czwartek, 26 czerwca 2014

Zaklęcie 13: Pain

Ból prawego przedramienia wyrwał mnie z głębokiego snu. Oczywiście, Mroczny Znak. Usiadłszy na łóżku, przewróciłam oczami i ubrałam t-shirt z Avenged Sevenfold, czarne podarte rurki i pieszczochę na lewy nadgarstek. Szybko zasznurowałam glany, starając się nie myśleć o piekącej jak cholera ręce. Różdżkę schowałam do buta, na ramiona zarzuciłam skórzaną kurtkę i cicho wyszłam na dwór. Tylko ja wiedziałam, gdzie w Zakazanym Lesie znajduje się Świstoklik do miejsca spotkań Śmierciożerców. Do dziś pamiętam dzień, w którym złożyłam Wieczystą Przysięgę i tym samym przyjęłam misję, bycia posłuszną Sami-Wiecie-Komu.
-Faye, ty szmato, do mnie!- warknął groźnie Lord Voldemord.
-T-tak panie?- szybko przydreptała mała blondyneczka. Tak, to byłam ja. Miałam wtedy sześć? Może siedem latek.
-Jesteś już dostatecznie dorosła i doświadczona, by zostać Śmierciożercą. Chcę, byś złożyła mi przysięgę wiecznego posłuszeństwa!
-Jak sobie życzysz, panie.- dygnęłam. Ojciec co prawda nadal nie miał swego prawdziwego ciała, lecz już przerażał.
-Faye Riddle, czy przysięgasz być mi wierną, posłuszną aż do śmierci i nigdy, ale to NIGDY nie sprzeciwić się woli Czarnego Pana?- zaczął. Osobnik, stojący obok wyciągną w tym momencie różdżkę.
-P-przysiędam.- odparłam i w tym momencie z różdżki nieznanego wypłynął strumień jasnego języczka, który oplótł nasze złączone dłonie.
-Czy przysięgasz wykonywać każde moje polecenie, nie ważne jakie by było?
-Przysięgam.- kolejny strumyczek światła oplótł nasze ręce.
-I w końcu, czy przysięgasz do końca swego marnego żywota być Śmierciożercą, na dobre i złe?- szyderczy uśmiech zatańczył na twarzy ojca, wyraźnie zadowolonego z tego co robi. Nie wiem czemu, a raczej nie wiedziałam, kiedy składałam tę Wieczystą Przysięgę.
-Przysięgam.- dopowiedziałam, a kolejny języczek oplótł nasze dłonie, zwinął się wokół nich jak wąż wokół ofiary. Prawa ręka zapiekła mnie niemiłosiernie, a ja odruchowo chciałam cofnąć rękę, lecz osoba trzymająca mnie za nią, nie pozwoliła na to. Upadłam na kolana, a z gardła wydobył się przeraźliwy krzyk.

~*~
-Czemu wzywasz mnie o tej porze, panie?- uklęknęłam przed zdeformowanym ciałem ojca. Znajdowało się ono we Wrzeszczącej Chacie. 
-Już czas, byś opowiedziała mi o swoich poczynaniach wobec zadania, które powierzyłem ci na początku roku.- powiedział, wpatrując mi się w oczy. Szybko odwróciłam wzrok ku podłodze.
-Ja… Kompletnie o nim zapomniałam. Poznałam tylu wspaniałych ludzi, lecz ostatnio pokłóciłam się z kimś dla mnie ważnym…
-Dość!- przerwał mi Sami-Wiecie-Kto, wyraźnie wkurzony.- Wiedziałem, że nawet tak prostej rzeczy jak udawanie przyjaźni, czy choćby śledzenie Potter’a jest dla ciebie za trudne. Jesteś na to zbyt głupia.
-Przepraszam, panie.- skuliłam głowę, wiedziałam już co mnie czeka.
-Glizdogonie- zwrócił się do sługi, stojącego przy fotelu na którym się znajdował.- Wiesz co robić.
-Taak, panie.- wysyczał tym swoim szczurzym głosikiem i skierował starą różdżkę w moją stronę.- Crucio!
Cierpienie, jakiego doznaje się po tylu latach obrywania tym niewybaczalnym zaklęciem jest niczym w porównaniu z pierwszym trafieniem. Nigdy nie zapomnę pierwszego uderzenia cruciatą. Zemdlałam wtedy na trzy dni. Trzy!
Znowu ból. Tak, ból to mój przyjaciel, proszę poznajcie go. Jest wkurzający i go nienawidzę. Chyba będzie towarzyszył mi do końca życia.
-Zawiodłem się na tobie, aczkolwiek daję ci kolejną i ostatnią szansę.- powiedział dumnie Tom Riddle.- Kiedy przyzwę cię ponownie masz zdać mi cały referat na temat poczynań Potter’a w tym roku!
-Tak jest, panie.- po dłuższym namyśle dodałam.- Potter bierze w tym roku udział w Turnieju Trójmagicznym, całkiem dobrze poszło mu ze smokiem z pierwszego zadania. Nie długo odbędzie się wielki bal, a zaraz po nim kolejne zadanie. Można by wtedy …
-Nie! Na razie nie będziemy nic robić. Pilnuj go i tyle. Najlepiej postaraj się zdobyć jego zaufanie, załatwimy go podczas ostatniego zadania.- zadecydował, po czym dodał.- Możesz odejść.
