechać. Czyli mam sobie radzić na własną rękę. Typowe. Chcę się jeszcze z paroma osobami pożegnać, ale wszyscy już pognali do swoich rodzin. Szczęśliwi rodzice przytulają swoje dziatki, niektórzy dziwią się jak wyrośli w ciągu paru miesięcy od świąt. A ja stoję jak kołek i rozglądam się z nadzieją. Ponoć nadzieja matką głupich. 
Wzdycham, biorę swoje rzeczy. Powoli kieruję się wzdłuż torów. 
Kiedy tam w oddali zauważam znajomą twarzyczkę. Glizdogon. Uśmiecha się chytrze zauważając jak na niego patrzę. Na tym moja podróż się kończy. Rozpoczynają się wakacje. 
Trzeci tydzień czerwca oficjalnie zostaje uznany za piekło.
 

~*~
Hej! Tu autorka opowiadania. Proszę, jeśli ktoś to czyta niech komentuje. Nie wiem, czy jest sens pisać dalej skoro liczba czytelników jest tak niska (dokładniej 2 osoby). 
Komentarze na prawdę bardzo motywują mnie do działania C: 

sobota, 14 listopada 2015

Zaklęcie 20: Bogin

Pojawiam się przed wejściem na stadion. Słychać krzyki przerażenia, rzewne łzy dorosłego mężczyzny. Potter wrócił. A wraz z nim martwe ciało Puchona. Cedrika. Nikt się nie śmieje. Nikt nie cieszy z wygranej Gryfona.
Stoję tak przed wejściem. Uśmiecham się lekko pod nosem. Tatusiek wrócił. Nie jest to co prawda zbyt cudowna wiadomość, ale na pewno nie będzie najgorzej. Odzyskał ciało, więc większość rzeczy będzie robił na własną rękę. Co oznacza więcej własnej woli dla mnie.
Kieruję się w stronę szkoły. Potem na schody.
-Accio książka.- mówię cicho i zaraz w moich dłoniach pojawia się ciekawa lekturka. Siadam na zimnych stopniach i biorę się za czytanie. Nie mam zamiaru patrzeć jak zajmują się bezwładnym uczniem. I tak pewnie nie długo Harry mnie wyda.
 Jednak się myliłam. Nie wydał mnie. Siedział cicho i co jakiś czas rzucał mi tylko gniewne spojrzenia. Karonowi tak samo.
A koniec roku dłużył się niemiłosiernie. Zajęcia stawały się monotonne, atmosfera była ponura, wszyscy głęboko, na swój sposób odczuwali śmierć jednego z uczniów nawet jeśli go nie znali. Gościnne szkoły wyjechały, a my mięliśmy uczyć się po staremu.
 Na obronie przed czarną magią nauczyciel postanowił ponowić zajęcia z poprzednich lat i zaznajomić nowych uczniów (czyli chyba tylko mnie) z Boginem. Niesamowite stworzenie. Jest to zjawa, bez określonego kształtu. Przybiera postać twojego największego lęku, a żeby ją pokonać należy rzucić odpowiednie zaklęcie. Do tego niestety potrzebne jest skupienie, odporność umysłu. Jeśli to nie wypali, najlepiej się śmiać. Prawdziwie, bez najmniejszego udawania. Wyobrazić sobie coś śmiesznego i zignorować fakt, że stoisz przed swoim sennym koszmarem.
Zajęcia jak zwykle mieliśmy połączone z Gryffindorem. Ustawiliśmy się w kolejce, ja jako ostatnia. Nie szczególnie pocieszał mnie fakt, iż teraz każdy będzie wiedział czego się boję. A boję się wielu rzeczy, więc nigdy nie wiadomo, którą z nich przybierze postać.
Profesor wytłumaczył nam na czym to polega i poprosił Pottera aby jako pierwszy zademonstrował zaklęcie. Szafa, w której ukrywał się Bogin została otwarta. Wyleciał z niej dementor, czarny i ponury, chcący wyssać życie i szczęście. Harry przełknął ślinę, widać że nadal miał kłopoty z tą postacią.
-Riddiculus!- rzucił zaklęcie, wyobrażając sobie jednocześnie coś śmiesznego. Demon w kapturze zmienił barwę na różową, a zamiast ciemnej mgły unosiła się za nim mgiełka w kolorach tęczy. Sala wypełniła się śmiechem, kolejka ruszyła dalej.
Zaciekawiona przyglądałam się najgorszym lękom uczniów. Na przykład Hermiona bała się profesor McGongall, mówiącej, że oblała egzaminy. Typowe dla kujona. Okazało się, że Ron cierpi na paniczną arachnofobię i trudno było mu wyobrazić sobie cokolwiek śmiesznego, związanego z ogromnym pajęczakiem. Nevilla ścisnęło w żołądku na widok profesora Snape'a, lecz zaraz rozluźnił się, wyobrażając go sobie w kolorowej sukni starej ciotki. Na sali zapanowała powaga, kiedy kolejka dotarła do Draco. Widocznie nie był zachwycony tym, co zobaczył. Jego boginem był Lucjusz Malfoy, jego własny ojciec. Oznajmiał, że jest rozczarowany jego zachowaniem i chłopak zostaje wydziedziczony z rodziny. Platynowy blondyn szybko sprawił, że mężczyzna zamienił się w balon.
Kiedy zaś kolejka dotarła do Karona nic się nie pojawiło. To dopiero wzbudziło emocje w uczniach. Jedni szeptali coś między sobą, inni z przerażeniem i niecierpliwością wpatrywali się w czarny obłoczek, który wyraźnie próbował się w coś zmaterializować. Jednak na nic.
Ja zaś podeszłam do sprawy nie chętnie. Wzięłam głęboki wdech, ale widząc jednorożca stojącego tak blisko mnie, nie mogłam się ruszyć. Spanikowałam. Chyba nigdy nie odgadnę dlaczego tak bardzo przerażają mnie te zwierzęta.
Ktoś z tyłu szturchnął mnie lekko w ramię. Usłyszałam znajomy głos, choć nie pamiętam czyj. Był bardzo odległy, ponieważ mało brakowało abym zemdlała.
-Dasz radę. Już nie raz dałaś.
I tak z moich ust wydobyło się cicho zaklęcie. Stworzenie zmieniło się w pluszaka. A ja szybkim krokiem wyszłam z klasy, trzaskając za sobą drzwiami. Od razu skierowałam się w stronę wierzy zegarowej. Lubię przesiadywać tam samotnie. Usiadłam, dopiero zauważyłam jak strasznie się trzęsę. Powoli wdychałam powietrze, następnie wypuszczając je z płuc. Uspokój się - powtarzałam sobie. W końcu to tylko durny koń z rogiem. Cała ta lekcja oraz ponura aura strasznie mnie przytłaczały.
Szczerze to nie mogę doczekać się już wakacji. Może uda mi się uciec na jakiś czas od ojca. Nawet jeśli nie, obowiązki jakimi mnie obarczy będą na pewno lepsze niż to, co teraz dzieje się w Hogwarcie. Kocham to miejsce, szkoła jest tak na prawdę moim domem, ale w tym momencie mam ochotę uciec stąd jak najdalej.
A do wakacji jeszcze nieszczęsny tydzień. Tydzień, który może wiele zmienić.

