środa, 20 lipca 2016

Zaklęcie 25: Miało być inaczej

Nowym uczniem rzeczywiście okazał się Karon. Jednak unikał mnie jak ognia, starając się uciekać spojrzeniem. Zamiast tego pochłaniały go rozmowy z Dianą. Usiadłam w jednym z przedziałów, opierając policzek o zimną szybę patrzyłam na krajobraz zmieniający się co rusz. Kolejny rok w Hogwarcie. Tym razem bez specjalnych zadań, bez rozkazów od zdenerwowanego ojca. Na wszystko przyjdzie pora. Mam tylko czekać.
Ziewam znudzona jazdą, choć niecałe kilka godzin temu ruszyliśmy. Znudzona otaczającym mnie gwarem, okrzykami radości z ponownego spotkania.
Przechodząc przez hol do ubikacji posyłam kilku osobom nieznaczny, lekki uśmiech.
Bez słowa mijam Draco, braci Weasley, Pottera. Mam ich gdzieś. Ich docinki nie dobiegają do moich uszu. Tylko cisza, uczucie utkwionych w moje plecy spojrzeń.
W końcu docieramy na miejsce. Zamek nic się nie zmienił, szkoła stoi tak jak stała. Wielka, okazała, ze starych cegieł i ciemnych dachówek. Nauczyciele również się nie zmienili. Na twarzach kobiet nie widać zmarszczek, profesorzy nie zdają się wyglądać na starszych. Wszystko takie niezmienne. Wielka Sala ustrojona dokładnie tak samo, jak mojego pierwszego dnia w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Pierwszoroczni podchodzą do stołka, Tiara na moment spoczywa na ich głowach, wykrzykuje dom do jakiego od dziś, przez kolejne siedem lat będą należeć. Uczniowie wydają odgłosy aprobaty, szczęścia bądź zawodu. Lecz wszystko wydaje się takie odległe, nierealne. Całą sytuację obserwuję jakby to był sen.
Czyżbym śniła?
Zerkam w górę. Zamiast sufitu usłanego świecami widzę ciemność. Chyba zaczynam panikować. Duchów już nie ma. Twarze uczniów są mi nieznane, coraz bardziej rozmazane. Głos dyrektora przytłumiony, jakby dochodził z daleka.
Patrzę na swoje ręce. Znikam. Staję się blada, przezroczysta. Jakim cudem?
Nagle wszystko przysłania mrok.
~*~
Głośny trzask wyrywa mnie ze snu. Podskakuje na krześle, unosze głowę na nauczyciela języka angielskiego. Patrzy na mnie srogo, kręcąc głową.
-Co się z tobą stało Faye? Byłaś taką dobrą uczennicą. -wzdycha. Przecieram delikatnie oczy, starając się nie rozmazać makijażu. Moje włosy sterczą na różne strony.
-Oby mi to było ostatni raz. -grozi palcem, wokół słychać śmiechy. Rozglądam się po klasie. Normalni uczniowie. Anglia, rok 2014. Patrzę na swoje dłonie, na otwarty zeszyt, nierówne pismo. Zerkam na osobę, z którą siedzę w ławce. Chłopak o czarnych włosach, z tatuażami i kolczykami. Obiekt moich westchnień.
-Pewnie znowu się puszczała w nocy. -słyszę śmiech mojego byłego siedzącego z tyłu. Jasne blond włosy, stalowe oczy. Jak Malfoy. Czyli cała moja przygoda z Hogwartem to był sen?
Nie jestem Faye Riddle.
Jestem zwykłą uczennicą w Londyńskiej szkole średniej. Nie wyróżniającą się zbytnio od innych dziewcząt, ciągle kłócącą się z byłym i starającą o nie zainteresowanego kolegę.
Czyli tamten świat....
Był snem?

Hej, witajcie! Cieszę się, że dobrnęliście do końca.
Wiem, zabijecie mnie za to zakończenie. Do tego w takim momencie.
Jednak dziękuję każdemu kto dotarł aż tutaj. Kto wspierał i pomagał, trwał.
Do zobaczenia w innych historiach moi czarodzieje!

poniedziałek, 16 maja 2016

Zaklęcie 24: Wesołe miasteczko

Mam dzień wolny. Mogę robić co chcę, więc udaje się do świata mugoli. Thorpe Park pod Londynem, jak mówi reklama, jest najlepszym sposobem na weekend. Szalone kolejki górskie, karuzele, wiele zabawy, szczęścia, miłości.. i ja sama. Ale cóż, samotnikami stajemy się z wyboru lub po prostu tacy się rodzimy. Wóz albo przewóz, jak to mawiają.
Staje w kolejce do domu strachu, choć dobrze wiem, że mnie nie zdziwi. Mimo wszystko bawią mnie krzyki dziewcząt na widok plastikowej mumii czy pracownika w przebraniu zombie.
~*~
Po paru godzinach samotnej zabawy nudzę się. Jednak spędzanie czasu w wesołym miasteczku samemu nie jest takie fajne jak ze znajomymi. Siadam przy jednym ze stolików podwórkowej kawiarni. Ciekawe czy Eve odpisze na mój list. Może Diana się odezwie. Chciałabym móc choć przez chwilę oderwać się od nudnej rzeczywistości i pobawić wraz z nimi. W mojej głowie rodzi się także myśl -jak wakacje spędza Karon. Czy bawi się dobrze w Niemczech? Czy jest wraz z rodziną, czy może z przyjaciółmi? Kto wie.
-Można się przysiąść? -podnoszę wzrok na chłopaka. Kiwam głową, badając jego wygląd. Dość wysoki, ciekawej postury, blond krótkie włosy, rozwiane na wszystkie strony.
-Jesteś tutaj sama? -zadaje kolejne pytanie. Ponownie odpowiadam skinieniem. -Jestem Shane. -podaje mi rękę. Ściskam ją.
-Faye. -przedstawiam się, powoli wracając do otaczającej mnie rzeczywistości. -Dlaczego jesteś tu sam?
-Brat zostawił mnie samego, z chłopakiem gdzieś poszedł.
-Z chłopakiem? -unosze brwi. Homoseksualiści są coraz częściej spotykani, choć to wciąż nie powszechne.
-Ano. I zostałem sam. -wzdycha. -Może pobędziemy sami razem?
-Em... jasne, czemu nie.
Pozwalam, by pomógł mi wstać. Kierujemy się na jedną z atrakcji, potem kolejną. Rozmawiamy dużo, udało nam się znaleźć wspólny język. Dowiaduje się, że słucha podobnej muzyki, choć spokojniej. Poszedł bardziej w klasycznego rocka i grunge. Oboje lubimy fantastyczne, niezwykłe opowiadania, filmy. W końcu wszystko co względnie nie istnieje jest ciekawe dla człowieka.
Po wielu godzinach zabawy przychodzi niestety czas na pożegnanie. Każdy musi wracać do siebie. Przytulam go mocno.
-Dziękuję za dzisiaj. -uśmiecham się szeroko.
-Oj, ja także. Spotkamy się jeszcze? -pyta z nadzieją.
-Jasne. Na pewno na siebie wpadniemy. -zapewniam. Chłopak podaje mi jeszcze swój adres i prosi o wymianę listów. Obiecuję wysłać do niego jeden niebawem i szybko znikam z wesołego miasteczka.
Niestety muszę powrócić do ojca. Do roboty. Muszę się szkolić. Jeśli w nowym roku będę odpowiednio silna i spełnię zadania od ojca, będę mogła się normalnie uczyć. Już bez knucia jak zabić Pottera, bez niepewności czy wielki Lord Voldemort nie usunie mnie ze szkoły.
Będę mogła żyć.
Do końca wakacji wymieniam listy z Shane'm. Pocztą sowią. Okazuje się, że on także jest czarodziejem, ale z innej placówki.
Jednak nadchodzi ten, dla niektórych, upragniony czas. Czas do szkoły. Hogwarcie przybywam!
Pakuję swoje rzeczy, szykuję szatę i czekam na pociąg, na magicznym peronie 9 i 3/4. Kilka znajomych twarzy przewija się w tłumie, jednak jednego osobnika nie mogę zidentyfikować. Czarne włosy, kolczyki w wardze, grzywka. Spod rękawa koszuli wystają kolorowe malunki na ciele. Nigdy nie spotkałam się jeszcze z kimś takim, nietypowy wygląd nie jest zbyt często spotykany. Przyglądam się mu uważniej, marszcze brwi. Kojarzę kolor tych oczu, ich wyraz, skądś znam te rysy twarzy.
Karon?