-Tak jest.- ukłoniłam się wiernie i skierowałam w stronę drzwi. Już miałam wychodzić, gdy usłyszałam wkurzony syk.
-Och, wybacz Nagini.- to był ukochany wąż ojca. Niechcąco nadepnęłam jej na ogon, na szczęśnie nie gniewała się długo. Zawsze dogadywałyśmy się jak siostry, dwie krople wody. Niestety tym razem nie miałam okazji z nią długo porozmawiać, gdyż ojciec zaraz zawołał ją do siebie. Szkoda. Tak bardzo chciałabym zabrać ją ze sobą do Hogwartu!
~*~
-Gdzieś ty była tyle czasu?!- krzyknęły Eve i Diana, kiedy przekroczyłam próg dormitorium.
-Wybaczcie, musiałam … Pójść na spacer.- odparłam, opadając na kanapę. Nie dawałam po sobie niczego poznać. Moja twarz była zupełnie bez wyrazu, jak pierwszego dnia.
-Braciszek mówił mi co się stało, wiesz między tobą, a Karonem.- zagaiła Dianka.- Wszystko w porządku?
-Taa.- rzuciłam niedbale. Cenię to, że tak się o mnie nagle zaczęła troszczyć, lecz nie powinna wpychać nosa w nie swoje sprawy. Jednak było coś, co mnie zdziwiło, a mianowicie zachowanie Potterówny na tę wiadomość.
-Serio pokłóciłaś się z Dziadzią? To super, wreszcie będę mieć szanse! Wcześniej był tak zapatrzony w ciebie…
-Super, cieszę się twoim szczęściem, ale błagam zamknij się. Nie chcę NIC więcej słyszeć na ten temat! To sprawa pomiędzy mną, a Karonem, więc odwalcie się obie!- krzyknęłam.
-Jaka sprawa? Czy ja o czymś znowu nie wiem?- zapytał chłopak, podchodząc do nas. Był to osobnik, o którym właśnie wspomniałam.
-Wiesz o wszystkim, spokojnie. Czepiły się tej sprawy z Malfoy’em.- odparłam zimno, nawet na niego nie patrząc.
-Haha, zostawcie ją bo poleci do tego debila.- po chwili dodał cicho.- Emo strapostrzał*
-Wal się.- warknęłam przez zęby.
-Nie, nie będę się walił.
-Oj daruj sobie.- odparłam, po czym wstałam i skierowałam się w stronę drzwi.- Dla uściśnienia, mnie i Draco nic już nie łączy.
-Jaaasne.- wkurzał mnie już. Ewidentnie wyprowadzał mnie z równowagi i chyba o to mu chodziło. Spokojnie Faye, ochłoń. Policz do dziesięciu, spokojny wdech, wydech.
-Eve, Diana wyjdźcie na chwilkę. Chcę porozmawiać z Karonem sam na sam.
Dziewczyny spojrzały na siebie, potem na mnie i na chłopaka, lekko zdziwione i zdezorientowane, ale po chwili zniknęły za drzwiami sypialni.
-Bal Bożonarodzeniowy jest jutro. Ja… Chciałam się…- znowu napad kaszlu, lecz mimo ostrego drapania, wręcz pieczenia w gardle dokończyłam.- Chciałam się zapytać czy nadal chcesz ze mną iść?
-No. Jestem jednak zdania że danego słowa muszę dotrzymać.
-To fajnie.- lekko się uśmiechnęłam, lecz szybko przywołałam ostatnie wspomnienia.- Ehh.. To wszystko co chciałam. Przepraszam, za zajęcie czasu.
Odwróciłam się i ruszyłam w stronę drzwi do sypialni. Jednak coś mnie zatrzymało przed naciśnięciem klamki. Stanęłam przodem do wejścia i oparłam czoło o zimne drewno. Boże, co się ze mną dzieje. Serce zaczęło mi szybciej bić, ledwo łapałam tchu. Odwróciłam się na chwilę, by ponownie spojrzeć na chłopaka, stojącego w salonie.
-Uważaj na śrubę, wystającą z kanapy i proszę, nie rób sobie krzywdy z powodu takiej debilnej suki jak ja…
-Gdybyś widziała moje ręce.- wystawił mi zabawnie język, lecz nie zareagowałam na to.
-Proszę.- tylko tyle byłam w stanie powiedzieć, ból gardła był nie do zniesienia. Odsunęłam się od drzwi i usiałam na parapecie, znajdującym się w ścianie pomiędzy sypialnią dziewcząt, a pokojem chłopców. Jednak wychrypiałam jeszcze coś.- Tylko o to jedno cię proszę.
Jednak Karon nie odpowiedział. Jedyne co robił to bawił się tą durnowatą śrubą.
-Zostaw ją, jeszcze coś sobie zrobisz.
-No i fajnie.
-Nie, nie fajnie!- krzyknęłam, po czym zakaszlałam.- Daj sobie spokój. Żyj tak, jak przed poznaniem mnie, będzie ci lepiej. Gdyby nie przysięga już dawno by mnie tu nie było.-dodałam ciszej.- Możliwe, że nawet byśmy się nie poznali.