sobota, 17 października 2015

Zaklęcie 19: Zadanie trzecie

To moja ostatnia szansa. Jeżeli teraz tego nie zrobię, to spotka mnie kara ze strony ojca. Przyjemne to na pewno nie będzie.
Nadszedł czas trzeciego, ostatniego zadania w Turnieju Trójmagicznym. Czas, w którym mam pozbyć się Pottera raz na zawsze. Teraz nic, ani nikt nie może stanąć mi na przeszkodzie. Trwają co prawda egzaminy semestralne, ale mało kto się nimi przejmuje. Osobiście, w ogóle nie poświęciłam czasu aby się pouczyć. I tak już dawno wszystko wiem. No... może trochę posiedziałam przy zielarstwie. Nadal nie wychodzi mi najlepiej. Bez pomocy Karona idzie jeszcze gorzej, ale ważne aby zdać. W szkole i tak wszyscy wyczekiwali na trzecie zadanie, podnieceni i ciekawi kto zostanie zwycięzcą. Już od samego rana dało się słyszeć podejrzenia kto wygra. Wiadomo, każdy stawiał na znajomych.
Podczas obiadu dyrektor poprosił byśmy zebrali się za dwadzieścia minut na stadionie quidditcha. Podświadomie usłyszałam w głowie głos ojca: Nie spieprz tego.
Oj, nie mam zamiaru. Mam plan, który powinien się udać. Choć mam także pewne wątpliwości. Nie ruszam nic, od razu idę w stronę stadionu. Puchar. Muszę dopilnować, czy Barty Crouch Junior zamieni go w świstoklik. Tak w razie czego. Gdyby nie udało mi się załatwić Pottera i upuścić mu trochę krwi dla ojca.
Kiedy wszystko już gotowe, przyczajam się w labiryncie, wysokim na jakieś dwadzieścia stóp, jak nie lepiej. Ostatnie zadanie. Nieźle przemyślane, biorąc pod uwagę fakt, że znajduje się tu wiele niebezpiecznych pułapek. Dodatkowe ułatwienie dla mnie. Słychać gwar, muzykę. Dumbledore objaśnia reguły. Słychać wystrzał z armaty, gwizdek. Zaczynają. Rzucam zaklęcie i wtapiam się w tło roślin. Obserwuję Harry'ego z pewnej odległości.
Aż tu nagle pojawia mi się przed oczami Wiktor Krum. Uśmiecham się pod nosem. Coś mi właśnie wpadło do głowy. Mała zmiana planów.
-Zaraz Krum zrobi boom.- mówię pod nosem. - Imperius.
Trafiłam. Przejęłam kontrolę nad ciałem tego mięśniaka. Prowadzę go na spotkanie z Bliznowatym, choć ktoś nadal stoi mi na drodze.
-Crucio!- rzuca pod moim wpływem na Cedrika. Ten wije się z bólu, wrzeszcząc na cały labirynt. Zza rogu wyłania się Chłopiec, który przeżył.
-Drętwota!- ryknął od razu. Chowam się szybko głębiej w krzewy. No i straciłam zabaweczkę.
-Nic ci nie jest?- Harry podbiegł od razu pomóc Puchonowi.
-Nie. Nie mogę w to uwierzyć...- bierze parę głębokich wdechów.- Zaszedł mnie od tyłu. Myślałem, że jest spoko..
-Ja też.- postanawiają wystrzelić z różdżki czerwone iskry, na znak, że jeden z uczestników jest nie zdolny do dalszej rywalizacji. Ruszają dalej. Wspólnie, ramię w ramię. Choć dobrze wiedzą, że ostateczna walka musi się odbyć.
Po drodze spotyka ich jeszcze wiele nieprzyjemności, nie koniecznie z mojej strony. Sam żywopłot nie pozwala im spokojnie iść dalej. Ślepe zaułki, gęstwiejące ciemności, w których czają się niebezpieczne i tajemnicze cienie. Zupełnie jakby czekały, aż wpadniesz w ich objęcia.
Jedno szczerze mnie zaskoczyło. Sfinks. Był ich kolejną przeszkodą, zgotowaną przez organizatorów turnieju. Zagotował im nie lada zagadkę. Sama wsłuchałam się w jej słowa, oczarowana i zaciekawiona.
-Najpierw pomyśl o kimś, kto żegna się czule,
Potem się zastanów, czego ci brakuje,
Gdy mówisz o chłopcu, że kogoś całuje.
Wreszcie dodaj do tego sam końca początek,
Albo koniec początku. Już załapałeś wątek.
Bo gdy to połączysz - już spokojna głowa,
Wyjdzie ci stworzenie, chociaż nie osoba,
Którego byś nigdy nie chciał pocałować. * 
  Przyznam, że musiałam się chwilę dłużej zastanowić nad odpowiedzią. Osoba, która czule się żegna. Ukochany? Przyjaciel? Rodzic? Kto wie.. Chociaż kiedy z kimś się żegnasz, mówisz "cześć" albo "pa". Chłopiec, który kogoś całuje. To jasne, że chłopak całuje dziewczynę. Koniec początku, początek końca. To będzie.. koniec.. litera "k"! Czyli hasło to pa-ją-k. Pająk. No tak, wielonoga nie pocałujesz. Chociaż jakby chciał na siłę, to czemu nie.
Czekam, aż Gryfon sam na to wpadnie. Zajmuje mu to dłuższą chwilę, ale w końcu się udaje. Nawet bystry z niego dzieciak. Stworzenie ustępuje drogi. Chłopcy zauważają błyszczący puchar w oddali. Kurde, tak na prawdę nic nie zrobiłam ku zadaniu od Sami-Wiecie-Kogo.
Kiedy rzucają się ku wygranej, chaszcze i pnącza za moim rozkazem brną ku nim. Droga im się zastępuje, tworząc ślepe zaułki. Ale nie odpuszczają. Kto szybciej. Parę zaklęć umyka im koło głowy, choć chyba to ignorują.