sobota, 23 stycznia 2016

Zaklęcie 23:Początek

 Treningi, treningi i jeszcze raz treningi. Ojciec bardzo surowo i poważnie traktuje czas wolny, jaki mam dzięki wakacjom. Muszę się doskonalić, być silniejsza. Jeśli zginie mam zająć jego miejsce, a do tego muszę być odpowiednio przygotowana. Koniec z użalaniem się nad sobą. Koniec z wiarą w miłość, dobroć, przyjaźń. Liczy się tylko siła i umysł. Wiedza, to już połowa sukcesu. W końcu w silnym ciele zdrowy duch. Mój pierwszy rok w Hogwarcie wypadł dość dziwnie, ale ten będzie zupełnie inny. Weasleyowie pożałują każdej chwili, w której śmiali się ze mnie, córki Tom Riddla. Potter pożałuje, że w ogóle się urodził.
-Jeszcze raz! Włóż w to więcej energii!- rozkazuje. Duszę, ale znów przybieram pozycje.
-Crucio!- rzucam na mugola przywiązanego przede mną. Kto by pomyślał, że się stanę tak bezwzględna. Jeszcze nie dawno nie byłabym w stanie chociażby go uderzyć. A teraz? Zadawanie mu bólu sprawia mi przyjemność. -Avada Kedavra!
-Brawo, brawo. Nareszcie.- ojciec klaszcze. Pierwszy raz w życiu jest ze mnie taki dumny. - Idź. Masz czas dla siebie. 
Kiwam głową i kieruję się do swojego pokoju. Po drodze mijam Nagini. Już pełznie po obiad, który jej przed momentem przygotowałam.
Siadam u siebie w pokoju. Wzdycham. Nie mam co robić. Nastawiłam się już na wakacje pełne roboty, więc nie mam za bardzo pojęcia co ze sobą zrobić. Zerkam na zdjęcie w starej, drewnianej, brązowej ramce.Znajomi z Hogwartu, śmiejący się do obiektywu. Ciekawe, czy ktoś odpisałby na mój list. Biorę kartkę papieru, pióro i siadam do stołu. Piszę do Eve. Sama nie wiem czemu w pierwszej kolejności pomyślałam o niej. Opisuję jak mi nudno, że nie za bardzo mogę się ruszać stąd. Pytam co u niej, czy daje radę z bratem w jednym domu. Znajduję jakąś kopertę i adresuję list. Podaję go sówce, mówię gdzie ma lecieć. Wzdycham. Nudno.
Włączam muzykę na słuchawkach i kładę się na łóżku. Rozkoszuję się dźwiękami Iron Maiden w utworze Fear Of The Dark.
I am a man who walks alone
And when I'm walking a dark road
At night or strolling through the park
When the light begins to change
I sometimes feel a little strange
A little anxious when it's dark.
Dopiero teraz czuję jak moje mięśnie bolą po ciężkich treningach. 
Fear of the dark, fear of the dark
I have a constant fear that something's always near
Fear of the dark, fear of the dark
I have a phobia that someone's always there
Have you run your fingers down the wall
And have you felt your neck skin crawl
When you're searching for the light?
Sometimes when you're scared to take a look
At the corner of the room
You've sensed that something's watching you
Fear of the dark, fear of the dark
I have a constant fear that something's always near
Fear of the dark, fear of the dark
I have a phobia that someone's always there.

Siadam, krzywię się. Czuje jak każdy drobny mięsień w ciele staje się coraz cięższy. 
Have you ever been alone at night
Thought you heard footsteps behind
And turned around and no one's there?
And as you quicken up your pace
You find it hard to look again
Because you're sure there's someone there
Fear of the dark, fear of the dark
I have a constant fear that something's always near
Fear of the dark, fear of the dark
I have a phobia that someone's always there
Watching horror films the night before
Debating witches and folklores
The unknown troubles on your mind
Maybe your mind is playing tricks
You sense, and suddenly eyes fix
On dancing shadows from behind.

Do mojej głowy wpada pewna myśl. Wesołe miasteczko. Nie byłam w nim... nigdy tak na prawdę. Gdyby tak wymknąć się z tej rudery i pojechać do Londynu? Mogłabym wreszcie zobaczyć czy to na prawdę taka świetna zabawa. 
Fear of the dark, fear of the dark
I have a constant fear that something's always near
Fear of the dark, fear of the dark
I have a phobia that someone's always there
Fear of the dark, fear of the dark
I have a constant fear that something's always near
Fear of the dark, fear of the dark
I have a phobia that someone's always there
When I'm walking a dark road
I am a man who walks alone.

Rozciągam się i przerzucam parę utworów dalej. Schylam się po kufer. Wyjmuje go spod łóżka i znajduję w nim stare książki. Przed zakończeniem roku zwinęłam je z biblioteki szkolnej, z działu ksiąg zakazanych. Otwieram jedną z nich zatytułowaną "Prawdziwa historia magii". Jestem ciekawa ile rzeczy ukrywają przed nami podczas lekcji. Zabieram się za lekturę, przepisując do zeszytu najważniejsze zagadnienia z przeszłości czarodziejów. Na prawdę wiele faktów przed nami zatajają. Ciekawe czy to ministerstwo zarządziło, że pominą te fakty, czy może nasz dyrektor. 
Pochłaniam kolejne zasoby wiedzy, niezmiernie zdziwiona i zafascynowana. Że też takie rzeczy miały miejsce w historii. Salazar Slytherin miał potajemny romans z uczennicą, jeden z pierwszych czarodziejów był homoseksualistą dlatego rozpętała się wojna o której wszyscy wolą nie wspominać. Niby błahostki, a jednak ciekawe. 
Czuję, że oczy coraz bardziej pieką. Zaznaczam sobie stronę na której skończyłam, po czym odkładam księgę pod łóżko i zakopuję się w pościeli. 

