-Rudych trzeba tępić !- usłyszałam na plecami i po chwili szłam już razem z Karonem.- Gratulacje wytępienia dwójki najgorszych rudzielców.
-Heh ... Dzięki.- uśmiechnęłam się i skręciłam w stronę sowiarni.- Słyszałeś, że wielki Harry Potter posprzeczał się z przyjacielem i mają na siebie focha ?
-Serio ? Hahahaha! Kto by się spodziewał. Mam nadzieję, że zdechnie na tym Turnieju.
Poszliśmy wspólnie do sowiarni, spotykając po drodze resztę naszej paczki, składającej się z Diany, Draco i Eve. W małym pomieszczeniu, przypominającym ceglaną stodołę czekał już na mnie Envy - moja własna sowa śnieżna. Do malutkiej nóżki miał przytwierdzony kawałek papieru. Podeszłam do rozszalałej sówki i delikatnie łapiąc ją za maleńkie skrzydełka rozwiązałam pergamin.
"Droga Faye Riddle,
Córko moja i spadkobierczyni rodu Riddle. Chciałbym byś wysłuchała mnie jak zawsze i pojawiła się w niedzielę o północy nad zakazanym lasem. Będę czekał nie dłużej jak pięć minut. Jeśli nie zjawisz się na czas wiesz dobrze, jaka kara cię spotka. Nie obchodzi mnie twoje wytłumaczenie, masz być i już.
Lord Voldemord"
-Ale mnie tatuś kocha.- skomentowałam głośno, zwijając list i wrzucając do kieszeni płaszcza.
-Co napisał ?- zaciekawił się Smok, zarzucając mi rękę na ramiona i delikatnie się zawieszając. Jego twarz była niebezpiecznie blisko mojej, więc jak głupia spaliłam buraka i odwróciłam się. Wszyscy ze zdziwieniem i zaciekawieniem podeszli do mnie i zaczęli wypytywać czy coś się stało. Lecz, by nie wygadać się, że Malfoy mi się niechybnie spodobał, powiedziałam:
-Draconowi z paszczy jedzie.
Cała gromadka wybuchnęła gromkim śmiechem, a platynowy blondyn obrażony udał się do swoich dwóch osiłków. No cóż, mogło być gorzej.
*
Spojrzałam na zegarek, ustawiony przy moim łóżku. 23:55. Zostało pięć minut do spotkania. Chwyciłam szybko moją miotłę i cichutko wybiegłam z zamku. Pędem udałam się w stronę zadrzewionego terenu i kiedy znajdowałam się przy chatce gajowego, wzniosłam się wysoko ponad ziemię. Z góry zauważyłam, że Hagrid idzie w głąb lasu z Madame Maxime. Uuuu ... Nieźle, nieźle.
Leciałam dość szybko, aż w końcu zauważyłam przede mną ciemną postać. Ledwo wyhamowałam, by nie wpaść na ojca.
-No siema, czegoś chciałeś?- rzuciłam bezmyślnie i po chwili ugryzłam się w język. Nigdy nie zwracałam się w ten sposób do Pana Ciemności, na pewno nieźle się wkurzył.
-A od kiedy to zwracamy się "na ty" do swojego pana? Hmm ?- wysyczał.- Potem się z tobą rozprawię, a teraz słuchaj. Widzisz ten ogień, tam w dole?
-Tak, Panie.- tym razem się opamiętałam. Wolę nie narażać się za bardzo.
-Są to smoki, pierwsze zadanie w Turnieju Trójmagicznym. Twoim obowiązkiem jako Śmierciożercy jest mi służyć, tak więc masz sprawić, by smoki wywołały zamęt i zniszczenie. Wypuść je, rozwściecz.- powiedział stanowczo i dodał, zanim zdążyłam odpowiedzieć.- Crucio! Czas na karę, byłaś niegrzeczna.
