czwartek, 29 maja 2014

Zaklęcie 10: Historia tajemniczego jeziora

-Hmm… Dziwne, bardzo dziwne.- podsumował profesor Dumbledore, kiedy usłyszał moją opowieść. Po przekroczeniu murów szkoły, znów byłam sobą. Karon zaprowadził mnie wprost do dyrektora, chcą dowiedzieć się czy to, co się stało było opętaniem, chorobą, czy złym zaklęciem. Wtedy też opowiedziałam o wszystkim co się stało, co czułam i robiłam, będąc nad tajemniczym zbiornikiem wodnym. Gdy zamykam oczy wciąż widzę gładką, mimo wiatru i chłody, lekką jak poranna rosa, taflę.
-Nie wiem co się ze mną stało, to było okropne. Przepraszam. Nie powinnam wchodzić do Zakazanego Lasu, na początku roku ostrzegał pan przed niebezpieczeństwami kryjącymi się tam.- powiedziałam, patrząc na kubek z kakałkiem, który trzymałam w ręku.- Przyjmę każdą karę, jaką pan mi da.
-Sądzę, że owe zdarzenie było wystarczającą karą, ale posłuchaj mnie uważnie, panno Faye.- mówił wciąż z niezwykłą powagą i troską.- Nie wchodź tam więcej, nie ważne jak bardzo będziesz tego pragnęła, bądź musiała. Nie wchodź do lasu. Ostatnio to miejsce jest coraz niebezpieczniejsze, później przejdę się tam osobiście, wraz z czarodziejami z Departamentu, by to sprawdzić. Jednak najlepiej byłoby, gdybyś trzymała się z dala tego miejsca.
-Oczywiście.- odparłam, powstrzymując łzy. Było mi głupio przez to, co zrobiłam.
Poprawiłam koc, który dyrektor dał mi po tym, jak przebrałam się w ciepły sweter i dżinsy. Wcześniej zauważyłam także, że nie mam bandażu na ręce, musiał mi spaść, gdy pływałam. Dobrze, że nikt tego nie zauważył.
-Karonie, proszę, zaopiekuj się koleżanką.- zwrócił się do osoby, stojącej obok mnie.- Pilnuj jej i nie pozwól wychodzić na zewnątrz. Jeszcze bardziej się rozchoruje.
-A ty moja panno- tym razem zwrócił się znów do mnie.- Idź prosto do łóżka i kuruj się, bo słysząc twój kaszel jestem pewien, że złapałaś zapalenie.
To prawda, kaszlałam niemiłosiernie, prawie tak, jak pamiętnego wieczoru. Wysmarkawszy nosa w chusteczkę, którą dostałam od profesora Albusa, wyszłam z gabinetu.
~ * ~
-Przepraszam.- powiedziałam do Karona, siadając na łóżku. W pokoju byliśmy tylko my, gdyż dziewczęta uganiały się za chłopakami z Durmstrangu, szukając partnera na bal. Jak dobrze, że ja nie mam takich problemów ;3
-Nic się nie stało.- odparł, a po delikatnych zmarszczkach przy oczach, zauważyłam, że się uśmiecha.- A teraz wskakuj do łóżka, kołdra pod uszy i zdrowiej, żebyś mogła przyjść na bal.
-Haha dobrze, dobrze. Mimo wszystko, jakbym nie przyszła, poszedłbyś z inną.- wystawiłam mu język, przykrywając się miękkim puchem.- W końcu jak dziewczyna sama pójdzie na bal to pół biedy, ale facet…
-Haha! Nie poszedłbym.
-Czemu?
-Nie wiem… Po prostu bym nie poszedł.
-Jak sobie chcesz, wiesz że nie chcę się kłócić.
-No mam nadzieję.
-Ehh. Jeszcze raz przepraszam za całe zamieszanie.
-Spoko. Nie musisz mnie przepraszać…
-Muszę, przysporzyłam ci kłopotów. – dodaje szeptem.- Zawsze tylko zawadzam.
-Oj przestań! Lubię ci pomagać.
- Na prawdę? Dziękuję, to miłe... Ale lepiej żebyś mi nie pomagał. Nikt. Ja...