niedziela, 27 grudnia 2015

Zaklęcie 22: Wakacyjne wspomnienia Lestrange

~ Perspektywa Karona ~ 
 Gdy wysiadłem z pociągu, skierowałem się do 'wyjścia' z peronu. Tam na taksówkę, a potem na lotnisko. Wszyscy się dziwili, że dzieciak sam leci z Londynu do Bremen. Całą drogę słuchałem Mansona, die Arzte i innych. Większość lotu przespałem, gdybym nie spał to tasiemiec by mi dokuczał. Obudziłem się na lotnisku. Wysiadłem i w ogóle. Gdy odbierałem bagaż, usłyszałem znajome głosy. W końcu można pogadać po niemiecku z przyjaciółmi. Odwróciłem się z walizką w dłoni.
-Hallo, Karon!- Ax rzucił się na mnie.- Będziesz znowu ze swoimi prawdziwymi przyjaciółmi. Jak minęła podróż? Idziemy do domu, czy na bus? Robimy imprezę, co nie? 
-Axel! Spokój!- zaśmiał się Avi. Mój mały przyjaciel. 
-Dzięki za przywitanie.- uśmiechnąłem się.- Chodźmy na taksówkę. Będzie lepiej i wygodniej.
 Poszliśmy więc na taxi. Po drodze facet musiał czekać, aż zamówimy pizzę, kebsy i kupimy picie. W końcu zawiózł nas do naszych domów. Urządziliśmy sobie noc horrorów, noc powitalną... 
~*~
Tata Axela nie mógł już znieść naszego marudzenia. W poniedziałek rano zawiózł nas do heideparku. 
-Tu macie kasę, a tu bilety.- dał nam po pięćdziesiąt euro i bilety.- Macie czas do dwudziestej. 
I odjechał. Mieliśmy dziesięć godzin do zabawy w najlepszym miejscu na świecie. Poszliśmy najpierw na kolejki górskie. Jak to Axel stwierdził "flaki wywiane, czas na Krakena". I poszliśmy na 'najstraszniejszą' kolejkę w parku rozrywki. Mieliśmy miejsca z przodu. Na początku jak zawsze... było wolno, lecz gdy stanęliśmy na samej górze było już... Wow! Na chwilę stanęliśmy.
-Chłopaki, kochałem waaaa...- zaczął Avi, ale ze strachu nie dokończył. Pionowo zjeżdżaliśmy w dół, z wielką prędkością.
W końcu mogliśmy wyjść. Avi trochę przestraszony, ale było ok. Już nas więcej nic nie zdziwiło. 
~*~
-Jedźmy do ZOO w Hamburgu!- nalegał Avi. 
-To dla dzieci. Do domu strachów.- sprzeczał się Axel. 
-Chłopaki..- przerwałem im.- Mamy jeszcze sześć tygodni. Od dwóch byliśmy tylko nad jeziorem, w kilku opuszczonych miejscach i w heideparku. A co z najlepszym wesołym miasteczkiem w Hamburgu? 
Tu się ze mną zgodzili. Tym razem brat Axiego robił nam za szofera. Po sto euro od rodziców Axa i dodatkowe pięć od Timo. Wysadził nas i odjechał. Uśmiechnąłem się. Najpierw shakery, potem kolejki górskie i coś wysokiego. W międzyczasie jedzenie, a na sam koniec jeszcze słodkości i owoce w czekoladzie do domu. Poszliśmy jak w heideparku - wszędzie. Nasz plan całkowicie został wykonany po sześciu godzinach. Na koniec poszliśmy na Diabelski Młyn, z którego widzieliśmy cały Hamburg. 
-Udany dzień.- stwierdził Axel.
-Co racja, to racja.- potwierdziłem. 
~*~
To chyba najgorętszy dzień wakacji. Leżeliśmy w basenie Axela. W pewnej chwili Lykos się zerwał.
-Jedźmy nad morze!- stwierdził. Popatrzeliśmy z Avim na niego z niepokojem. Wiedzieliśmy dlaczego chce jechać nad morze. Jego ukochana przyjaciółka jest w Niemczech. 
-Ale najpierw..- zacząłem trochę nie pewnie.- Pomóżcie mi zmienić swój wygląd. 
-W końcu! Stary Karon wraca! Chodźmy do mnie do pokoju. Tam coś wymyślimy. 
Wyszliśmy z basenu. Na szczęście Ax stwierdził, że chce być inny i zamiast przechodzić przez caaały dom i wchodzić na piętro to zostawi otwarty balkon i drabinę. Tylko wariaci są coś warci. Gdy wdrapaliśmy się i owinęliśmy ręcznikami, zaczęliśmy myśleć. 
-Na pewno pozbywamy się twojej maski, większości bluz, koszulek i tych... adidasów!
-Okej... a co z włosami i resztą?
-Farbujemy cię na czarno, kilka kolczyków tu i tam.Może tatuaże. 
I tu moje marzenia zaczynają się spełniać. Avi zaczął mieszać farbę i przygotowywać mnie do czarnego koloru włosów. W tym czasie Axel pobiegł do pokoju brata, który jest tatuażystą i piercingerem. Uśmiechnął się, gdy opowiedzieliśmy mu o mojej przemianie. Czekał na to, by "namalować coś na czystym płótnie". Tak więc zacząłem się zmieniać... a plaża? Plażę przełożyliśmy. 
~*~
Gdy tylko wstałem poczułem, że jest za gorąco na dzień w Bremen. Pojechaliśmy więc z bratem Axela nad morze. Chłopak umówił się z Sofią, swoją ukochaną. Mieliśmy go z głowy. Avi wziął ze sobą piłkę do siatki. 
-Pokazuj młody klatę.- zaśmiał się Timo. Chciał zobaczyć jak wyglądają kolczyki w sutkach, obojczykach i ten na mostku. Oprócz nich doszły jeszcze kolczyki na twarzy. Ale to nie temat do rozpisywania się. Weszliśmy na plażę. Ax poleciał do Sofii. Razem z młodszym przyjacielem poszliśmy gdzieś dalej od naszych gołąbeczków. Zaczęliśmy grać. No noo.. Avi coraz lepiej gra. Pewnie uczył się od naszego MISZCZA senseia - Axela. Gdy graliśmy nie daleko nas usiadły dwie laski i zaczęły przyglądać się nam. Po chwili podeszliśmy do nich. 
-Hej. Jesteście stąd?- zapytałem. Jedna spytała drugą o co mi chodzi. Avi zapytał je po angielsku skąd są. Zaraz zaczęliśmy rozmawiać w tym języku. Jak zawsze musiałem mieć problemy z tym... językiem. W końcu udało nam się z nimi zagrać, a po kilku godzinach wyciągnęliśmy je na lody. Mrr... Niestety.. Janett i Patty musiały zadzwonić po swoich chłopaków. I cały czar prysł.
Gdy się odwróciły szybko pobiegliśmy do Axela. Musieliśmy przerwać mu planowanie kolejnej randki. Szybko udaliśmy się do Timo i z nim wróciliśmy do domu. 
~*~