To nie ma sensu. Pojawiam się zaraz przy świstokliku i łapię go wtedy, gdy oni. Przenosi nas na stary, ponury cmentarz. Już nie ma sensu się ukrywać. Staję po prostu przy kaplicy. Nie zauważają mnie nadal. Przyglądają się nagrobku zakapturzonej postaci z kosą. Napis na nim głosi, że tu spoczywa Tom Riddle.
Zaraz z małego budynku wychodzi Glizdogon. Podaje mi ojca, a raczej jego marne, maleńkie ciałko. Ciszę przerywa spokojnie Avada kedavra. Puchon pada na ziemię bezwładnie. Nigdy nie przepadałam na widokiem śmierci. Tym bardziej, że chłopak był spoko.
Harry nie zdążył zareagować, już był przygwożdżony do pomnika. Staruch wetknął mu do ust kawałek szmaty, po czym zabrał ode mnie ojca. Zauważyłam, że Nagini kręci się koło nas, zaciekawiona nowym mięskiem. Kiedy to się skończy pewnie będzie miała co jeść.
Przysuwam bliżej grobu kocioł z bulgoczącą, okropną cieczą.
-Incendio.- mówię cichutko, z dna buchają płomienie. Gotowanie czas zacząć.
-Pospiesz się.- syczy zawiniątko.
-Tak, panie.- Glizdogon wielce wystraszony (trochę mu się nie dziwię) odwija ciało z pieluch i wrzuca do wrzątku. Potter stara się wrzeszczeć mimo materiału w zębach. Mamrocząc pod nosem, wrzuca kości dziadka do środka. Potem odcina sobie rękę, na co odwracam na moment wzrok. Biorę nóż i rozcinam jego przedramię. Głęboko, mocno. Dokładnie tam, gdzie mój Znak. Krew skapuje z ostrza wprost do ochydnej, łososiowej mazi. Peter Pettigrew nie przestaje recytować swojej paplaniny.
Ciecz w kotle zbielała, zaczęłam jeszcze bardziej wrzeć, bulgotać. I oto, jakby z kokona wyłoniła się postać. Wpierw bezkształtna, oblepiona mazią, przypominającą brudny śluz ślimaka. Potem coraz bardziej ludzka. Dzięki magii jego szaty powstały z cieni, otaczających nas dookoła.
Stoi przed nami. W całej okazałości. Łysy, nozdrza wbite w twarz. Trochę zabawnie to wygląda, lecz nie śmiem zdradzić jakiejkolwiek emocji.
Lord Voldemort odrodził się na nowo.
-Wyciągnij rękę.- karze Peterowi, zabierając wpierw swoją różdżkę. W taki sposób mężczyzna odzyskuje swoją dłoń. Nową, w metalicznym kolorze. Prawie całuje ojcu stopy z wdzięczności.
-A ty.- zwraca sie w moją stronę.- Zawiodłaś mnie.
-Panie..- klękam przed nim na kolano, kłaniając głowę nisko.- Błagam o wybaczenie oraz wymierzenie należytej mi kary.
-Wedle życzenia.- prycha. - Crucio! Choć to nadal nie koniec.
Zwijam się z bólu, starając się nie wrzeszczeć na cały cmentarz. Musiałam to powiedzieć. Inaczej było by o wiele gorzej. Przez wakacje może uda mi się odzyskać jego zaufanie, choć wiem, że nie będzie tak łatwo.
Przez chwilę jestem otumaniona, nie wiem co się wokół mnie dzieje. Nie jestem w stanie racjonalnie myśleć. Jednak, gdy siadam powoli na brudnej ziemi, mrugając aby przepędzić mgłę, jaką zaszło moje spojrzenie, zauważam ojca wśród swoich podwładnych. Jest zły. Marudzi, że nikt go nie szukał. Nikt nie starał się go przywrócić. Widać, że z ogromną przyjemnością pozabijałby ich wszystkich, jednak potrzebuje tych ludzi. Potrzebuje czarodziejów czystej krwi, oddanych mu całym sercem. Nie koniecznie z własnej, nie przymuszonej woli.
-Faye! Do mnie.- warczy. Stawiam się zaraz u jego boku, chwiejąc się nieco. Wśród zakapturzonych postaci, które pozbawił strasznych masek zauważam znajomą twarz. Karon. Biorę głęboki wdech, starając się to zignorować. - Rozwiąż go i oddaj mu różdżkę.
-Tak jest, panie.- podchodzę do Pottera. Uwalniam go, podaje mu wyrzeźbiony patyk, będący jego własnością i ustępuję mu z drogi. Teraz rozpocznie się prawdziwy pojedynek pomiędzy wrogami.
Dołączam do reszty Śmierciożerców, gdy zaczyna się wpierw podstawowa wymiana zaklęć. Przed pojedynkiem Sami-Wiecie-Kto zmusza czarnowłosego do ukłonu i tak dalej. Ma to wyglądać jak prawdziwy, poważny pojedynek towarzyski. Zabawne w swej prostocie.
 Ich zaklęcia wielokrotnie się napotkały, lecz tym razem stało się coś nieprawdopodobnego. Z różdżki Gryfona zaczęły wypływać jasne strużki, materializując się obok. Ludzie. Ludzie, których mu brakowało. Którzy zmarli na jego oczach. To doszczętnie wyprowadziło ojca z równowagi. Chciałam coś zrobić. Pomóc mu. Lecz wiedziałam czym to grozi. Będzie wściekły jeśli ktoś przerwie jego walkę. Przeciwnik skorzystał z nie uwagi.
-Accio!- przywołał do siebie puchar Turnieju Trójmagicznego. Zniknął. Uciekł. Voldemort wpadł w szał. Nie dziwota, że w tej chwili wielu jego podwładnych umknęło.
Jednak zanim Harry zniknął zauważyłam, że przyglądał mi się chwilę. Chyba powiedział coś cicho, ale nie jestem pewna co. Jedno jest jasne. Jeśli powie dyrektorowi, że tu byłam, mogę już nie wracać do Hogwartu.