-Próbuje ale nie ma tu tych, co by mi pomogli.- w tym momencie załapałam. Brak mu przyjaciół, najbliższych. No tak, niby tyle osób go uwielbia, lecz tak naprawdę z nikim nie spędzał tyle czasu, co ze mną lub pisząc listy do jakiejś tajemniczej osoby.
-Rozumiem.- odparłam i przyłożyłam policzek do lodowatego szkła. Nadal siedziałam w kurtce, choć w pomieszczeniu było ciepło, a zimna szyba regulowała moją temperaturę ciała.
-Nie rozumiesz. Axela, mojego przyjaciela wyrzucili z tej szkoły. A Avi, drugi przyjaciel, szuka ojca...
-Och… Wybacz, nie wiem co powiedzieć.- oderwałam się od szyby i skuliłam, biorąc kolana pod brodę. Dodałam cicho.- Za głupia jestem.
-Nie dziwię się.- przejechał po śrubie, tak jakby chciał się przeciąć. Zareagowałam na to momentalnie. Wstałam, po czym podbiegłam do niego i chwyciłam stanowczo, aczkolwiek delikatnie jego nadgarstek. Lekkie przecięcie krwawiło nie wielką stróżką. Spojrzałam mu prosto w zbolałe oczy, widząc w nich cierpienie, jakie przeżywa. Oderwałam kawałek koszulki, jednej z ulubionych i zabandażowałam ranę.
-Przepraszam za wszystko.- powiedziałam i chwilowo stchórzyłam, chciałam uciec jak zawsze do zacisznego miejsca, lecz nie! Ciekawość reakcji wzięła górę.
- Eche. Nie musisz... ale coś mnie ciekawi... czemu? Czemu próbujesz być dla mnie dobra?- to pytanie mnie zdziwiło. Na chwilę odebrało mi mowę.
-Ja… Sama nie wiem, od początku ci ufałam, od pierwszego cholernego dnia. Były długie momenty, że wahałam się co do uczuć jakimi obdarzam ciebie, a jakimi twego kuzyna.- przerwałam na chwilę, gdyż przypomniał mi się dawny sen, jeszcze z początku roku. -Wróć i żyj, jest tam bowiem chłopak któremu na tobie zależy. To usłyszałam od pewnej kobiety, gdy zemdlałam. Objawiła mi się we śnie. Pamiętam, że czuwałeś wtedy nade mną w szpitalu. To był pierwszy raz, gdy pomyślałam, że może jest, czy raczej będzie między nami coś więcej. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy o kim mówi. Nie wiem, czemu staram się być taka dobra. Może dlatego, że nie chcę by ktokolwiek z osób, pośród których się znajduję cierpiał? Może po prostu nie pasuję do tego domu, ani do rodziny. Nie wiem…
-Echh... nawet Axel nie powiedziałby nic aż tak głupiego. Proszę cię. Czemu akurat tu trafiłaś? Nie wiem, może dla tego że w twoich żyłach płynie krew Voldzia? A to co mówiłaś o śnie... może to była osoba ci bliska, która nad tobą czuwa... a z resztą- machnął ręką i wstał z kanapy. Idąc w stronę pokoju obejrzał się.- Nie moja sprawa.
-Heh. Ludzie mówią różne głupie rzeczy. Tak bywa. Dobrej nocy.- dodałam ciszej, lekko zawstydzona, wolałam by tego nie słyszał.- Pomyślałam wtedy o tobie, bo nie ma osoby mi bliższej.
Ból. Nigdy nie chciejcie go doświadczać. Szczególnie bólu psychicznego, on jest najgorszy. Zostawia ślady na całe życie.

*Emo strampostrzał – moja przyjaciółka czasem tak mówi, usłyszała to chyba na jakimś filmku… Jakiś łysy z Trolling na Teem Speek’u to mówił. Nie wiem, nie znam się.


środa, 25 czerwca 2014

Zaklęcie 12: My immortal

Przyjaciel, wrogiem. Kochana osoba, nienawistną istotą. Jestem już zmęczona trwaniem tu, wciąż otoczona mymi dziecięcymi lękami. Chcę płakać, lecz łzy ledwo przychodzą przez gardło, w myślach ciążą mi te wspomnienia radości, kiedy wspólnie śmialiśmy się i żartowaliśmy. Twoje walki, rycerska postawa. Moja naiwność, wykorzystana.
Idąc przez boisko do quidditcha, natknęłam się na sławnego Draco Malfoy’a. Chłopak, widząc moje łzy, opuścił kolegów i podszedł do mnie.
-Co się stało?- pogładził mnie czule po policzku, starając się dostrzec odpowiedź w zapłakanych, czerwonych oczach.- To przez Karona?
Nie odpowiedziałam. Stałam, wpatrzona w stalowoszare tęczówki blondyna. Mówił coś, lecz nie mogłam dosłyszeć co, własne myśli zagłuszały wszystko wokół. Marzyłam tylko o spokojnym miejscu na parę godzin.
-Chyba rzucam szkołę.- rzuciłam prosto „z mostu”, najwidoczniej przerywając mu wypowiedź. Wyraźnie zaskoczony, odsunął się krok w tył i zmierzył wzrokiem od stóp do głowy.
-Czemu?
- Po co mam tu gnić? Powinnam siedzieć w Azkabanie, a nie beztrosko uczyć się w Szkole Magii i Czarodziejstwa.