Tym razem siedziałem sam w domu. Chłopacy musieli pojechać z rodzicami do Hamburga. Jeszcze cztery tygodnie. Jako, iż siedziałem sam, zamówiłem sobie pizzę. Zadzwoniwszy po żarcie, zszedłem do piwnicy, w której stała wielgaśna lodówka z piciem. Wziąłem dwie szklane butelki. Kątem oka zauważyłem coś w rogu pomieszczenia. To była moja stara skrzynia z... no właśnie, z czym? Wielki napis na pudle sugerował, że na pewno było to coś mojego. Kolorowy wyraz 'KARON' napisany był świecowymi kredkami. Szybko poszedłem na górę i odstawiłem colę. Akurat podjechał facet z pizzą. Zabrałem mu jedzenie i dałem prędko kasę. Odłożyłem mój podwójny ser i potrójne pepperoni na stół. Cofnąłem się do piwnicy z latarką i nożem. Skrzynia była zamknięta na kłódkę, a ja nie miałem pojęcia gdzie mogą być klucze. Uklęknąłem przed pudłem i zacząłem grzebać nożem. W końcu! Stary zamek puścił. Uśmiech zawitał na mojej twarzy. Kłódkę odrzuciłem na bok i odchyliłem wieko skrzyni. Tam były moje rysunki, ubranka, misie, stroje na karnawały, kilka figurek i album. Na nim, znów, moje imię. Otworzyłem go, by obejrzeć zdjęcia. Ugh... i złe wspomnienia wróciły. W tych złych czasach zaczęły się przeplatać miłe chwile. Na zdjęciach zacząłem zauważać nie tylko dementory, ale także byli tam rodzice. Mój album skończył się na pożegnalnym zdjęciu w siódme urodziny. Nigdy nie udawałem twardego i zawsze, gdy potrzebowałem, okazywałem swoje uczucia. Teraz też musiałem. Czułem jak łzy spływały mi po polikach. Skuliłem się i przytuliłem do albumu. Pierwszy raz od dawna aż tak brakowało mi mamy. Po kilku minutach ogarnąłem się i poszedłem na górę. 
Czas zjeść tę pizzę. 
~*~
-I co będziemy jeszcze robić?- zapytał zdyszany Axel. Avi dogonił nas.
-Dalej biegniemy, właściciel szklarni już nas dogania. Jest niedaleko!- wybiegł przed nas młody. Zaraz za nim pokazał się ten wredny Hans. Już wszystko prostuje: od półtora tygodnia chodziliśmy codziennie po polach, działkach i tym podobnych. Szukaliśmy kłopotów.. to znaczy, szukaliśmy rozrywki, a u nas te dwa słowa (rozrywka+kłopoty) chodzą parami. Ostatnio na działce pradziadków Axela zaczęliśmy grać w rzut kamieniem. I to są tego konsekwencje. Rozbiliśmy kilka szyb w szklarni na pobliskiej działce. Na szczęście nie daleko tych pól jest zakład mamy Axela. Pracuje ona jako mechanik i ma własną sieć zakładów. Schowaliśmy się. Ja z Avim w aucie, a Ax przy okazji poszedł do toalety. Gdy facet zniknął, pani mama nas zawołała. 
-Nie wytrzymam z wami!- stwierdziła.- Jedziecie do dziadka Axela. 
Szybko się zgodził. 
*2 godziny później* 
Dziadkowie Lykosa są super! Widzieli, że nam nudno, więc zabrali nas do domu strachów. No! To było świetne! I straszne! Nie zdradzę szczegółów, trzeba tego samemu spróbować. 
~*~
Już niedługo koniec wakacji. Dlatego już drugi tydzień jesteśmy u dziadków przyjaciela. Błagaliśmy ich, by gdzieś nas zabrali. I stało się. Poszliśmy w końcu do ZOO. Duuużego ZOO. Nie wiedziałem, że może być tyle zwierząt w jednym miejscu. Tyle małp, niedźwiedzi, kotków... ale po sześciu godzinach (nie obeszliśmy nawet połowy) dziadkowie zabrali nas na obiad do restauracji. O dziwo byliśmy daleko od ich mieszkania, przed budynkiem wyglądającym jak fasolka. To było klimaterium. Po obiedzie poszliśmy do niego. No.. tam było jeszcze lepiej niż w ZOO. Byliśmy wszędzie. W każdym zakątku świata, który został zamieszczony pod dachem. Byliśmy zadowoleni. Sawanna, pustynia, tundra i tajga. Ale nam najbardziej podobał się lodowiec... na który się oczywiście wspięliśmy.
-Oh, Mann... zimno!- śmieję się. Dziadkowie Axela zaczęli się śmiać z nas. Pracownik klimaterium kazał nam zejść.
-Ee tam. Idziemy do piranii?
-Nie.- przerwał nam pan dziadek.- Tata dzwonił. Wracacie do domu. 
Nie skakaliśmy z radości, ale cóż czas wracać do Bremen. 
~*~
Dostałem list od mamy, że książki do piątej klasy są na strychu. Jeszcze po nich. Nie chętnie spojrzałem na klapę, która miała zaprowadzić mnie do książek. Mus to mus. Wziąłem się w garść. Wsadziłem Wojownika do klatki, przepraszając za traktowanie go jak dziecko. 
-Zaraz wrócę, staruszku.
I poszedłem, a gdy wróciłem Wojownik siedział obunóż tyłem do mnie. Ugh... że też muszę przepraszać szczurka! Jakoś się go udobrucha. 
-Misiu... proszę cię.- zacząłem przepraszać.- Dam ci coś dobrego.. kupię ci koleżankę.. 
I nadal nic. Chciałem go wyjąć, ale mnie ugryzł. 
-Ej, staruszku.- posmutniałem.- Udusiłbyś się tam. Dużo kurzu, a z resztą tam są pająki.. a ty się boisz pająków. 
Szczurek się odwrócił. Wszedł na mnie i zaczął "przepraszać". W końcu mój staruszek zmęczył się i poszedł spać. Sam po obiedzie stwierdziłem, że czas na drzemkę. 
~*~
Za dwa dni wyjazd, więc postanowiłem pójść do szkoły, do starej klasy. Axel w niej był. Nawet on nie wiedział, że będę. Moja stara klasa miała właśnie j. niemiecki. Byli dzisiaj wszyscy. Wszedłem do nich z uśmiechem. Dziewczyny zaczęły piszczeć, a chłopacy podbiegli do mnie. Zdjąłem gitarę z pleców i zacząłem się witać z klasą i przytulać dziewczyny. 
-Wyładniałyście. - zaśmiałem się, gdy zobaczyłem Mele i Alexi, najbrzydsze laski w klasie. Nie, z nimi się nie przytuliłem. Pani też się przywitała. Jak co roku pozwoliła mi opowiedzieć jak jest w "szkole w USA". Opisywałem to, co chcieli usłyszeć... no i Bal Bożonarodzeniowy. Słuchali mnie jak nigdy. Gdy skończyłem mówić o balu i szkole, zagrałem im moją ulubioną piosenkę die Arzte "Mein baby war bein Frysor" . 