~*~
Wow, no to się działo. Mam nadzieję, że podobało Wam się trzecie zadanie z całkiem innej perspektywy. 
*Tekst zagadki został ściągnięty z książki "Harry Potter i Czara Ognia" J.K.Rowling. NIE jest on tekstem mojego autorstwa! 

niedziela, 4 października 2015

Zaklęcie 18: Dramione

-Faye! Czekaj! Jasna cholera, ale ty szybko chodzisz!- mówi blondyn z zadyszką.
-Co jest?- staje gwałtownie i odwracam się w jego stronę.
- Mam prośbę. - mówi cicho i rozgląda się po pomieszczeniu. - Ale nie tutaj. Za dużo gapiów. - tłumaczy i łapie mnie za rękaw szaty. Prawie za nim biegnę w stronę sowiarni, czarodzieje odwracają się za nami, kiedy Dracon ich taranuje.
-Co się dzieje Malfoy?
- Poczekaj. Jeszcze trochę! - rzuca w moją stronę rozdrażnionym głosem.
-Człowieku, co się stało!- wyrywam mu się kiedy nikogo wokół nas nie ma.
- Ma do ciebie prośbę. Nie zdziwię się jeżeli się nie zgodzisz. - mówi, a po chwili dodaje: - Mogła byś przyprowadzić Grenger do pokoju wspólnego Ślizgonów? Ale tak żeby nikt nie zauważył. - wypowiedział z niesamowitą prośbą w głosie i z oczami smutnego szczeniaczka.
-Grenger? A to czemuż niby?- unoszę brwi szczerze zdziwiona.
- Mogła byś nie pytać? Ta prośba była krępująca, a co dopiero wyjaśnienia. - śmieje się zażenowany.
-No mów.- nalegam z szerokim uśmiechem.
- Ja... Ja... Ja... Ja potrzebuje korków z obrony przed czarną magią. - wypala w końcu cały czerwony.
-Przecież wiesz, że mogę ci pomóc. Po co chcesz prosić o to własnego wroga?
-Domyśl się.- warczy nieco wkurzony, a ja uśmiecham się przebiegle chcąc usłyszeć to z jego ust.
-Ślizgon się zakoooooooooooochał.- śmieję się. 

-Przestań. Pomożesz?
-Jasne.- puszczam mu oczko i lecę do Hermiony poinformować ją o spotkaniu. Ustalam o której godzinie, po czym obmyślamy to tak, aby nikogo innego nie było w dormitorium.
Wchodzę z Gryffonką do salonu wspólnego Ślizgonów. Malfoy już tam na nią czeka. Uśmiecham się widząc jak słodko się witają.
-No gołąbeczki, spadać do pokoju, bo was ktoś jeszcze zobaczy.- ostrzegam i poganiam ich do środka.
~Perspektywa Karona~
Draco ze swoją kochanką weszli do pokoju. Trzymali się za ręce i w ogóle. Uciszyłem Axela i zwróciłem lustro w jego strone. Razem patrzeliśmy jak mój kuzynek i SZLAMA miziali się ze sobą. Rozmawiali ze sobą o ich "miłości", o przyszłości i znowu o miłości.
- Są pojeebaaanii! - zaśmiał się Axi po cichu. Wyjąłem butelkę piwa. Gdy zacząłem pić zobaczyłem jak pewna biała kulka biega po pokoju. To był mój Wojownik. Parka dalej się mizdrzyła, a gdy mieli się całować zauważyli szczura. Zaczęli rozglądać się po pokoju.
- Zauważą nas - zaśmiałem się. Axel zaczął machać.
- HEj! tu jesteśmy! - zaczął się drzeć. Spojrzeli w naszą stronę.
- No hej gołąbeczki.
- Draco! Miało nikogo nie być! - po tych słowach szlama wyszła, a zaraz za nią pobiegł jej rycerz...
- Masz wpierdol!
~Perspektywa Faye~

Zauważam jak Draco i Hermiona wychodzą z dormitorium.
-Sprawdź kto siedzi w pokoju.- rzuca przelotnie Gryfonka. Unoszę brwi i chwilę wpatruję się w drzwi, po czym wstaje i podchodzę do pokoju chłopaków.
-Oo, Karon.- uśmiecham się nie pewnie. Ha, teraz wiadomo dlaczego Malfoy wyszedł taki wkurzony.
- Czekaj Ax, zaraz "zadzwonie"? - śmieje się. - Ooo to coś dziwnego?
-Nie, skąże. Nie przeszkadzaj sobie.- proszę, nie chcąc się jeszcze wplątać w jakąś awanturę. Wystarczająco go już w tym roku zdenerwowałam.
-Spoko.- unosi ręce w obronnym geście. Szczerze mówiąc tęsknię za czasami z początku roku szkolnego, gdy to potrafiliśmy godzinami siedzieć i rozmawiać o najdrobniejszych pierdołach.
-Jak coś.. jestem w salonie.- mówię, choć sama nie do końca pewna po co. Może będzie czegoś potrzebował i przyjdzie, kto wie? Słyszę jak wraca do rozmowy z kimś. Kładę się na kanapie, już od jakiegoś czasu naprawionej, bez wystającej śruby. Zamykam oczy, zakładam słuchawki, rozkoszując się głośnym brzmieniem "Elastic Heart" Sia.
And another one bites the dust
Oh why can I not conquer love?
And I might have thought that we were one
Wanted to fight this war without weapon
And I wanted, and I wanted it bad
But there were so many red flags
Now another one bites the dust
Yeah, let's be clear, I'll trust no one
You did not break me
I'm still fighting for peace
Poprawiam się na kanapie, przewracając na lewy bok, twarzą do oparcia.
Well, I've got thick skin and an elastic heart,
But your blade it might be too sharp
I'm like a rubber band until you pull too hard,
I may snap and I move fast
But you won't see me fall apart
'Cause I've got an elastic heart
I've got an elastic heart
Yeah, I've got an elastic heart
And I will stay up through the night
Let's be clear, won't close my eyes
And I know that I can survive
I'll walk through fire to save my life
And I want it, I want my life so bad
I'm doing everything I can
Then another one bites the dust
It's hard to lose a chosen one
Przewracam się na drugi bok. Nie za wygodna ta kanapa. Ziewam, odgarniam włosy do tyłu. Zwijam sie w kłębek.
You did not break me
I'm still fighting for peace
Well, I've got thick skin and an elastic heart,
But your blade it might be too sharp
I'm like a rubber band until you pull too hard,
I may snap and I move fast
But you won't see me fall apart
'Cause I've got an elastic heart....