- Bredzisz. Pewno poprztykałaś się z moim kuzynkiem i nie masz humorku. Spokojnie laska, zawsze masz mnie.- mrugnął, zwodząco.- Będziesz chciała się odprężyć to wal do mnie.
- Draco… Jakim cudem patrzysz w moje oczy jak w otwarte drzwi, które prowadzą wprost do wnętrza mojej duszy?- popatrzyłam na niego, lecz w odpowiedzi otrzymałam tylko milczenie.- Sądzisz, że każda ulegnie twojej nieskazitelnej cerze, tlenionym włosom i przepięknym oczom? Możliwe. Lecz mnie nie zdobędziesz teraz tak łatwo. I’m without a soul!
-Faye…- pierwszy raz wymówił moje imię w ten sposób. Z szacunkiem. Zdobyłam go! Choć nie do końca. Znowu uśmiechnął się w ten swój nonszalancki sposób.- Wpadnij do mnie później, pomogę ci się odprężyć.
W tym momencie nie wytrzymałam. Uderzyłam go w policzek, na którym pozostał mocno czerwony ślad.
-Wal się!
~*~
Drzewa w Zakazanym Lesie są bardzo wygodne. Idealne na nocne przemyślenia.
Czemu ze mną zawsze jest coś nie tak? Zaczęło się od tego, że w ogóle się urodziłam. Teraz kończy się na utracie najbliższego przyjaciela. Że też musiałam go tak zranić…
Ból w klatce piersiowej jest nie do opisania. Znowu zaatakował mnie kaszel, serce raz bije nienaturalnie szybko, a raz tak wolno, że mam wrażenie iż przestało bić. Uczucie, jakby paliły się twoje płuca… Znasz to? Wątpię.
Kiedy katorga, jakby od zaklęcia cruciaty, wreszcie przeszła moje powieki odmówiły posłuszeństwa i zamknęły się. Zasnęłam i pogrążyłam się w snach.
Mała dziewczyna siedziała w ciemnym kącie na zakurzonej, drewnianej podłodze. Skulona, obolała, zapłakana. Na oko miała maksymalnie sześć lat. Przed nią stał wysoki mężczyzna, który krzyczał na wystraszoną blondynkę. W ręce trzymał jakiś kijek, nie, przepraszam- różdżkę. Celował nią prosto w dziecko, wypowiadając co rusz „crucio”. Zaklęcie niewybaczalne zadawało małej niesamowity ból.
Nagle przeskok. Inna scena, czy raczej inna osoba. Sytuacja wciąż taka sama, lecz malutka dziewczynka podrosła. Długie włosy miała splątane w dwa warkoczyki, jej ciało zaczynało powoli przybierać bardziej kobiece kształty. I nagle znowu, dziewczynka przerodziła się w około trzynastolatkę. Płakała i ubrana w koszulkę z napisem Asking Alexandria oraz czarne jeansy, próbowała odeprzeć ataki mężczyzny, zaklęciem Protego.
W pewnym momencie wszystko zniknęło, akcja przeniosła się na miejsce, wyglądające na strych. Dziesięcioletnia, psychicznie dojrzała Faye siedziała na starej skrzyni. Faye? To chyba ja… Opierając jedną nogę o kłódkę, kładłam rękę na udzie. Zakrwawioną rękę. Na nadgarstku, świeżo wyryty napis „Should die” zaczynał coraz bardziej zachodzić krwią. Zimna żyletka nadal lizała swymi ostrymi językami moją rękę, sprawiając ból nie aż tak mocny, jak zaklęcie torturujące, lecz wystarczający, abym mogła się uspokoić. Tak, dawało mi to dziwny spokój, może wręcz podniecenie. Małe dziecko, a już takie rzeczy wyprawia. No cóż, tak to jest, kiedy nie ma się dzieciństwa i trzeba zadbać o siebie w młodym wieku.
Nagle blondyneczka straciła przytomność, podcięła odpowiednią żyłę, nie zatamowała krwi, która krzepła i zatrzymywała wciąż lejącą się resztę.

~*~
Te rany zdają się nie goić. Ten ból jest po prostu zbyt prawdziwy. Tego jest tak wiele, że czas nie może wszystkiego wymazać. – takie były moje pierwsze myśli po przebudzeniu się. Spojrzałam na blizny sprzed dwóch lat i pierwszy raz dziś się uśmiechnęłam. Sprawiał mi satysfakcję fakt, że mogę zrobić to znowu. Po raz kolejny mogę zemdleć i nie obudzić się przez długi czas, po raz kolejny moje żyły mogą się otworzyć, pokazując piękno soczystej, czerwonej krwi, zarówno żylnej, jak i tętniczej. Sen przypomniał mi o bólu przeszłości, ale i teraźniejszości. Znów przed oczami pokazał mi się Karon, próbujący pokonać mój strach przed jednorożcami, usłyszałam jego śmiech, tak wyraźniej, jakby stał pod drzewem i śmiał się, wraz z Eve i Dianą. Następnie do umysłu zagościła mi wczorajsza scena. Przeczucie, że chłopak chce zrobić sobie krzywdę. Dopiero zdałam sobie sprawę jaką naprawdę jestem egoistką, żeby nie zauważyć tak oczywistego faktu. Zawsze trzymał się ze mną, od początku. Pomagał mi, troszczył się, a nawet bronił. To nie była przyjaźń. Teraz rozumiem, dlaczego dziewczyny co wieczór, przed snem szeptały, że zazdroszczą mi. Tak, nawet one to zauważyły, a ja byłam zbyt przyćmiona urokiem Dracona. Jak mogłam być tak naiwna?! Już nic nie mogę zrobić, przeprosiny to za mało. Najlepiej zostawić w spokoju to wszystko, odejść, zapomnieć. Czas przyzwyczai nas do bólu. Jeśli nie- któreś zginie za drugie. Obym to była ja. Z moim charakterem i osobowością nigdy nie zaznam spokoju na ziemi. Za to Lestrange ma tyle fanek… Na świecie jest tyle wspaniałych kobiet, a on wybrał akurat mnie. Widocznie naprawdę życie mu nie miłe i chciał je pogorszyć. Mam nadzieję, że miło mu się ułoży.