Okropny ból przeszył całe moje ciało. Jakby tysiące noży przecinało każdy zakamarek mojego ciała, dobijając mnie igłami. Straciłam równowagę i spadłam z miotły, w rezultacie upadając gdzieś w lesie i gruchocząc sobie tysiące kości. Poczułam jak zaklęcie znów mnie trafia i po kolejnej fali cierpienia zobaczyłam ciemność i zapadłam w stan uśpienia, tak zwany powszechnie zemdleniem.
-Mamusia ? Mamusiu!- krzyczało jakieś dziecko. Nie, nie dziecko. To ja krzyczałam. Malutka, czy raczej nie ? Nie wiem. - Mamusiu, gdzie jesteś?!
Nagle przede mną pojawiła się wysoka, czarno włosa kobieta. Miała piękne, zielone oczy i nosek tak delikatny jak mój. Jej biała suknia powiewała na wietrze i dziwnym trafem po chwili obie stałyśmy na wzgórzu. W dole rozpościerało się morze, woda uderzała o skały, mewy wrzeszczały. Błękitnie niebo powoli ciemniało, a przepiękna kobieta patrzyła na mnie z troską w oczach. Nie wiedząc jak i dlaczego podbiegłam do niej i wtuliłam się mocno. Objęła mnie i wyszeptała dźwięcznym głosem. niczym anioł:
-To nie twój czas dziecko. Wróć i żyj, jest tam bowiem chłopak któremu na tobie zależy. Żyj, pełnią szczęścia. Wróć.
Po wypowiedzeniu tych zdań puściła mnie i podchodząc do krawędzi klifu, spadła w dół. Podbiegłam, krzycząc, lecz nie zauważyłam jej w dole. Jednak po chwili krajobraz zmienił się i znów zobaczyłam ciemność. Przerażającą ciemność.Usłyszałam syk, jakby węża, który znaczył ostrzeżenie. Odwróciłam się i ostatnie co zobaczyłam to wnętrze paszczy Nagini.
Obudziłam się nagle zlana potem i rozejrzałam w koło, łapiąc się za pogruchotane żebra. Białe ściany, łóżka szpitalne, kamienna podłoga i ... jeden ze Ślizgonów w pół siedzący na krześle, w pół leżący na moim łóżku i trzymający mnie za lewą dłoń, mówiły same za siebie - ktoś mnie znalazł i przyprowadził z powrotem do szkoły. I dzięki wielkie dla tego kogoś, bo inaczej mogłabym się nigdy nie wybudzić.
-O, wstałaś już.- powiedział Karon, podnosząc się i ocierając zaspane oczy.
-Mhm ... - przytaknęłam cicho, gdyż nadal bolał mnie każdy mięsień.
-Spałaś parę dni, jutro rano rozpoczyna się pierwsze zadanie turnieju. Trochę się w tym czasie wydarzyło, ale o tym później. Znalazłem cię w lesie, byłaś poobijana, krwawiłaś i na pierwszy rzut oka można było spostrzec, że połamałaś prawie każdą kość w delikatnym ciele. Nie będę kazał ci się teraz tłumaczyć, bo widzę, że nadal cię wszystko boli, ale kiedy wrócisz do zdrowia masz mi o wszystkim opowiedzieć, jasne?!- powiedział zmartwiony. Przez myśl przeszły mi słowa tej pięknej kobiety "Wróć i żyj, jest tam bowiem chłopak któremu na tobie zależy". CHŁOPAK, KTÓREMU NA TOBIE ZALEŻY! - rozniosło się echem po mojej głowie. Czyżby ... ? Nie, na pewno nie !
-T.. To jak ? N... na b... bal razem?- powiedziałam, jąkając się, bowiem jak wspomniał chłopak w masce, boli mnie całe ciało.
-Pewnie.- uśmiechnął się i na chwilę odsłonił usta, by dać mi całusa w rozpalone czoło.- Śpij, ja muszę wracać do dormitorium, bo dwa dni tam nie zaglądałem. Dobranoc.
DALEJ ! ;-;
OdpowiedzUsuńmegaaaa <3 aż mi się szkoda zrobiło ;//
OdpowiedzUsuńkocham kocham kocham !!!
OdpowiedzUsuń