sobota, 28 listopada 2015

Zaklęcie 21: Zakończenie roku

 Wakacje. Upragnione przez tak wielu uczniów na całym świecie. Ciepłe słońce ogrzewa nas swoimi promieniami, gdy ostatniego dnia spacerujemy po murach szkoły.
Jednak w końcu nastaje wieczór i uroczysta uczta na zakończenie nauki w latach 1994/95. Zasiadamy ostatni raz tego roku szkolnego do drewnianych, starych stołów. Ostatni raz mamy na sobie szaty. Następny będzie dopiero za parę miesięcy.
Na stołach jak zawsze pojawia się rozmaite jedzenie. Widać, że wielu marzy tylko by się na nie rzucić. Jednak nie tak szybko! Dyrektor wychodzi na środek, staje przed mównicą i rozpoczyna przemówienie. Opowiada o przykrościach jakie spotkały nas w związku z Turniejem Trójmagicznym, wspomina także te dobre strony. Każdy dom dostaje punkty, które sumują się z całego roku.
-A tegoroczny puchar domów otrzymuje Gryffindor!- ogłasza. Ślizgoni buczą, bo przegraliśmy dwoma punktami. Gdyby nie Potter i jego próba ratowania Cedrika wygralibyśmy.
W końcu jednak zabieramy się za jedzenie. Nerwy ściskają mój żołądek tak mocno, że nie jestem w stanie nic wziąć do ust. Boję się co będzie w domu. Co wydarzy się w te wakacje. Eve opowiada, że z bratem mają w planach spędzić ten czas wolny u opiekunów prawnych, jak zwykle. Diana wspomina, że rodzice wysyłają ją oraz Dracona do letniej szkółki dla nie letnich czarodziejów, aby odpowiednio doszkolili się i wykazali nową wiedzą w przyszłym roku szkolnym. To ich rutyna. Rok w rok wyjeżdżają na miesiąc do Holandii, by tam dokształcać się w różnych dziedzinach magii. Karon zaś ma zamiar pomóc rodzicom w Bremen, choć nie zaplanował jeszcze szczegółowo tego czasu.
-Faye, a Ty jakie masz plany?- Astoria zauważa, że siedzę cicho, przybita.
-Nie wiem. Zależy co ojciec wymyśli.- mówię zgodnie z prawdą. Ośmielam się spojrzeć wszystkim w oczy.- Boję się, że nie będę miała spokoju przez wakacje.
-E tam. Przesadzasz.- stwierdza.- Na pewno pozwoli ci odpocząć.
Patrzę na nią jak na idiotkę. Ona jest taka durna, czy tylko udaje? To Tom Marvolo Riddle. Wspaniały i wszechpotężny Lord Voldemort. Nie pozwoliłby mi tak po prostu skorzystać z przerwy od nauki.
Kończymy jeść. Czekam aż wszyscy wyjdą z sali. Pragnę przyjrzeć jej się jeszcze raz, zapamiętać ją z najdrobniejszymi szczegółami gdybym miała tu już nie wrócić.
-Dobrze się spisałaś Faye.- słyszę donośny głos. To Albus Dumbledore, schodzący z auli nauczycielskiej. - Nie sądziłem, że ukończysz ten rok z tak dobrymi wynikami w nauce. Spodziewałem się raczej kłopotów, zważywszy na twojego ojca. Miło się zaskoczyłem.
-Dziękuję, profesorze.- zdobywam się na lekki uśmiech.- Starałam się. Bardzo zależy mi na nauce w tej szkole. Dopiero tutaj czuję, że żyję.
-Zapraszam więc w przyszłym roku. Mam nadzieję, że znów będziesz się u nas uczyć.
-Ja także mam taką nadzieję, profesorze. Ja także.- zapewniam. Dyrektor prosi bym przyszykowała już swoją walizkę i zeszła wraz z innymi uczniami przed szkołę.
Na placu pod budynkiem sprawdzają, czy wszyscy uczniowie stawili się na czas. Rozpoczyna się nasza podróż powrotna. Ciągniemy za sobą walizki, w koło słychać głosy pełne emocji. Dzieciaki stęskniły się za rodzinami i domami. Wszyscy wspominają ten rok zarówno z satysfakcją, jak i odrobiną smutku. Jednak w naszym świecie, świecie czarodziejów to całkowicie normalne. Rodzimy się inni niż reszta społeczeństwa, dokształcamy się i bronimy zarówno swojego świata, jak i świata mugoli przed niebezpieczeństwem.
 W końcu zajmuję przedział w pociągu. Zaraz dosiada się parę osób. Draco, Eve, Diana, Astoria i Karon. Ten ostatni bardzo sprytnie unika kontaktu wzrokowego ze mną, jak i konfrontacji zdań. Zakładam słuchawki i włączam playlistę. Wpatruję się w okno, wspominając moją pierwszą podróż tym pociągiem. Zamykam oczy, widzę znajomą scenę. Wydaje mi się jakby to było zaledwie wczoraj, a minął już cały rok.
-Hej !- ktoś krzyczał z daleka.- Faye! Faye !
-Tu jestem!- pomachałam w górze ręką, by osoba ta mogła mnie znaleźć. Po chwili pojawił się przede mną wysoki chłopak w kominiarce, z zakrytą większością twarzy, w czarnej bluzie i ze słuchawkami nałożonymi na kaptur.
-Jestem Karon Lestrange, uczeń czwartego roku, Ślizgon.- powiedział donośnym, aczkolwiek słodkim głosem.- Dyrektor kazał cię przypilnować, byś bezpiecznie dotarła do szkoły. Wiesz, po drodze może spotkać cię parę nieprzyjemności ze strony uczniów.

 Moje pierwsze spotkanie z pewnym Ślizgonem w masce. Niezapomniana chwila. Wtedy był jeszcze taki miły. A ja go zniszczyłam w ciągu nie całego roku znajomości. Zaciskam nieco zęby. Czuję się tak cholernie winna temu, co zrobiłam. 
Zaraz obraz z mojego snu się zmienia. 
[...]Mężczyzna założył mi na głowę starą czapkę czarodziejską, która po chwili zastanowienia powiedziała na tyle głośno, by wszyscy obecni usłyszeli moją przynależność.
-SLYTHERIN!
Ślizgoni energicznie bili brawa i wiwatowali, wyraźnie zadowoleni, że dołączyłam do ich domu. Myślałam, że będą zawiedzieni, a tu ? Niesamowite.
 Przydział. Moment, w którym oficjalnie zostałam uznana za Ślizgonkę do końca mojej nauki w tej szkole. Z tego, co wiem każdego przedstawiciela tego domu charakteryzuje spryt, ambicja, przebiegłość, zaradność. Cały Slytherin to czarodzieje czystej krwi, żadnych szlam, czy półkrwi. Tylko 'pełni' czarodzieje. Większość Śmierciożerców ukończyła szkołę właśnie z przydziałem do tegoż domu. W tym również mój ojciec. Herb, na którym widnieje wąż, ukazujący ostre kły nie jest przypadkowy. Salazar Slytherin był wężołusty, czyli jak ja, Harry Potter oraz tata potrafił porozumiewać się językiem węży. Bardzo rzadka i raczej nie spotykana umiejętność. 
Kolejne wspomnienie znowu tyczyło się Lestrange'a. 
Idąc coraz głębiej między drzewami i krzakami, prowadzona przez Karon'a zastanawiałam się gdzie podziewał się cały dzień. Ten chyba zauważył, że się w niego wpatruję, bo gwałtownie się zatrzymaliśmy, a po chwili staliśmy twarzą w twarz.Podszedł do mnie o krok, a ja o krok się odsunęłam. I tak parę razy.
-Co jest?- zapytał zdziwiony.
-Nic.- uśmiechnęłam się szyderczo, szturchając go i uciekając.- Berek !
Biegłam przez gęstwiny tak szybko, że świat wokół był rozmazany. Ahh .. Opłaca się brać wszędzie ze sobą różdżkę. Nagle coś się przede mną pojawiło, a ja nie zdążyłam wyhamować, wpadają na jakiegoś mężczyznę i przewracając się na niego.
-Ups. .. Przepraszam.- próbowałam wstać, lecz osoba ta obejmowała mnie w talii.
-Mam cię i nie dam ci teraz uciec.- oznajmił czarnowłosy kolega, którego twarz zakrywał również czarny materiał.
-Zdejmij ty to choć raz.- powiedziałam ostrożnie, lecz stanowczo.
-Nie miałem tego na rozpoczęciu i kolejny raz zdejmę dopiero na zakończenie.