- Siedź cicho! Będę ci pomagał. Nawet jak będę musiał przypłacić zdrowiem.
- Nie mów tak! Nie! Nie, nikt ma nie cierpieć przeze mnie. Za bardzo się z wami związałam, zapomniałam o misji ... O prawdziwym celu przyjazdu.
-Jakiej misji?- pyta, wyraźnie zaciekawiony. Kurde! Ale ja mam długi jęzor…
- Ugh... Za dużo gadam. No ale trudno, jak już się wygadałam.- przerywa na chwilę.- Jestem pośrednikiem między mną, a ojcem, miałam "spowiadać" mu się z tego, co dzieje się w Hogwarcie, kiedy szkoła będzie najbardziej bezsilna. Miałam zakolegować się z Potterem i jego bandą, ale mieć też oko na was. Ale wtedy poznałam ciebie, Draco, Eve, Diane. Wszystko się zamieniło. Niby nic takiego, ale dla Tom'a Riddle’a to coś!- po tej długiej wypowiedzi, chwilę zastanawiałam się, czy nie pokazać mu zarówno starych, jak i nowych ran, które zadał mi ojciec. Czemu muszę pochodzić z takiej patologicznej rodziny?!
- Haha! Voldzio nie jest zły... Kurde, sorry, Czarny Pan. Kiedyś za "Voldzia" oberwałem.- odwraca się plecami do mnie i podnosi koszulę do góry. Na jego plecach widnieje wielkie znamię.
- Czyli jednak tatuś dla każdego jest taki milutki. Współczuję.
-Ooj tam. Nie bolało… -nagle przerwał. Zdawało się, jakby myślami znów powędrował do tamtego wydarzenia.
-Karon… Wszystko w porządku?- zapytałam z troską, po dłuższej chwili ciszy.
-Tak.- znowu, dzięki odkrytym oczom zauważyłam, że się uśmiecha. Musiał to być wymuszony gest, ale wolałam nie drążyć dalej tematu.
-No dobrze… Mam trochę nietypową prośbę…- zawahałam się, rumieniąc.
-Co jest?
-M-m-m-mógłbyś…- za jąkałam się, jak nigdy.- Mógłbyś dziś ze mną spać, proszę, boję się zostać tu sama, a dziewczyny pewnie wrócą po północy!
Wreszcie to z siebie wyrzuciłam, cała czerwona, próbując zakryć twarz kołdrą, by tego nie zauważył. Nie to, że jakoś szczególnie mi się podoba, ale… Poczułam się nie swojo, choć to mój przyjaciel. Tak? Mogę go tak nazwać?
- Spooko, ale... Najpierw coś zjem. Głodny jestem.- odpowiedział, wręcz od razu, bez namysłu. Uff… Kamień spadł mi z serca.
-Dobrze, głodomorku.- posłałam mu żartobliwego buziaka.- Poczekam.
-To czekaj. I za żadne skarby nie wychodź z łóżka!- wyraził się czule, lecz stanowczo.
-Yes, my lord!- zaśmiałam się, przypominając sobie moje pierwsze spotkanie z internetem. Wtedy też poznałam anime, a moją pierwszą serią było „Kuroshitsuji”*. Niezapomniane doświadczenie :3
~* ~
Po niecałej godzince jedyny syn Lestrange wrócił. Wszedł do pokoju pewnym krokiem, u wcześnie nawet nie pukając do drzwi.
-Śpisz?- zapytał na „dzień dobry”.
-Nie, nie mogę spać.- oderwałam się od książki. Akurat od nie dawna zaczęłam czytać „Dary anioła: Miasto Kości” Cassandry Clare.
-Nie możesz nie spać!- wskoczył do łóżka, obok mnie i czule przytulił. Momentalnie zrobiło mi się gorąco, poliki znów zaszły mi rumieńcami. – Idziemy spać!
-Kiedy mi się wcale nie chce.- odparłam stanowczo, jak małe dziecko, kłócące się z mamą.
-Mała, wiem, że nie chcesz, ale tu chodzi o twoje zdrowie. Śpij.- powiedział tonem, jakiego ojcowie używają, by dać do zrozumienia nastoletnim buntowniczkom, że nie zmienią zdania.