I tak leniwie mijają dni. Stało się to, czego się w sumie spodziewałam. Ja zostaje sama, Karon wraca do przesiadywania z kuzynką i resztą zgromadzenia, a Malfoy i Hermiona obściskują się potajemnie po kątach. Lecz mnie to w sumie nie przeszkadza. Mam więcej czasu na knucie. Knucie jak załatwić Pottera w kolejnym zadaniu.

~*~
Ja wiem, nie było mnie od lutego. Miałam dodawać w wakacje, jak co roku, ale coś nie pykło. Obóz, woodstock. Niestety nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Przeważyło lenistwo. Najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się pisać. Jednak spokojnie! Wracam! Zamierzam dodawać rozdziały średnio co 2-3 tygodnie. Długo. Ja wiem. Jednak jestem w trakcie publikowania opowiadania o II wojnie światowej, z koleżanką piszemy (lecz wciąż nie publikujemy) historię dwóch herosek w Obozie Herosów. Myślę także nad czymś nowym. Czymś, czego jeszcze nie było. Trzymajcie kciuki żeby wypaliło. 
Mam zamiar to opowiadanie publikować na wattpadzie, także co 2-3 tygodnie. Zapraszam na mój profil i do zapoznania się z moimi pracami pod tym adesem ----> https://www.wattpad.com/user/ourlastfallenhope

środa, 4 lutego 2015

Zaklęcie 17: Drugie zadanie

W końcu nadszedł czas drugiego zadania Turnieju Trójmagicznego. Ubieram szatę i nakładam blady podkład, aby zatuszować sińce pod oczami. Czarną kredką do oczu podkreślam mocne linie, pociągam po rzęsach tuszem. Jasne, długie włosy zaplatam w dwa warkoczyki. Ostatni raz patrzę w lustro i wzdycham.
-Okej, czas unieszkodliwić Pottera.- mówię sama do siebie, świadoma że jako jedyna zostałam w dormitorium. Chowam różdżkę i wychodzę na zewnątrz. Omijam Wielką Salę, gdzie wciąż trwa śniadanie. Siadam blisko jeziora, przy którym ma się rozpocząć kolejne zadanie i rzucam kamienie, które wpadną mi w rękę. Patrzę uważnie jak odbijają się od gładkiej tafli wody i znikają w głębinie.
-Idziesz?- pyta znajomy głos, klepiąc mnie po ramieniu. Podnoszę wzrok i napotykam metaliczne oczy Dracona.
-Tak, pewnie.- zdobywam się na promienny uśmiech i wstaję z trawy, otrzepując szatę. Udajemy się na łódki, którymi następnie przepływamy na wysokie, metalowe trybuny. Uczestnicy przygotowują się, a organizatorzy tłumaczą przebieg zadania.
Słychać wystrzał i wskoczyli. Skupiam się i wyjmuję różdżkę pod peleryną. Mówię szeptem zaklęcia, aby jak najbardziej zdezorientować Pottera, w najlepszym wypadku sprawić by się utopił. Napuszczam na niego różne stworzenia morskie, z czasem nawet Syreny zaczynają mnie słuchać i płyną w jego stronę z ostrymi trójzębami.
-Hej, patrzcie. To nie Karon?- szepty dziewczyn obok mnie zwracają moją uwagę. Nie przerywając zaklęć, podnoszę wzrok. Rzeczywiście Lestrange wyłania się zza drzew po drugiej stronie jeziora. Coś jest jednak nie tak.Myślę przez chwilę, że się mylę, jednak oczy mnie nie mylą.Solidne, końskie cielsko, długa grzywa i róg. Znów jednorożec. Zaczęłam panikować, lecz starałam się nie przerywać krzyżowania planów Gryffona. Niestety strach przezwyciężył i chowając różdżkę, zeskoczyłam z żelaznych trybun, po czym szybko udałam się do jednej z łódek.
-Zabierz mnie stąd. Szybko.- poprosiłam Hagrida, który dbał o łodzie. Spojrzał na mnie z ukosa, lecz go zignorowałam, wciąż wpatrując się w koszmarne stworzenie.- No dalej!
~*~
-Kto wygrał?- zaciekawiłam się, siedząc na parapecie dormitorium.
-Potter, a kto? Wypłynął jako ostatni, ale dwie osoby uratował. Jedną laskę zaatakowały druzgotki.- wzdycha Zabini. Dziękuję i wracam do czytania książki.
-Zaczytasz się na śmierć w tym tempie.- zauważył ktoś. Zignorowałam wszystkich wokół, mamrocząc coś pod nosem.
-Faye. Zaczytasz się w tym tempie. - powtarza i zabiera mi książkę. Patrzę w jego platynowe oczy i z lekką irytacją zeskakuję z parapetu. Podchodzę i staram się wyrwać mu moją własność. Jako iż chłopak jest wyższy uśmiecha się triumfalnie i rzuca książkę wprost w ręce Crabba.
-Oddawaj, mendo!- warczę i doskakuję do kolejnego kolegi. On jednak szybko ją odrzuca blondynowi, który chowa ją pod pelerynę.
-Draco!- jęczę z irytacją, stając przed nim i zakładając ręce na piersi.
-Czas odpocząć od książek. Nie wyobrażam sobie ciebie jako okularnicy. - tłumaczy sie, a raczej próbuje.
-No dawaj! I tak nie mam nic lepszego do roboty.
-Nie przesadzaj! I tak jesteś najlepsza we wszystkim. Nie rozumiem dlaczego ciągle kujesz! Wszystko masz obcykane.
-
Bo lubię.- warczę.- No oddaj, ładnie proszę. Nie mam co robić.
-Idź na korytarz posiedź z Dianą. Właśnie! Diana coś ostatnio jest przymulona i w ogóle nie chcę gadać. Możesz obczaić o co chodzi. Nawet Potter'ówna próbuje coś zdziałać i nic.
-To jasne.- prycham, jakby tylko on się niczego nie domyślił.- Martwi się o ukochanego kuzyna!
-Ja też się o niego martwię! Po prostu nie chce ze mną gadać. Czy on i Diana mają jakiś pakt!?
-Haha, co? Pakt?- wybucham śmiechem.
-No przeciwko mnie. - burczy i udaje obrażonego. Podejrzewam, że jest obrażony. Wzdycham i przepraszam go, zapewniając że to nie dotyczy jego. Podchodzę bliżej i przytulam go mocno. Odwzajemnia miły gest i całuje czubek mojej głowy, gładząc lekko po blond włosach. Uśmiecham się i kiedy zabieram mu spod peleryny książkę, udaję się na korytarz sprawdzić co z tą Dianą.