 I faktycznie, nie miał maski na zakończeniu roku szkolnego. To dla wszystkich szok, gdy po całym roku widzą jego twarz. Trzeba przyznać, należy do przystojnych chłopaków. Wiele dziewcząt szaleje za nim, nawet kiedy nie ma zamiaru zwracać na nie uwagi. Marzą, by był tylko ich. 
Kolejne wspomnienia związane z czwartą klasą przewijały się w moim śnie jak film, puszczony na podsumowanie pracy. Budzę się, gdy ktoś szturcha mnie w ramię. 
-Faye, wysiadamy. Jesteśmy już w Londynie.- mówi Astoria. Czyli przespałam całą drogę. Kiwam głową i rozciągam się. Zabieram walizkę, wychodzę na znajomy peron 9 i ¾ . Rozglądam się po tłumie, lecz nie widzę nikogo, kto mógłby po mnie przyjechać. Czyli mam sobie radzić na własną rękę. Typowe. Chcę się jeszcze z paroma osobami pożegnać, ale wszyscy już pognali do swoich rodzin. Szczęśliwi rodzice przytulają swoje dziatki, niektórzy dziwią się jak wyrośli w ciągu paru miesięcy od świąt. A ja stoję jak kołek i rozglądam się z nadzieją. Ponoć nadzieja matką głupich. 
Wzdycham, biorę swoje rzeczy. Powoli kieruję się wzdłuż torów. 
Kiedy tam w oddali zauważam znajomą twarzyczkę. Glizdogon. Uśmiecha się chytrze zauważając jak na niego patrzę. Na tym moja podróż się kończy. Rozpoczynają się wakacje. 
Trzeci tydzień czerwca oficjalnie zostaje uznany za piekło.
 

~*~
Hej! Tu autorka opowiadania. Proszę, jeśli ktoś to czyta niech komentuje. Nie wiem, czy jest sens pisać dalej skoro liczba czytelników jest tak niska (dokładniej 2 osoby). 
Komentarze na prawdę bardzo motywują mnie do działania C: 

sobota, 14 listopada 2015

Zaklęcie 20: Bogin

Pojawiam się przed wejściem na stadion. Słychać krzyki przerażenia, rzewne łzy dorosłego mężczyzny. Potter wrócił. A wraz z nim martwe ciało Puchona. Cedrika. Nikt się nie śmieje. Nikt nie cieszy z wygranej Gryfona.
Stoję tak przed wejściem. Uśmiecham się lekko pod nosem. Tatusiek wrócił. Nie jest to co prawda zbyt cudowna wiadomość, ale na pewno nie będzie najgorzej. Odzyskał ciało, więc większość rzeczy będzie robił na własną rękę. Co oznacza więcej własnej woli dla mnie.
Kieruję się w stronę szkoły. Potem na schody.
-Accio książka.- mówię cicho i zaraz w moich dłoniach pojawia się ciekawa lekturka. Siadam na zimnych stopniach i biorę się za czytanie. Nie mam zamiaru patrzeć jak zajmują się bezwładnym uczniem. I tak pewnie nie długo Harry mnie wyda.
 Jednak się myliłam. Nie wydał mnie. Siedział cicho i co jakiś czas rzucał mi tylko gniewne spojrzenia. Karonowi tak samo.
A koniec roku dłużył się niemiłosiernie. Zajęcia stawały się monotonne, atmosfera była ponura, wszyscy głęboko, na swój sposób odczuwali śmierć jednego z uczniów nawet jeśli go nie znali. Gościnne szkoły wyjechały, a my mięliśmy uczyć się po staremu.
 Na obronie przed czarną magią nauczyciel postanowił ponowić zajęcia z poprzednich lat i zaznajomić nowych uczniów (czyli chyba tylko mnie) z Boginem. Niesamowite stworzenie. Jest to zjawa, bez określonego kształtu. Przybiera postać twojego największego lęku, a żeby ją pokonać należy rzucić odpowiednie zaklęcie. Do tego niestety potrzebne jest skupienie, odporność umysłu. Jeśli to nie wypali, najlepiej się śmiać. Prawdziwie, bez najmniejszego udawania. Wyobrazić sobie coś śmiesznego i zignorować fakt, że stoisz przed swoim sennym koszmarem.
Zajęcia jak zwykle mieliśmy połączone z Gryffindorem. Ustawiliśmy się w kolejce, ja jako ostatnia. Nie szczególnie pocieszał mnie fakt, iż teraz każdy będzie wiedział czego się boję. A boję się wielu rzeczy, więc nigdy nie wiadomo, którą z nich przybierze postać.
Profesor wytłumaczył nam na czym to polega i poprosił Pottera aby jako pierwszy zademonstrował zaklęcie. Szafa, w której ukrywał się Bogin została otwarta. Wyleciał z niej dementor, czarny i ponury, chcący wyssać życie i szczęście. Harry przełknął ślinę, widać że nadal miał kłopoty z tą postacią.
-Riddiculus!- rzucił zaklęcie, wyobrażając sobie jednocześnie coś śmiesznego. Demon w kapturze zmienił barwę na różową, a zamiast ciemnej mgły unosiła się za nim mgiełka w kolorach tęczy. Sala wypełniła się śmiechem, kolejka ruszyła dalej.
Zaciekawiona przyglądałam się najgorszym lękom uczniów. Na przykład Hermiona bała się profesor McGongall, mówiącej, że oblała egzaminy. Typowe dla kujona. Okazało się, że Ron cierpi na paniczną arachnofobię i trudno było mu wyobrazić sobie cokolwiek śmiesznego, związanego z ogromnym pajęczakiem. Nevilla ścisnęło w żołądku na widok profesora Snape'a, lecz zaraz rozluźnił się, wyobrażając go sobie w kolorowej sukni starej ciotki. Na sali zapanowała powaga, kiedy kolejka dotarła do Draco. Widocznie nie był zachwycony tym, co zobaczył. Jego boginem był Lucjusz Malfoy, jego własny ojciec. Oznajmiał, że jest rozczarowany jego zachowaniem i chłopak zostaje wydziedziczony z rodziny. Platynowy blondyn szybko sprawił, że mężczyzna zamienił się w balon.
Kiedy zaś kolejka dotarła do Karona nic się nie pojawiło. To dopiero wzbudziło emocje w uczniach. Jedni szeptali coś między sobą, inni z przerażeniem i niecierpliwością wpatrywali się w czarny obłoczek, który wyraźnie próbował się w coś zmaterializować. Jednak na nic.
Ja zaś podeszłam do sprawy nie chętnie. Wzięłam głęboki wdech, ale widząc jednorożca stojącego tak blisko mnie, nie mogłam się ruszyć. Spanikowałam. Chyba nigdy nie odgadnę dlaczego tak bardzo przerażają mnie te zwierzęta.
Ktoś z tyłu szturchnął mnie lekko w ramię. Usłyszałam znajomy głos, choć nie pamiętam czyj. Był bardzo odległy, ponieważ mało brakowało abym zemdlała.
-Dasz radę. Już nie raz dałaś.
I tak z moich ust wydobyło się cicho zaklęcie. Stworzenie zmieniło się w pluszaka. A ja szybkim krokiem wyszłam z klasy, trzaskając za sobą drzwiami. Od razu skierowałam się w stronę wierzy zegarowej. Lubię przesiadywać tam samotnie. Usiadłam, dopiero zauważyłam jak strasznie się trzęsę. Powoli wdychałam powietrze, następnie wypuszczając je z płuc. Uspokój się - powtarzałam sobie. W końcu to tylko durny koń z rogiem. Cała ta lekcja oraz ponura aura strasznie mnie przytłaczały.
Szczerze to nie mogę doczekać się już wakacji. Może uda mi się uciec na jakiś czas od ojca. Nawet jeśli nie, obowiązki jakimi mnie obarczy będą na pewno lepsze niż to, co teraz dzieje się w Hogwarcie. Kocham to miejsce, szkoła jest tak na prawdę moim domem, ale w tym momencie mam ochotę uciec stąd jak najdalej.
A do wakacji jeszcze nieszczęsny tydzień. Tydzień, który może wiele zmienić.