-Nie jestem mała.- fuknęłam i odwróciłam się do niego plecami, udając, że się obraziłam, gdy tak naprawdę czekałam… sama nie jestem pewna na co.
-Jak nie to nie.- usiadł koło łóżka i rozsiadając się na krześle, dodał:- Śpisz sama.
-Niee! Wredus z ciebie!- usiadłam, ledwo powstrzymując buchające, zmienne emocje.- Proszę, boję się. Nie chcę znów stracić nad sobą kontroli.
-Haha, mam na ciebie haka. Spać, mała!- już miałam się odwrócić z fochem, kiedy nagle Karon lekko odchylił maskę u dołu twarzy i wystawił mi język.
Pokazałam mu trzy palce, wskazujący, środkowy i serdeczny, oznajmując:
-Czytaj między wierszami!
-Idee! Paa!- odpowiedział szyderczo i wstał, kierując się w stronę wyjścia.
Szybko wyskoczyłam z łóżka i przytuliłam go, skierowanego do mnie plecami, by powstrzymać od przekroczenia progu dormitorium. Wtuliłam się w jego plecy, nadal powstrzymując łzy, krzyk, gniew, strach.
-Do łóżka!
-Nie krzycz na mnie. Proszę.
-Echem. – odsunęłam się od niego i wróciwszy do łóżka, zauważyłam, że znów siada na krześle.
-Ale wracasz tutaj!- rozkazałam, znów udając dumną córkę Sami-Wiecie-Kogo.
-Ty, nie pyskuj! Jak będziesz grzeczna.
-Jestem grzeczna! Karoon… Pokaż się bez maski.- poprosiłam, siadając i otulając się kołdrą. Jak dobrze, że nadal nie zauważył mojego misia-pandy. Nazywa się Jeff, od Jeff the Killer’a, bohatera creepypasty o takiej samej nazwie.
-Nie. Jestem tak ohydny jak Eyeless Jack bez maski.- gdyby ktoś nie wiedział, to Eyeless jest podobną postacią do Jeff’a, lecz o zupełnie odmiennej historii.
-Nie przesadzaj! Pokaż się, proooszę. Będę grzeczna!
-Nie chcę.
-Szkoda. Przysięgam ci, że jeszcze kiedyś uda mi się zobaczyć cię bez niej!- przyłożyłam rękę do piersi, tam, gdzie serce, kiedy wypowiadałam te słowa.
Nie wiem czemu, rozmowa z Karonem szła mi łatwo, odkąd go poznałam. Początkowo bałam się, stresowałam, lecz po tylu tygodniach nareszcie oswoiłam się z cywilizacją (jeśli mogę określić tym mianem Szkołę Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie).
Nasza dalsza konwersacja i sprzeczność o twarz Ślizgona nie trwała długo, gdyż szybko Morfeusz zabrał mnie w swe objęcia. Mam nadzieję, że jutro będzie jeszcze lepiej.

*”Kuroshitsuji” (ang. „Black Butler”, pl. „Czarny Lokaj”) – anime na podstawie mangi o takim samym tytule, której autorką jest Yana Toboso. Moim skromnym zdaniem tytuł ten jest dość fajny, polecam każdemu fanowi/każdej fance anime&mangi.

czwartek, 15 maja 2014

Zaklęcie 9: Rozmyślenia

Jasne promienie wschodzącego słońca wy budziły mnie z głębokiego snu. Usiadłszy, wyciągnęłam ręce ku górze, ziewając. Moje współlokatorki wciąż spały. Wstałam jako pierwsza, ale także jako pierwsza zasnęłam. Przez jakiś czas nie mogłam przypomnieć sobie co działo się poprzedniego dnia, lecz po chwili oprzytomniałam i wróciłam pamięcią do śnieżnego popołudnia z Karonem w pubie oraz do momentu napadu kaszlu. Co to było? Może po prostu załapałam jakieś zapalenie oskrzeli, albo płuc? Któż to wie. Trudno, pewnie samo minie z czasem, muszę się tylko cieplej ubierać i ograniczać wychodzenie na dwór.