Mimo śniegu i mrozu, coraz większego i nie do wytrzymania, trwałam pomiędzy gałęziami wysokiego drzewa. Czułam się tu bezpieczna, ale i samotna. Czy człowiek może żyć samotnie? Zapewne tak, lecz każdy w końcu wpadnie w szał, oszaleje. Czy to się właśnie ze mną dzieje? Od dziecka sama, wiecznie poniżana, najgorsza ze wszystkich. Niegodna miana Śmierciożercy. Niegodna nazwiska Riddle, splamionego krwią rodów, rodzin, dzieci. Znów zapłakałam, a łzy zdawały się zamarzać na mych policzkach. Jakim cudem moje ciało wciąż się trzymało, mimo cienkiego materiału piżamy i lekkich kapci? Czemu nadal czułam delikatne ciepło, w głębi? Moja krew dawno powinna zamarznąć lub chociaż zwolnić przepływ na tyle, bym straciła przytomność. Coś trzymało mnie wciąż przy życiu, zapewne była to magia. Po głowie wciąż krążyły mi własne słowa: „Give me a break!” . Chyba rzeczywiście postaram się, by więcej mnie nie zobaczył, moja obecność sprawia mu ból. Widziałam to w jego oczach, gdy wszedł do salonu wspólnego Ślizgonów i zauważył mnie przy kominku. Chciał, bym o nim zapomniała, lecz proces ten ma być długi i bolesny. Czemu żadne z nas nie użyje Obliviate? Karonowi zapewne zależy, bym świrowała z tęsknoty. Lecz ja… Nie chcę zapominać. Pragnę pamiętać każdą wesołą chwilę spędzoną z nim, każde jego słowa otuchy, gesty, jego osobowość. Przywykłam do bólu, powinnam jakoś to znieść. Szkoda mi go. Przeze mnie zniszczył sobie życie. Przeze mnie …
… może umrzeć!
Na tę myśl, diametralnie wyprostowałam się i spadłam z drzewa. Upadek był niezbyt bolesny, ciało zdążyło mi już zdrętwieć i zamarznąć, na tyle, że nie odczuwam bólu. Szybko pobiegłam w stronę pokoju z nadzieją, że kolega nadal stoi przy kanapie. Wpadłszy do salonu, zastałam pustkę. Odrobina kurzu unosiła się od powiewu wiatru, wywołanego otworzeniem drzwi, w pomieszczeniu panował półmrok, jedynie ogień z kominka rozświetlał wnętrze. Spojrzałam na róg starej kanapy i zauważyłam zakrwawioną śrubę oraz ciemno-czerwoną strużkę na zniszczonym materiale i kamiennym podłożu. Zrobił to, tak jak przewidziałam. Ehh… Chcąc pójść do pokoju, potknęłam się o coś. Od razu spanikowana, usiadłam na podłodze i zobaczyłam zimne ciało Karona. O Boże, o Boże, o Boże! Zabiłam go! To znaczy… Tak jakby, w końcu to moja wina.
Krew na jego prawej ręce zdążyła stężeć, ukazując czerwone pręgi na bladym nadgarstku. Była taka ciemna, dobrze znałam ten tym. Nie mogłam się ruszyć, serce stanęło mi na moment, by po chwili zacząć bić z zawrotną szybkością, która omal nie rozsadziła mi piersi. Leżał tak, siny i zimny jak trup, jego klatka nie poruszała się. Mimo to, w głębi nadal iskrzyła nadziej, że jednak żyje, dlatego szybko sprawdziłam, czy tętno na jego szyi jest choć trochę wyczuwalne. Jednak zawiodłam się. Nic. Wbrew wszystkiemu zbliżyłam policzek do jego ust i znieruchomiałam. Czułam powolne, delikatne muskanie powietrza.
Jednak śmierć go nie dopadła! Biegnąc do łazienki po wodę utlenioną i bandaż, parę razy wywróciłam się, bądź zatrzymywałam z powodu napadów kaszlu. W końcu jednak dotarłam z powrotem do wykrwawiającego się Karona. Delikatnie oczyszczając ranę, modliłam się, by był cały i zdrowy. Kiedy chciałam zawiązać mu rękę bandażem, przewrócił się na drugą stronę. Zaśmiałam się cicho, orientując się, że śpi. To dobry znak. Adrenalina powoli mijała, co odczuwałam przez zmęczenie i drgawki. Olewając to, dokończyłam opatrywanie kolegi i zaniosłam go do sypialni chłopców. Ciężki! Taki malutki i chudziutki, a taki ciężki! Faceci to mają dziwną anatomię.