sobota, 17 października 2015

Zaklęcie 19: Zadanie trzecie

To moja ostatnia szansa. Jeżeli teraz tego nie zrobię, to spotka mnie kara ze strony ojca. Przyjemne to na pewno nie będzie.
Nadszedł czas trzeciego, ostatniego zadania w Turnieju Trójmagicznym. Czas, w którym mam pozbyć się Pottera raz na zawsze. Teraz nic, ani nikt nie może stanąć mi na przeszkodzie. Trwają co prawda egzaminy semestralne, ale mało kto się nimi przejmuje. Osobiście, w ogóle nie poświęciłam czasu aby się pouczyć. I tak już dawno wszystko wiem. No... może trochę posiedziałam przy zielarstwie. Nadal nie wychodzi mi najlepiej. Bez pomocy Karona idzie jeszcze gorzej, ale ważne aby zdać. W szkole i tak wszyscy wyczekiwali na trzecie zadanie, podnieceni i ciekawi kto zostanie zwycięzcą. Już od samego rana dało się słyszeć podejrzenia kto wygra. Wiadomo, każdy stawiał na znajomych.
Podczas obiadu dyrektor poprosił byśmy zebrali się za dwadzieścia minut na stadionie quidditcha. Podświadomie usłyszałam w głowie głos ojca: Nie spieprz tego.
Oj, nie mam zamiaru. Mam plan, który powinien się udać. Choć mam także pewne wątpliwości. Nie ruszam nic, od razu idę w stronę stadionu. Puchar. Muszę dopilnować, czy Barty Crouch Junior zamieni go w świstoklik. Tak w razie czego. Gdyby nie udało mi się załatwić Pottera i upuścić mu trochę krwi dla ojca.
Kiedy wszystko już gotowe, przyczajam się w labiryncie, wysokim na jakieś dwadzieścia stóp, jak nie lepiej. Ostatnie zadanie. Nieźle przemyślane, biorąc pod uwagę fakt, że znajduje się tu wiele niebezpiecznych pułapek. Dodatkowe ułatwienie dla mnie. Słychać gwar, muzykę. Dumbledore objaśnia reguły. Słychać wystrzał z armaty, gwizdek. Zaczynają. Rzucam zaklęcie i wtapiam się w tło roślin. Obserwuję Harry'ego z pewnej odległości.
Aż tu nagle pojawia mi się przed oczami Wiktor Krum. Uśmiecham się pod nosem. Coś mi właśnie wpadło do głowy. Mała zmiana planów.
-Zaraz Krum zrobi boom.- mówię pod nosem. - Imperius.
Trafiłam. Przejęłam kontrolę nad ciałem tego mięśniaka. Prowadzę go na spotkanie z Bliznowatym, choć ktoś nadal stoi mi na drodze.
-Crucio!- rzuca pod moim wpływem na Cedrika. Ten wije się z bólu, wrzeszcząc na cały labirynt. Zza rogu wyłania się Chłopiec, który przeżył.
-Drętwota!- ryknął od razu. Chowam się szybko głębiej w krzewy. No i straciłam zabaweczkę.
-Nic ci nie jest?- Harry podbiegł od razu pomóc Puchonowi.
-Nie. Nie mogę w to uwierzyć...- bierze parę głębokich wdechów.- Zaszedł mnie od tyłu. Myślałem, że jest spoko..
-Ja też.- postanawiają wystrzelić z różdżki czerwone iskry, na znak, że jeden z uczestników jest nie zdolny do dalszej rywalizacji. Ruszają dalej. Wspólnie, ramię w ramię. Choć dobrze wiedzą, że ostateczna walka musi się odbyć.
Po drodze spotyka ich jeszcze wiele nieprzyjemności, nie koniecznie z mojej strony. Sam żywopłot nie pozwala im spokojnie iść dalej. Ślepe zaułki, gęstwiejące ciemności, w których czają się niebezpieczne i tajemnicze cienie. Zupełnie jakby czekały, aż wpadniesz w ich objęcia.
Jedno szczerze mnie zaskoczyło. Sfinks. Był ich kolejną przeszkodą, zgotowaną przez organizatorów turnieju. Zagotował im nie lada zagadkę. Sama wsłuchałam się w jej słowa, oczarowana i zaciekawiona.
-Najpierw pomyśl o kimś, kto żegna się czule,
Potem się zastanów, czego ci brakuje,
Gdy mówisz o chłopcu, że kogoś całuje.
Wreszcie dodaj do tego sam końca początek,
Albo koniec początku. Już załapałeś wątek.
Bo gdy to połączysz - już spokojna głowa,
Wyjdzie ci stworzenie, chociaż nie osoba,
Którego byś nigdy nie chciał pocałować. * 
  Przyznam, że musiałam się chwilę dłużej zastanowić nad odpowiedzią. Osoba, która czule się żegna. Ukochany? Przyjaciel? Rodzic? Kto wie.. Chociaż kiedy z kimś się żegnasz, mówisz "cześć" albo "pa". Chłopiec, który kogoś całuje. To jasne, że chłopak całuje dziewczynę. Koniec początku, początek końca. To będzie.. koniec.. litera "k"! Czyli hasło to pa-ją-k. Pająk. No tak, wielonoga nie pocałujesz. Chociaż jakby chciał na siłę, to czemu nie.
Czekam, aż Gryfon sam na to wpadnie. Zajmuje mu to dłuższą chwilę, ale w końcu się udaje. Nawet bystry z niego dzieciak. Stworzenie ustępuje drogi. Chłopcy zauważają błyszczący puchar w oddali. Kurde, tak na prawdę nic nie zrobiłam ku zadaniu od Sami-Wiecie-Kogo.
Kiedy rzucają się ku wygranej, chaszcze i pnącza za moim rozkazem brną ku nim. Droga im się zastępuje, tworząc ślepe zaułki. Ale nie odpuszczają. Kto szybciej. Parę zaklęć umyka im koło głowy, choć chyba to ignorują.
To nie ma sensu. Pojawiam się zaraz przy świstokliku i łapię go wtedy, gdy oni. Przenosi nas na stary, ponury cmentarz. Już nie ma sensu się ukrywać. Staję po prostu przy kaplicy. Nie zauważają mnie nadal. Przyglądają się nagrobku zakapturzonej postaci z kosą. Napis na nim głosi, że tu spoczywa Tom Riddle.