Wstając z łóżka i zrzucając kołdrę w połowie na podłogę, sięgnęłam ręką do stolika nocnego i pociągnęłam duży łyk chłodnej wody z plastikowej butelki. Następnie wyjęłam mój mundurek z szafy i poszłam do łazienki. Zdejmując kurtkę kolegi oraz wczorajsze ubrania, odkręciłam kran i gorąca woda zaczęła stopniowo wypełniać wannę. Wchodząc do niej, zakręciłam kurek, by po chwili zanurzyć się po uszy w ciepłej, przyjemnej wodzie. Uważnie obejrzałam moje ciało, zauważając parę siniaków. Nic nowego, jestem tak słaba, że lekkie uderzenie w ramę łóżka przez sen sprawia u mnie podskórny niewielki wylew.
Przejeżdżając kciukiem po lewym nadgarstku poczułam ślady cięć, sprzed pół roku. Nadal widniały tam blizny oraz napis „Should die”, znaczący „powinnaś umrzeć”. Tak, wtedy jeszcze nie znałam tych wszystkich wspaniałych ludzi, co teraz. Przeżywałam okropne chwile samotności, udręki, bólu. Gorsze niż dotychczas, nikomu tego nie życzę.
Chcąc odgonić smutek, wyszłam z wody, która zaczynała robić się zimna i założywszy szatę, owinęłam nadgarstek bandażem. Nie chciałabym, by ktokolwiek to widział. Owy napis, jak i znamiona, są dla mnie przestrogą, pamiątką po przeszłości. Pomocą, by zbytnio o niej nie myśleć, by żyć teraźniejszością. Nie wolno mi też martwić się o przyszłość, oszalałabym.
Z moich rozmyśleń, wy budziło mnie ciche pukanie do drzwi. Szybko je otworzyłam, mijając w progu Astorię.
-Dzień dobry.- powiedziała niewinnie, jak ranny ptaszek. Ugh! Czasami zaczyna mnie wkurzać ta jej delikatność i dobroć w głosie. Nie wiem co ona robi w Slytherin’ie, bardziej pasowałaby jako Krukonka albo Puchonka. No cóż, Tiara tak widocznie chciała. Może Greengrass ma jakiś sekret, inną siebie, którą skrywa głęboko w sercu, w duszy?
-Witaj.- odparłam dumnie, przybierając mą maskę damy, księżnej jak w zamku, zwracającej się do plebsu. – Uważaj, by nie zużyć całej ciepłej wody, inne uczennice także chciałyby się dziś wykąpać.
-Postaram się. – szepnęła, prawie niesłyszalnie dodając coś, czego moje uszy nie mogły dosłyszeć. I tak, wyszykowana, mając dużo czasu do śniadania, postanowiłam sprawdzić, czy Karon nadal śpi. Powinnam lepiej oddać mu kurtkę. Co, jeśli zechce wyjść na zewnątrz mimo wichury, jaka dziś panuje i zapomni, że nie ma kurtki? Bidulek się przeziębi i to nie na żarty!
Stojąc przed drzwiami do pokoju chłopców, wahałam się, czy zapukać. To był pierwszy raz, gdy postanowiłam odwiedzić ich sypialnię. Chłopcy nie raz byli u nas, lecz nie zauważyłam by jakakolwiek dziewczyna odważyła się wejść do ich raju, zapewne pomieszanego z chaosem. W końcu jednak zdobyłam się na odwagę. Zapukałam trzy razy, a następnie nacisnęłam klamkę i delikatnie popychając drzwi weszłam do środka. Panował tam lekki nieład, tak, jak się spodziewałam. Nieliczne ciuchy (w tym męska bielizna) leżały gdzie niegdzie na podłodze lub przewieszone przez słupy łoży. Oczy wszystkich zwrócone były w moją stronę, a ja jak zawsze zawstydzona zapytałam.
-Jest Karon?
-Ta, śpi nadal.- jeden ze Ślizgonów, wysoki brunet, o delikatnej opaleniźnie odpowiedział mi, choć było słychać, że z niechęcią.- Możesz skąd wyjść?