Hej, tu autorka! Dziś krótko, to fakt, ale jeszcze w tym tygodniu pojawi się kolejny rozdział. Dlaczego? Otóż w niedzielę (29.06.14r.) wyjeżdżam na obóz. Ale spokojnie, po powrocie będę nadal kontynuować to wakacyjne opowiadanie o... roku szkolnym (?) Haha, wiem, pogmatwane xD 
Z pozdrowieniami! 
~ P-chan 

czwartek, 12 czerwca 2014

Zaklęcie 11: Niespodziewany zwrot akcji

Odwróciwszy się na drugi bok, leniwie otworzyłam oczy. Obok leżał chłopak w masce-ten sam, który parę godzin wcześniej opiekował się mną.
-Awwww… Dobry.- mruknęłam, lecz nie doczekałam się odpowiedzi. Szturchnęłam Karona łokciem w żebra, lecz on tylko odwrócił się na drugą stronę.
-Podubka, już ranek!- prawie krzyknęłam mu do ucha, budząc inne dziewczyny. Widocznie zmęczone, przetarły oczy, niektóre usiadły w miękkiej, jednolitej pościeli.
-Czego się wydzierasz?- oburzyła się Diana Malfoy, zmysłowa, blond włosa piękność, zadziorna i wścibska jak brat.
-Wybaczcie za pobudkę. Nie długo śniadanie.- jak zwykle nie mogłam się nie zająknąć. Zbyt krótko znam te dziewczyny, trochę się wstydzę.
-Śniadanie?! Ktoś powiedział śniadanie?- mówiąc to, Lestrange zerwał się na równe nogi, mało nie upadając, pod tknąwszy się o kołdrę.
Wszystkie zachichotałyśmy. Chyba lekko się zdezorientował, a może speszył, orientując się, że jest w pokoju pełnym dziewczyn.
-Karonek, kotku, pomóż mi.- Eve jak zwykle zatrzepotała rzęsami, próbując poderwać kolegę. Powodzenia jej życzę, on chyba w dziewczynach nie gustuje, nie zauważyłam, by jakaś szczególnie wpadła mu w oko.
-Spierrr… Spadaj Potterówna.- syknął.- Faye, idziesz?
-Tak, chwilka.- już miałam wstawać, by odziać szkolne szaty, gdy po chwili dodał:
- A, nie, ty leżysz! Już, do łóżka!
-Ale..- zaczęłam, lecz mi przerwał.
-Żadnego „ale”! Leż, wpadnę potem z jedzeniem.
-Dziękuję.- bąknęłam, całując go w policzek, oczywiście wcześniej odchylając maskę.
Nagle rozległo się głośnie „uuuuuu”, na co chłopak spojrzał groźnie na obecnych w pokoju i wyszedł.
~*~
Czekałam i czekałam, lecz Karona ze śniadaniem się nie doczekałam. W końcu, czując przeszywający ból w żołądku, postanowiłam sama udać się do kuchni po posiłek.
W salonie wspólnym Ślizgonów spotkałam ciekawego osobnika- Draco Malfoy’a. Spojrzał na mnie znacząco, klepiąc ręką miejsce obok, na kanapie. Grzecznie usiadłam, zawstydzona. Takie ciacho!
-Jak się czujesz?- zapytał słodkim głosem. Jego uwodzący głos, platynowe blond włosy.
-Lepiej. Trochę głodna, Karon miał mi przynieść jedzenie.- odparłam zrezygnowana.
-Biedna.- pogładził delikatnie moje włosy.- Kuzynek już taki jest. Chamski i cyniczny.
-Nie prawda!- zaprotestowałam, oburzona.- On jest miły, czuły, kochany…
Nie skończyłam wymieniać, ponieważ Smoku mi przerwał.
-Karon?! HaHaHaHa! Ty co, zakochana?
-N-nie! Co ci przyszło do głowy?- zrobiłam się czerwona jak burak. Karon to mój przyjaciel… Prawda?
-Wiesz.. Kuzynek się w tobie zakochał.- wzruszył ramionami, jego szata delikatnie poruszyła się.- W sumie nie on jeden.
Normalnie wryło mnie w fotel! Czy on właśnie? Nie, to nie może…
-Chwila! Chcesz powiedzieć, że ty i Karon…
-Kocham cię.- po tych słowach nasze wargi zetknęły się w namiętnym pocałunku. Nie wiem jak to się stało, całkowicie się w tym zatraciłam. W końcu chłopak, którego kocham, wyznał mi miłość. Lecz Karon… To nie możliwe, Draco pewnie chciał mnie zmylić.
Kiedy oderwaliśmy się od siebie, moje wargi delikatnie pulsowały, ciało było rozpalone. Kochałam go i pragnęłam na zawsze.
Wnet poczułam czyjś wzrok. Odwróciłam głowę i odskoczyłam, zdziwiona. Przed nami stał Karon, z wyrazem złości, wręcz furii.
-O, cześć maluchu.- odezwał się, wyraźnie rozbawiony Malfoy.- Zabrałem ci zdobycz? Jaka szkoda.