wtorek, 6 stycznia 2015

Zaklęcie 16: Raj dla rudych

   ~Perspektywa Karona~
Nowy rok bez wątpienia był NAJLEPSZY! Pierwsze klasy, dementory i mój jedyny przyjaciel, który wyleciał z Hogwartu. Tamten rok był pełen przygód, np.:
"Pociąg. Ja i Axel siedzieliśmy w przedziale. Gapiliśmy się przez okno i bawiliśmy zwierzętami. Mój szczur i jego skorpion byli razem od małego. Wojownik nagle schował się w mojej bluzie. Skorpion Axela uciekł. Chciał za nim biec, lecz gdy tylko wstał, z powrotem usiadł z przerażenia. Stanął oko w oko z postrachem czarodziejów - Dementorem... TUM DUM DUM! Jedyne co z siebie wydusił to ciche 'K..Karon, r...ratuj'. Mam pytanie; Dementory mają uczy? Bo jak tylko usłyszał moje imię to zwiał i "przywalił się do Pottera."
   Uczta nie była lepsza. Gdy przydzielano pierwszorocznych moja uwaga i cały ja zaciekawiliśmy się chłopcem bez nazwiska.
"-Avi!- krzyknęła McGonagal. Po chwili obok niej stanął chłopiec o brązowych, potarganych przez wiatr włosach. Zieleń jego oczy widać było tak dobrze, że razem z Axim baliśmy się go. Cała sala wybuchnęła śmiechem. Draco wydarł się 'Bez rodu! Brudna krew!' za co dostał ode mnie po gębie.
-Nie śmiejcie się z niego!- byłem szybszy od wstającego Dumbledora. Wszyscy zamilkli. Tiara coś wymamrotała pod nosem i krzyknęła dumnie 'Slytherin'. Chyba jako jedyny prawie skakałem z radości. Mój przyjaciel też się cieszył.
Po przydzieleniu małolat dyro poszedł przemawiać niczym król do.. plepsu. Miałem okazję spełnić marzenie. Podszedłem więc do miejsca dyrektora i usiadłem na nim. Wszyscy parsknęli śmiechem. Dumbledore odwrócił się. Z niedowierzeniem patrzył jak JA się zwijam ze śmiechu.
-K...Karon zejdź.- powiedział do mnie łagodnym tonem.
-A mogę na kolanka?- znowu wszyscy się zaśmiali. Nie wiem co w tym zabawnego. Pogonił mnie do reszty Ślizgonów. Ax już poklepał kusząco moje miejsce..."
   Jak każdy się domyśla "normalny" i "grzeczny" byłem przez tydzień. Przez ten czas poznałem bliżej Aviego.
"-Opowiedz coś o sobie, rodzinie, może znajomych...- prosił Axel. Ax jest wysokim blondynem z długimi włosami. Jego piwne oczy nigdy nie patrzyły na kogoś wrogo. Karnację miał jasną, cerę - nieskazitelną i gładką. Nie lubił być smutny, więc ciągle się uśmiechał. Na szyi zawsze nosił pentagram albo serce przebite dwoma mieczami. Ten drugi medalik dostał od czarodziejki, którą kiedyś odwiedził z rodzicami i zakochał się w niej. To jego amulet.
-Jak już wiecie jestem Avi. Nic nie wiem o rodzicach. Umarli w wypadku samochodowym...- zamilkł, by zaraz się zerwać jak oparzony.- Mogę wam coś wyznać?
-Pewnie!- powiedział wesoło Axel, zwany także Lykosem.
-Jestem śmierciożercą. Mało tego, prawą ręką SAMI-WIECIE-KOGO!
-Nie martw się.- odbandarzowałem rękę. Zawsze skrywałem "znamię" na prawej ręce. - Też jestem. Pewnie znasz parę małżonków Bellatrix i Rudolfa Lestrange. To moi rodzice.
-Coś kojarzę...
Axel był trochę nie w temacie. Speszony zaproponował odwiedzić mojego jednorogiego przyjaciela- Nitra. Nasz trójka go kochała.Po całym przegadanym dniu wiedzieliśmy, że Avi to trzeci muszkieter."
   W dalszych tygodniach działo się wiele. Bójki, kłótnie, lekcje. Chcę wam jeszcze trochę przybliżyć postać Aviego z wyglądu. Pozwólcie, że zacytuję jakby z książki.
"Przybiegł do nas pierwszy raz nie w stroju szkolnym. Na jasnych policzkach był czerwony, bo spieszyło mu się. Jego brązowe, zmierzwione przez wiatr włosy opadały na lśniące, żywe zielone oczęta. Ubrany był w białą koszulkę z napisem SATAN i z odwróconym pentagramem. Było mu jednak chłodnawo, ponieważ miał lekki, niebieski sweterek z białymi wzorami. Nosił podarte, ciemne jeansy i czarne trampki." To właśnie był Avi. Po kolejnych nudnych tygodniach baliśmy się, że umrzemy z doskwierającego nam uczucia- nudy. Jednakże, Axel wpadł na ciekawy pomysł:
"-Zostańmy treserami Charłaka!- powiedział jak zawsze wesoły. Jego pomysły zawsze, ZAWSZE źle się kończyły, ale... i tak poszliśmy go szukać. Wymknęliśmy się w nocy, by schwytać psa. Nie było trudno. Sam do nas przybiegł.
-Doobry Charłaczek.- zacząłem. - Chcesz kosteczkę to usiądź. No, siad.
Chłopacy zwijali się ze śmiechu. Razem go nawoływaliśmy. Avi chciał go pogłaskać, lecz trójgłowy pies go ugryzł. Przestraszeni w jednej chwili odskoczyliśmy. Stanął przed nami wysoki człowiek, mężczyzna ściślej mówiąc.
-Syriusz Black...- oniemiałem, by zaraz dodać.- Do nogi!
Syriusz to kuzyn mojej mamy, syn siostry jej mamy.
-Jak ty się do wujka zwracasz! Matka cię nie nauczyła?
-Nie..."
   To chyba było śmieszniejsze od przyjazdu. Po wielu miesiącach nauki przyszedł czas na rozstanie. Kolejne ciekawe rzeczy się działy.
"Peron 9 i ¾... W KOŃCU! Moja mama i tata już na mnie czekali.
-Avi, a co z tobą?- odważyłem się zapytać, gdy wysiadaliśmy.
-Podobno czeka na mnie wujostwo.- odparł szczęśliwy. Cieszyliśmy się jego szczęściem. Gdy wysiadaliśmy wręcz byliśmy miło zaskoczeni. Mama Axela przytuliła Aviego i powiedziała uradowana:
-Avi, skarbie, jestem twoją nową mamą. Jedziesz z nami do domu.
Z Axelem skakaliśmy z radości. Nasza trójka się nie rozstała i to było piękne."
   Szkoda, że trzeci rok już minął. Avi i Axel nie chodzą już do Hogwartu. Jednak i tak są ze mną! Piszemy listy i spędzamy wspólnie wakacje.