-Umm… Jasne, przepraszam.- odwróciłam się speszona do drzwi i na chwilę przystanęłam z ręką na klamce. Rzuciłam kurtkę Karona na jedno z łóżek i dodałam.- Przekażcie mu, żeby spotkał się ze mną w bibliotece, przed działem ksiąg zakazanych o dziesiątej. I oddajcie mu to.
-Jak wstanie to mu powiemy, a teraz won!- rozkazał szorstko nieznajomy, a ja szybko wyszłam za drzwi. Zamknąwszy je od zewnątrz, oparłam się o drewno, ciężko dysząc. Za duży stres! Jednak nadal nie pozbyłam się strachu przed ludźmi. Choć nie widać tego, tak naprawdę za każdym razem, gdy jestem wśród nieznajomych straszliwie się stresuję, boję … sama nie wiem czego. Może tego, co sobie o mnie pomyślą? To nie jest przypadkiem choroba psychiczna?
~ * ~
Siedząc na starej, drewnianej podłodze, czekałam aż chłopak w masce pojawi się o ustalonej godzinie. Zawiodłam się nieco, gdyż nie przyszedł. Nie tracąc nadziei pozostałam jednak na miejscu, nie miałam apetytu, więc ominęłam śniadanie. Dziś znowu był dzień bez zajęć, byśmy mogli zintegrować się z innymi uczniami. Jakoś nie szczególnie miałam na to ochotę. Najlepiej byłoby usiąść w zacisznym miejscu i pogrążyć się w marzeniach.
Marzenia … Gdyby nie one, człowiek nie miałby w życiu żadnego celu, stałby się zwykłą maszyną, zdolną samodzielnie myśleć, lecz nie mogącą do niczego dotrzeć. Bez marzeń bylibyśmy nikim, pustymi komorami, tak jak bez duszy, czy serca. Każdy z nas ma jakieś marzenia. Ja chciałabym kiedyś ukończyć studia prawnicze, wyjechać do kraju, gdzie mugole dużo zarabiają na pracy notariusza. Tak, to jest to, co chcę robić w życiu. Potem ożenić się z innym czarodziejem, najlepiej czystej krwi, założyć rodzinę, mieć dwójkę synów i córkę, piękny, przytulny domek. W każde wakacje całą gromadką jeździlibyśmy nad jezioro, albo nad morze, za to zimną wspinalibyśmy się na szczyty różnej wielkości, zjeżdżali na sankach. Wiedli z pozoru zwykłe, mugolskie życie, lecz z nutką magii. Dzieci, kończąc 11 lat, poszłyby do Hogwartu, kształciły się. Już od małego uczyłabym je czarów i eliksirów. Ahh .. Marzenia. Czym byłby bez nich świat? Chyba niczym.
W końcu postanowiłam zaprzestać oczekiwaniom i wyszłam z biblioteki, kierując się wprost przed siebie. Nie miałam co robić, jak zwykle włóczyłam się bez sensu po korytarzach szkoły. Były pełne uczniów, takie wesołe, ruchliwe. Postanowiwszy jednak spocząć w bardziej spokojnym miejscu, ominęłam chatkę gajowego i weszłam wprost do Zakazanego Lasu. W końcu zasady są po to, żeby je łamać :D Szłam między drzewami i krzewami, pokonując chaszcze, zarośla, aż dotarłam nad mały staw, w samym centrum lasu. Piękne miejsce!
-Od dziś będę tu codziennie przychodzić.- powiedziałam sama do siebie, wiedząc, że i tak nikt mnie nie usłyszy. Było to idealne miejsce na samotne rozmyślanie.
Zdjęłam glany, skarpetki i zrzuciłam długą szatę z ramion, wraz z uciążliwym sweterkiem w kolorze nocy. Wyjęłam białą koszulę ze spódnicy i poluzowawszy krawat, rozpięłam cztery pierwsze guziczki, tak, by rysy stanika były delikatnie widoczne.