-Crucio!- w końcu nie wytrzymał. Jednak blondyn musiał mówić prawdę, ponieważ w normalnych okolicznościach Lestrange nie wkurzyłby się aż tak.
Dracon zwijał się z bólu przez długie minuty, może nawet godziny, a ja jedynie siedziałam. Siedziałam wystraszona, czując że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Jeśli nie dostanę zawału, będzie cud. Nigdy nie widziałam człowieka, którego aż tak przejmuje gniew. Nawet Lord Voldemord potrafi być łaskawszy i zabić ofiary, lecz nie on. Ten chłopak na pewno zostanie kiedyś kimś większym niż Czarny Pan.
-K-Karon.- w końcu ledwo wydukałam, cicho i ochryple.
-Czego?!- krzyknął, ledwie powstrzymując łzy, napływające mu do oczu. Szybko przetarł je ręką.
-J-j-ja…. P-przepraszam.- bosh, tak bardzo się bałam. Choć nie raz już oberwałam, wręcz śmiertelnym zaklęciem, to czułam, że moc Karona jest silniejsza niż taty- Nie złość się. To tylko jeden p-pocałunek. Spokojnie.
-Haha! Śmieszna jesteś! Mam was dość! Ciebie, Draco i wszystkich! Ciesz się że ty tak nie skończyłaś!- wybiegł gdzieś, wkurzony i zrozpaczony. Boże, że ja tego wcześniej nie zauważyłam! Byłam taka głupia…
Na pewno… Na pewno go straciłam. Osobę, której mogłam powiedzieć wszystko. Był dla mnie przyjacielem, mogłam zauważyć jego uczucia. Tylko jak? Pierwszy raz mam do czynienia z miłością, czy nawet przyjaźnią. Może źle to oceniłam? Najlepiej byłoby, gdybym zgodnie z pierwszymi założeniami trafiła do Azkabanu i gniła tam teraz, nie poznawszy nikogo. Ani Draco, ani Karona. Przez wieczne życie w zamknięciu nie wiem teraz nawet jak się zachować!
Nie mogąc nic zrobić, usiadłam w kącie, obok kominka, by nie przykuwać zbytniej uwagi, gdyby ktokolwiek postanowił zawitać do salonu i schowawszy głowę w ramionach, cicho załkałam z bezsilności.
Po godzinach siedzenia skulona, trochę odrętwiała usłyszałam otwierające się drzwi. Wszyscy uczniowie już dawno spali, więc reagując na dźwięk, odwróciłam się, lecz pozostałam w cieniu, rzucanym przez kąt kominka. Mój zawsze ciemny i mocny makijaż przed godzinami rozmył się na policzkach, oczy były czerwone, a powieki sine.
-Karon!- odruchowo wychrypiałam, czując ulgę, że nic mu nie jest. Jednak nie jestem pewna co do innych uczniów…
-Czego ty znowu chcesz?- warknął, nawet na mnie nie patrząc.
-Wybacz, niczego. – odpowiedziałam smutno i z powrotem oparłam się o komin.- Cieszę się, że wróciłeś i żyjesz.
-Echem. Wsadź se w d… Wal się z tymi nieszczerymi słowami.
-Mówię prawdę!- prawie krzyknęłam, resztką głosu.- Przepraszam, że tego nie zauważyłam.
Szepnęłam prawie nie słyszalnie. Wiedziałam, że i tak mi nie wybaczy, ale co więcej mogłam zrobić?
-Nie. Nie mówisz. Wolałabyś widzieć tego debila Draco!
-Właśnie, że nie.- znowu ledwo wypowiadałam słowa. Gardło paliło nie miłosiernie i znów poczułam ten okrutny ból w klatce piersiowej, płucach, co podczas powrotu z wypadu na kremowe piwo.- Nie martwię i nie martwiłam się o niego, bo wiem, że jest bezpieczny. W tej chwili bardziej obchodzisz mnie ty!
Przerwałam na chwilę, by zaczerpnąć tchu, nie dając po sobie poznać bólu.
-Mam mętlik w głowie, nigdy nie wiedziałam co to miłość, przyjaźń. Znałam tylko strach i rozpacz. Udrękę. Ale nagle los zesłał mnie tu i poznałam ciebie oraz Draco. Dwóch wspaniałych chłopaków. Myślisz, że to łatwe? Wybrać pomiędzy wami, gdy dopiero teraz dowiedziałam się o tych uczuciach?!
-Leć do niego! Każda go woli! Już mnie mdli od was! Fick dich!- nie wytrzymał, wybuchnął.
-Ja… - zawahałam się, po czym wstałam szybko, ignorując skurcz mięśni i pokazując się w świetle kominka i świec z żyrandola.- Gówno mnie obchodzi, że każda woli jego! Ugh… Life is shit! Mogłam iść do Azkabanu!
Odwróciłam się i usiadłam po turecku przed kominkiem, próbując oddychać spokojnie i miarowo.
-Nie patrz w ogień bo się zesrasz. Draco cię nie będzie jeszcze chciał.- zaczął się szyderczo śmiać. Irytujące. On naprawdę mnie już nienawidzi.
-No i super, cieszę się niezmiernie! Jak nie Malfoy, to inny, zawsze mogę zmienić orientację! Fuck off! Give me a break. Jeśli tak bardzo tego chcesz…
-Mam to gdzieś.- dodał po cichu.- Co z tego, że nie zrozumiałem tego po angielsku.