~Perspektywa Faye~
Po lekcjach postanowiłam przejść się do toalety Jęczącej Marty i trochę z nią porozmawiać. Jak się ją bliżej pozna nie jest aż taka zła szczerze mówiąc. Weszłam do pomieszczenia i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to osoba, siedząca przy jednej z kabin i opierająca się o drzwiczki.
-Karon? Ej, wszystko ok?- pytam, podchodząc szybko do niego i kucając przy nim. Był blady, słaby.- Możesz się podnieść?
-Wszystko w porządku.- powiedział, starając się wstać, lecz upadł z powrotem na podłogę.
-Właśnie widzę.- prycham, zarzucając sobie jego rękę na ramię aby mógł przenieść ciężar ciała na mnie. Przytrzymuję go mocno.- Idziemy.
-Gdzie i po co?
-Zobaczysz.- wzdycham, wiedząc że się nie zgodzi jeśli powiem mu prawdę.
-Nigdzie nie idę!- wyrywa mi się i opiera o ścianę.
-Karon, idziesz! Już! Pielęgniarka musi cię zobaczyć, idę o zakład że jesteś odwodniony!
-Nic mi nie jest.- upiera się przy swoim.Wzdycham, zabije mnie później.
-Mobilicorpus.- rzucam, przemieszczając go do skrzydła szpitalnego i pokazując pielęgniarce o co chodzi oraz mówiąc gdzie i w jakim stanie go znalazłam.
-To tylko zatrucie pokarmowe - mówi - przy moim trybie życia to normalne.
-Tak, normalne zatrucie pokarmowe trwające już ponad tydzień?- warczę.
-Może mój tasiemiec się odzywa.- odparł, na co pielęgniarka prawie oszalała.
-Czemu nie mówiłeś, że masz tasiemca!- wzdycham, widząc jak kobieta lata w tę i z powrotem.
-Bo ją lubię.- odparł spokojnie. Unoszę brwi.
-Wiesz, że możesz przez nią umrzeć?- pytam, zmartwiona.
-Dogadałem się z nią. Miała pomagać mi utrzymać wagę i linie ale ja ciągle jestem gruby.- upiera się. Szlak mnie chyba trafi i zaczynam się z nim kłócić, że jest chudy.
 Kiedy Dumbledore przychodzi zostaję wyproszona z sali. Szwędam się bez celu po szkole, szukając jakiegoś zajęcia ale w głowie wciąż mam sprzeczkę o wagę chłopaka.
- Fuck... - Klnę pod nosem. W końcu rezygnuję ze spaceru i siadam na oknie w salonie wspólnym Ślizgonów.
-Co jest?-zapytał blondyn siedzący na sofie przed kominkiem.
- Nic. - bąkam. Odwracam wzrok za okno, przyglądając się jakiemuś ciemnemu punktowi w oddali.
- Ta... Najlepiej uciekać od prawdy...-palnął wywracając oczami.
- Mhm. - przysuwam kolana bliżej klatki piersiowej. Pociągam nosem. Nie mam zamiaru z nim rozmawiać. To przez jeden, głupi pocałunek z nim zaczęłam się kłócić z Karonem. Przez moje same rozmowy z Malfoyem zaczęła się cała akcja.
- Och. Nie strzelaj fochów. I tak ci to nic nie da. Powiesz mi o co chodzi czy mam się popytać po szkole?-zapytał z nadzieją iż w końcu wyjaśni mu co sprawiło iż jest taka wściekła.
- Karon. Nie zauważyłeś, że twój kuzyn popadł w anoreksję i się o to spiera? - warczę. Odwracam wzrok w jego stronę. - Nie zauważyłeś co się zaczęło dziać odkąd Karon zobaczył jak się całujemy ? Nic?
- Jakoś nie zwróciłem na niego większej uwagi...-przyznał szczerze i do niej podszedł zakładając jej rękę na ramieniu.
Zrzuciłam jego rękę, patrząc w te metalowe oczy. - A ja owszem. Martwię się o niego!
- Nie chodzi o to że się o niego nie martwię. Martwię się o niego jak o Dianę i... O ciebie.-ostatnie słowo wyszeptał ledwo słyszalnie.
- Nie masz się po co o mnie martwić. - mówię cicho. Chowam twarz w ramionach. - Co ja mam robić...
- Jeżeli chodzi o Karona daj mu jakieś dwa tygodnie. Później da ci dojść do głosu i może zrozumie że to ja spieprzyłem sprawę, a nie ty.-wytłumaczył u uśmiechnął się delikatnie.
- Nie wiem czy wytrzymam tyle. - mówię jakby sama do siebie. Podnoszę głowę, patrząc na niego i olewając łzę na policzku. - Wiesz, nie jesteś takim chamem jak wszyscy mówią. Potrafisz być miły.
- Ta... Niekoniecznie, ale uwierz że dla przyjaciół nie jestem taki zły.-zaśmiał się lekko.- A jeżeli Karon nie odezwie się za najbliższy tydzień wyjaśnię mu że poniosły mnie emocje. Jeżeli ciągle nie będzie się do ciebie odzywać powinnaś się martwić.-przyznał i wytarł jej łzę z policzka.
- Dziękuję. - pociągam nosem. Zeskakuje z parapetu i przytulam do niego. - Na prawdę dziękuję Draco.
- Nie ma za co mała. Dla mnie jesteś jak młodsza siostra. Znaczy teraz. Trzeba podkreślić to teraz.-zaśmiał się lekko i odwzajemnił tulasa.
- Dziękuję. - mrucze. Całuje go w policzek.
- Podziękowania zostaw na czas kiedy Karon zacznie się odzywać. Unika mnie, Diany, Potter'ówny... Sporo ślizgonów. Cały czas przesiaduje ze swoim szczurem i jednorożcem...
-Wiem. Nawet nie tępi rudych.- wzdycham.
- Weasley mają raj na ziemi bez niego.- przyznał i westchnął.-Co powiesz na to żeby to nadrobić?-zapytał z łobuzerskim uśmiechem.
- Haha, co ci chodzi po tej blond czuprynie? - unosze lekko brwi.
- Mały żarcik dla Rona Weasley'a i jego szlamy. Co ty na to?
- Ja... miałam być dla nich miła. - wzdycham. - Wiesz, tata.