Zaraz z małego budynku wychodzi Glizdogon. Podaje mi ojca, a raczej jego marne, maleńkie ciałko. Ciszę przerywa spokojnie Avada kedavra. Puchon pada na ziemię bezwładnie. Nigdy nie przepadałam na widokiem śmierci. Tym bardziej, że chłopak był spoko.
Harry nie zdążył zareagować, już był przygwożdżony do pomnika. Staruch wetknął mu do ust kawałek szmaty, po czym zabrał ode mnie ojca. Zauważyłam, że Nagini kręci się koło nas, zaciekawiona nowym mięskiem. Kiedy to się skończy pewnie będzie miała co jeść.
Przysuwam bliżej grobu kocioł z bulgoczącą, okropną cieczą.
-Incendio.- mówię cichutko, z dna buchają płomienie. Gotowanie czas zacząć.
-Pospiesz się.- syczy zawiniątko.
-Tak, panie.- Glizdogon wielce wystraszony (trochę mu się nie dziwię) odwija ciało z pieluch i wrzuca do wrzątku. Potter stara się wrzeszczeć mimo materiału w zębach. Mamrocząc pod nosem, wrzuca kości dziadka do środka. Potem odcina sobie rękę, na co odwracam na moment wzrok. Biorę nóż i rozcinam jego przedramię. Głęboko, mocno. Dokładnie tam, gdzie mój Znak. Krew skapuje z ostrza wprost do ochydnej, łososiowej mazi. Peter Pettigrew nie przestaje recytować swojej paplaniny.
Ciecz w kotle zbielała, zaczęłam jeszcze bardziej wrzeć, bulgotać. I oto, jakby z kokona wyłoniła się postać. Wpierw bezkształtna, oblepiona mazią, przypominającą brudny śluz ślimaka. Potem coraz bardziej ludzka. Dzięki magii jego szaty powstały z cieni, otaczających nas dookoła.
Stoi przed nami. W całej okazałości. Łysy, nozdrza wbite w twarz. Trochę zabawnie to wygląda, lecz nie śmiem zdradzić jakiejkolwiek emocji.
Lord Voldemort odrodził się na nowo.
-Wyciągnij rękę.- karze Peterowi, zabierając wpierw swoją różdżkę. W taki sposób mężczyzna odzyskuje swoją dłoń. Nową, w metalicznym kolorze. Prawie całuje ojcu stopy z wdzięczności.
-A ty.- zwraca sie w moją stronę.- Zawiodłaś mnie.
-Panie..- klękam przed nim na kolano, kłaniając głowę nisko.- Błagam o wybaczenie oraz wymierzenie należytej mi kary.
-Wedle życzenia.- prycha. - Crucio! Choć to nadal nie koniec.
Zwijam się z bólu, starając się nie wrzeszczeć na cały cmentarz. Musiałam to powiedzieć. Inaczej było by o wiele gorzej. Przez wakacje może uda mi się odzyskać jego zaufanie, choć wiem, że nie będzie tak łatwo.
Przez chwilę jestem otumaniona, nie wiem co się wokół mnie dzieje. Nie jestem w stanie racjonalnie myśleć. Jednak, gdy siadam powoli na brudnej ziemi, mrugając aby przepędzić mgłę, jaką zaszło moje spojrzenie, zauważam ojca wśród swoich podwładnych. Jest zły. Marudzi, że nikt go nie szukał. Nikt nie starał się go przywrócić. Widać, że z ogromną przyjemnością pozabijałby ich wszystkich, jednak potrzebuje tych ludzi. Potrzebuje czarodziejów czystej krwi, oddanych mu całym sercem. Nie koniecznie z własnej, nie przymuszonej woli.
-Faye! Do mnie.- warczy. Stawiam się zaraz u jego boku, chwiejąc się nieco. Wśród zakapturzonych postaci, które pozbawił strasznych masek zauważam znajomą twarz. Karon. Biorę głęboki wdech, starając się to zignorować. - Rozwiąż go i oddaj mu różdżkę.
-Tak jest, panie.- podchodzę do Pottera. Uwalniam go, podaje mu wyrzeźbiony patyk, będący jego własnością i ustępuję mu z drogi. Teraz rozpocznie się prawdziwy pojedynek pomiędzy wrogami.
Dołączam do reszty Śmierciożerców, gdy zaczyna się wpierw podstawowa wymiana zaklęć. Przed pojedynkiem Sami-Wiecie-Kto zmusza czarnowłosego do ukłonu i tak dalej. Ma to wyglądać jak prawdziwy, poważny pojedynek towarzyski. Zabawne w swej prostocie.
 Ich zaklęcia wielokrotnie się napotkały, lecz tym razem stało się coś nieprawdopodobnego. Z różdżki Gryfona zaczęły wypływać jasne strużki, materializując się obok. Ludzie. Ludzie, których mu brakowało. Którzy zmarli na jego oczach. To doszczętnie wyprowadziło ojca z równowagi. Chciałam coś zrobić. Pomóc mu. Lecz wiedziałam czym to grozi. Będzie wściekły jeśli ktoś przerwie jego walkę. Przeciwnik skorzystał z nie uwagi.
-Accio!- przywołał do siebie puchar Turnieju Trójmagicznego. Zniknął. Uciekł. Voldemort wpadł w szał. Nie dziwota, że w tej chwili wielu jego podwładnych umknęło.
Jednak zanim Harry zniknął zauważyłam, że przyglądał mi się chwilę. Chyba powiedział coś cicho, ale nie jestem pewna co. Jedno jest jasne. Jeśli powie dyrektorowi, że tu byłam, mogę już nie wracać do Hogwartu.


~*~
Wow, no to się działo. Mam nadzieję, że podobało Wam się trzecie zadanie z całkiem innej perspektywy. 
*Tekst zagadki został ściągnięty z książki "Harry Potter i Czara Ognia" J.K.Rowling. NIE jest on tekstem mojego autorstwa!