-Więcej mnie nie zobaczysz.- dodałam, szeptem.- To oznacza „give me a break”.
Wstałam, popatrzyłam się na niego znacząco, po czym skierowałam w stronę drzwi. „Więcej mnie nie zobaczysz”. Tak, to zdanie mówiło samo za siebie, tak samo jak „powinnaś umrzeć” na moim lewym nadgarstku. Tym razem nie mam zamiaru się zabić, o nie, po tym co przeżyłam mam zamiar wywalczyć wolność. Wpierw jednak chcę jeszcze trochę samotności, muszę wszystko przemyśleć na spokojnie.
-Żegnaj.- szepnęłam, omijając kanapę.
-Nara!- krzyknął, gdy mijałam próg salonu. Nie odwracając się za siebie, stanęłam na chwilę i dodałam ostatnie słowa, zanim wyszłam.
-Mam nadzieję, że odnajdziesz kiedyś szczęście i miłość.
-A ja… że nie.- nie zauważyłam tego, lecz wiem, że próbował namierzyć nadgarstek tak, by nadziać na śrubę, wiecznie wystającą ze starej kanapy.
~Perspektywa Karona~ 
Stałem przed Faye i Draco, gdy on mówił do niej „Kocham cię” tym słodkim jak miód w uszach głosem. Nie wytrzymałem. Moje oczy zrobiły się szkliste od łez. Chciałem jej w końcu wyznać to, co do niej czuję. Teraz piękne uczucia zmieniły się w nienawiść, gniew, złość. Myślałem, że może jednak ona też coś do mnie czuje.
Przypomniało mi się czemu noszę maskę. Nie dlatego, że moim ulubionym DJ’em jest Jan Werner, ale także dlatego, że takie dziewczyny jak ona wyśmiewały się ze mnie. Najpierw mówiły, że mnie „lubią”, a potem wyśmiewały z innymi. Faye mnie OŚMIESZYŁA! BYŁEM DLA NIEJ MIŁY. Nawet jeśli tego nie chciałem, byłem miły. Gdy była nad jeziorem to JA ją szukałem! To ja z nią zostałem, mi mogła zaufać! Koniec z miłym Karonkiem! Wracam do normalności! Do chamskiego Karonka Lestrange!
Gdy skończyli się całować, Draco dostał Cruciatę, ale nie delikatną. Zwijał się z bólu. Mój głos drżał, oczy były przeszklone. Jestem sadystą, więc podszedłem do niego i z glanowałem! Nie jestem agresywny, ale jak widzę, że ktoś się liże z moją ukochaną to tak, chcę mu gonga na mordę pociągnąć! Faye coś do mnie powiedziała. Bała się. Wyraźnie się BAŁA! Miała powód. Chciała mnie uspokoić. NIKT MNIE NIE USPOKOI!
Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Nie obchodziły mnie lekcje, ani Dumbledore, ani Snape, ani NIC! Poszedłem do jednorożca. Nitro powitał mnie radosnym parsknięciem. Przez chwilę, trwającą kilka godzin, byłem najszczęśliwszym człowiekiem. Wróciłem jednak do rzeczywistości, gdy dostałem list od przyjaciela. Opisał mi w nim, czemu nie przyjechał kibicować koledze ze szkoły. Chciał wiedzieć, co u mnie. Odpisałem mu:
Siema Axel! 
Co u mnie? STRASZNIE! Opisywałem Ci miłość mojego życia, ale jak to mówi Karramba „Miłość to bzdura!”. Może od początku. Wszedłem do salonu. Chciałem jej powiedzieć, co do niej czuję, ale mój ukochany kuzynek do niej „Kocham cię”. Przyssali się do siebie na jakieś pięć minut. Jak skończyli się lizać, Draco coś powiedział. Potem dostał z cruciaty, a na dokładkę z glanowałem go. Wył z bólu =) W KOŃCU ON BYŁ SŁABY! Szkoda, że nie ma Cię już w Hogwarcie. 
Tęsknię. Do zobaczenia w święta! 
Karon Lestrane 

~*~ 
Dalej czułem się źle, lecz zobaczyłem, że jest ciemno. Wchodząc do szkoły zorientowałem się, że wszyscy już śpią. Pokierowałem się do sypialni. Chciałem się przespać z tym, że już jej nie chcę. Wolę być sam, niż z nią. Wolę umrzeć!
Wszedłem do salonu. W cieniu, w rogu między kominem, a szafą siedziała Faye. Chyba płakała. Z resztą miałem to w du… poważaniu. Już nawet nie chciałem jej widzieć, a na pewno nie chciałem z nią gadać! Nie pamiętam, a może raczej nie chcę pamiętać co mówiła. Na pewno wiem, co do niej powiedziałem! Gdy patrzyła w ogień nie wytrzymałem.
-Nie patrz w ogień, bo się zesrasz.- zawsze chciałem to powiedzieć. Coś tam jeszcze pomarudziła, lecz mnie zainteresowała mała, ostra śrubka wystająca z kanapy. Napiąłem żyły, by było łatwiej je dziurawić. Gdy wyszła, udało się! Z mojej prawej ręki płynął potok krwi! Ja sam zasnąłem.