-Ach tak. Kompletnie zapomniałem.-przyznał szczerze.- Ale nie obiecywałaś że będziesz 'miła' dla Ginny Weasley... Ostatnio żaden slizgon jej nie drażnił... Po części ciekawi mnie dlaczego, ale to nie ważne.-przyznał z uśmiechem.
- Hmm, co prawda to prawda. - kąciki ust lekko unosze ku górze. Związuje szybko włosy w koński ogon i ciągnę Draco przez korytarz. - Chodź, wiem gdzie może być.
- Ej! Czekaj! Sami nie damy rady! Jak Ronnie się dowie co zrobiliśmy jego siostrze to będzie mało powiedziane że wściekły. Przyda się pomoc. Co powiesz na Dianę i Blais'a?
- Leć po Blaisa. Idę po Dianke. - uśmiecham się szeroko pierwszy raz od paru dni. Szczerze, mocno.
-Okej! Spotkamy się pod biblioteką za dziesięć minut!
- Okej!- krzyczę juz z daleka, biegnąc w stronę pokoju Diany.
~*~
Przybiegam z Dianą pod bibliotekę. Chłopacy już czekali. - Dobra, jaki jest plan? Po drodze widziałam, że ruda siedzi na boisku of quidditcha.
- To ułatwia sprawę. Potter będzie tam ćwiczył za...-spojrzał na zegarek i potem na całą trójkę.-30 minut. Poćwiczymy zaklęcie lewitujące na jej książkach i wrobimy że to Potter je zabrał. Oczywiście ty Faye ją zagadasz. Ma do ciebie jako takie zaufanie. Ja się zajmę schowaniem książek do plecaka Potter'a, a ty Blais mi pomożesz. Kiedy parka zacznie się kłócić spuścimy na nich jakiś śmierdzący eliksir który sporządzi Diana. Co wy na to?-przedstawił swój plan.-Może chcecie dodać coś od siebie?
- Mi pasuje. - wzruszam ramionami. Diana coś mamrocze że umie tylko eliksiry o śmiertelnym działaniu. Szybko pisze jej składniki i sposób przyrządzenia śmierdzącej bomby, która tak szybko nie schodzi. Z uśmiechem udajemy się na swoje stanowiska. Podchodzę do Ginny i zaczynam rozmawiać z nią o ostatniej pracy domowej z zielarstwa oraz o tym, że potrzebuje pomocy z eliksirów. Kątem oka widzę jak chłopcy realizują plan.
Draco zabrał pierwsze dwa podręczniki od zielarstwa i magicznych stworzeń. Blais za to ostatni który był na ławce, czyli od zaklęć. Po chwili zniknęli i po ok. 20 minutach rozglądając się na wszystkie strony wsadzili podręczniki rudej do plecaka Pottera. Dali znać kciukiem do góry że wszystko jest gotowe.
- Okej, jak coś się zgadamy. Zapomniałam, że mam koło eliksirów. Papa. - odeszłam od Weasley i pomachałam jej na pożegnanie, znikając za rogiem.
-Podejrzewa coś?- zapytał Malfoy.
- Nic a nic. - mówię dumnie. Diana po chwili przebiega do nas z flakonikiem. Kolor dobry, smród również. Jak dobrze, że umie zrobić wszystko kiedy ma przepis.
-No to teraz pytanie kto użyje zaklęcia lewitującego.-zastanowił się platynowy blondyn.
- Wingardium leviosa. - macham odpowiednio różdżką i zrzucam bombę na kłócącą się parę.
- Wiejemy!-rzuca blond włosy chłopak i rusza pędem przez korytarz śmiejąc się.
Uciekamy do pokoju Ślizgonów. Śmiejemy się, dysze z wysiłku.
-Nie no to było mocne!-śmieje się blondyn.-Potter i Weasley będą chodzić i śmierdzieć przez tydzień.-śmieje się głośne i z zadyszką Dracon.
-Haha, nikt nich na lekcje nie wpuści. A co dopiero do pokoi.
- Będą spać na korytarzach.-wtóruje Malfoy mówiąc to równocześnie z Dianą.
- Haha, szkoda korytarzy.
- Ta gruba wiedźma nawet na płótnie będzie czuć smród od nich. Nie wpuści ich do dormitorium.-cały czas śmiał się Malfoy co chwila łapiąc oddech.
Zwijaliśmy się ze śmiechu, nagle Diana i Blaise gdzieś zniknęli. - Ej, gdzie ich poniosło?
-Nie wiem, ale jeżeli coś się między nimi kroi Blais nie żyje.-przyznał całkowicie poważnie blond włosy chłopak.
- Przesadzasz. Twoja siostra tez ma prawo się zakochać.
- Jak będzie starsza. Na razie to jeszcze dziecko.-wyolbrzymiał Malfoy.
Ona jest w twoim wieku. - śmieje się i siadam na oparciu kanapy. - Pomysł że Diana też jest zazdrosna kiedy podrywasz większość dziewczyn.
- To nie ma związku! Ona jest ciągle młodsza! Co tam że o parę minut.-podawał argumenty które nie dawały mu nic, poza coraz większym rozbawieniem blond czarownicy.
- Tak, tak. - przewracam oczami. - Daj jej czas
- Ta rozmowa straciła sens.-powiedział poważnie Draco, a po 5 minutach wybuchł śmiechem.-Wybacz, ale naprawdę nie wyobrażam sobie mojej siostry w ramionach najlepszego przyjaciela. To po prostu nie idzie w parze.-wyjaśnił.
- Pożyjemy zobaczymy. - wzdycham. Kładę się na oparciu, balansując przy nie wielkim przepaści ku ziemi.
-Zobaczymy.-zgodził się blondyn.-Nie wiem jak ty, ale ja idę pouczyć się z eliksirów. Jak chcesz pogadać to znajdziesz mnie w bibliotece.-rzucił i wyszedł z dormitorium.
- Miłej nauki. - wołam za nim. Wracam do pokoju i siadam na łóżku. Wyjmuję z pod poduszki książkę o czarnej magii i zagłębiam się w lekturze.

Dodałam to, ponieważ mięliśmy dwa tygodnie wolnego. Niebawem ferie zimowe i mam nadzieję, że uda mi się podczas nich dodać przynajmniej parę nowych rozdziałów. Wesołego Nowego Roku i adios ~