-Dalej, dalej, siostry wiedźmy, czarodziejski krąg zawiedźmy od tak, od tak, od tak; trzykroć tak i trzykroć wspak, trzykroć jeszcze do dziewięciu. Pst!- już po zaklęciu. *– zarecytowałam, wbiegając po łydki do zimnej wody, zaburzając jej idealnie płaską taflę. Wirując wesoło w wodzie, chlapałam nią na wszystkie strony. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale nagle poczułam się dziwnie wesoła, zachciało mi się krzyczeć i płakać, cieszyć i złościć. Wszystko na raz! W pewnym momencie potknęłam się o kamień, delikatnie wystający z piaszczystego dna i wpadłam do wody, niezbyt głębokiej i zimnej. Chłód przeszył moje ciało, lecz zamiast przejmować się przeziębieniem zaczęłam się śmiać. Śnieg począł padać dość mocno, a zaszroniona strona jeziora stwardniała. Natomiast ja, pełna szczęścia i ciepła, mimo mrozu, leżałam spokojnie, pływając na plecach i wpatrując się w niebo. Pozwoliłam malutkim białym płatkom opadać delikatnie na moją twarz i ciało. Nagle zapragnęłam zasnąć i nigdy się nie obudzić. Wiedziałam, że nie mogłam, nadal jestem potrzebna ojcu, którego ciało wciąż nie jest całkowicie normalne. Gdyby chciał, sam by mnie zabił, a jakoż tego nadal nie zrobił, wnioskuję, że mogę mu się przydać w bliskiej przyszłości.
~ * ~ 
-Hahahahahahahahahahahaahahahahahahaha!- wybuchnęłam nagle panicznym śmiechem, po ponad godzinie pluskania się w lodowatej wodzie. Czułam, że nie jestem sobą, lecz pewna cząstka, tak jakby tajemniczy głos z głębi mojego umysłu, nawoływał, że mam się temu poddać, że to mnie odmieni na lepsze.
Wyszedłszy na brzeg, zrzuciłam z siebie mokre ciuchy i już całkiem naga siedziałam przy znów gładkiej tafli, na zaśnieżonym kawałku ziemi. Nie czułam bólu, ani zimna. Nie czułam niczego. To miejsce… To ono tak na mnie wpłynęło, choć nie wiem dlaczego. Dziwne, bardzo dziwne. Tajemnicze jezioro, w zakazanym lesie, które sprawia, że szalejesz. Czy może to moja psychika? Chyba, że to sen.
-Fayee! Jesteś tu?! Faye!- usłyszałam nawoływanie i cichutko chichocząc wskoczyłam znów do wody, tym razem zostawiając ciuchy na brzegu. Widząc, że mój rówieśnik zbliża się do małej plaży, złapałam jak najwięcej mogłam powietrza do płuc i zanurzyłam się głęboko, chowając się.
-Faye? Jesteś tu?- zawołał.- To są jej rzeczy. Chwilaa… Czemu jest tu także… ee …- speszył się nieco na widok czarnej bielizny, by następnie ujrzeć koleżankę, wyłaniającą się z dna jeziorka. Szybko zasłonił oczy rękoma.
-Załóż na siebie chociaż płaszcz, proszę.- powiedział szybko.
-Czemu? Czy nie podobam ci się taka? W końcu zawsze miałeś do mnie słabość. Teraz, albo nigdy, spójrz, chyba żeś tchórz jest i boisz się jako dziecko nadal.- powiedziałam, zupełnie tracąc kontrolę nad własnym ciałem. Moje myśli szalały, chciałam się jak najszybciej schować, ukryć, przestać gadać, lecz to COŚ co mną zawładnęło, miało potężną moc. Przejęło nade mną całkowitą kontrolę.
Na szczęście Karon miał na tyle przyzwoitości, że nie patrząc na mnie, wziął moje rzeczy oraz jak najbardziej odwracając wzrok od mojego ciała, nałożył mi na raniona i zapiął pod szyję szkolny płaszcz. Resztę ciuchów schował do torby, którą miał przy sobie, był tam chyba strój od quidditcha. Wziął mnie za rękę i prawie ciągnąc za sobą, wyprowadził z lasu.
-Niee! Wróćmy! Muszę, muszę wrócić! Do jeziora!- krzyczałam, całkowicie bezmyślnie. Nie wiedziałam czemu, moje myśli błądziły wokół czegoś innego.
Wtem przekroczyliśmy bramy Hogwartu … CDN.

*Cytat z „Makbeta”. Akt pierwszy scena trzecia, zaklęcie trzech wiedźm.