sobota, 17 października 2015

Zaklęcie 19: Zadanie trzecie

To moja ostatnia szansa. Jeżeli teraz tego nie zrobię, to spotka mnie kara ze strony ojca. Przyjemne to na pewno nie będzie.
Nadszedł czas trzeciego, ostatniego zadania w Turnieju Trójmagicznym. Czas, w którym mam pozbyć się Pottera raz na zawsze. Teraz nic, ani nikt nie może stanąć mi na przeszkodzie. Trwają co prawda egzaminy semestralne, ale mało kto się nimi przejmuje. Osobiście, w ogóle nie poświęciłam czasu aby się pouczyć. I tak już dawno wszystko wiem. No... może trochę posiedziałam przy zielarstwie. Nadal nie wychodzi mi najlepiej. Bez pomocy Karona idzie jeszcze gorzej, ale ważne aby zdać. W szkole i tak wszyscy wyczekiwali na trzecie zadanie, podnieceni i ciekawi kto zostanie zwycięzcą. Już od samego rana dało się słyszeć podejrzenia kto wygra. Wiadomo, każdy stawiał na znajomych.
Podczas obiadu dyrektor poprosił byśmy zebrali się za dwadzieścia minut na stadionie quidditcha. Podświadomie usłyszałam w głowie głos ojca: Nie spieprz tego.
Oj, nie mam zamiaru. Mam plan, który powinien się udać. Choć mam także pewne wątpliwości. Nie ruszam nic, od razu idę w stronę stadionu. Puchar. Muszę dopilnować, czy Barty Crouch Junior zamieni go w świstoklik. Tak w razie czego. Gdyby nie udało mi się załatwić Pottera i upuścić mu trochę krwi dla ojca.
Kiedy wszystko już gotowe, przyczajam się w labiryncie, wysokim na jakieś dwadzieścia stóp, jak nie lepiej. Ostatnie zadanie. Nieźle przemyślane, biorąc pod uwagę fakt, że znajduje się tu wiele niebezpiecznych pułapek. Dodatkowe ułatwienie dla mnie. Słychać gwar, muzykę. Dumbledore objaśnia reguły. Słychać wystrzał z armaty, gwizdek. Zaczynają. Rzucam zaklęcie i wtapiam się w tło roślin. Obserwuję Harry'ego z pewnej odległości.
Aż tu nagle pojawia mi się przed oczami Wiktor Krum. Uśmiecham się pod nosem. Coś mi właśnie wpadło do głowy. Mała zmiana planów.
-Zaraz Krum zrobi boom.- mówię pod nosem. - Imperius.
Trafiłam. Przejęłam kontrolę nad ciałem tego mięśniaka. Prowadzę go na spotkanie z Bliznowatym, choć ktoś nadal stoi mi na drodze.
-Crucio!- rzuca pod moim wpływem na Cedrika. Ten wije się z bólu, wrzeszcząc na cały labirynt. Zza rogu wyłania się Chłopiec, który przeżył.
-Drętwota!- ryknął od razu. Chowam się szybko głębiej w krzewy. No i straciłam zabaweczkę.
-Nic ci nie jest?- Harry podbiegł od razu pomóc Puchonowi.
-Nie. Nie mogę w to uwierzyć...- bierze parę głębokich wdechów.- Zaszedł mnie od tyłu. Myślałem, że jest spoko..
-Ja też.- postanawiają wystrzelić z różdżki czerwone iskry, na znak, że jeden z uczestników jest nie zdolny do dalszej rywalizacji. Ruszają dalej. Wspólnie, ramię w ramię. Choć dobrze wiedzą, że ostateczna walka musi się odbyć.
Po drodze spotyka ich jeszcze wiele nieprzyjemności, nie koniecznie z mojej strony. Sam żywopłot nie pozwala im spokojnie iść dalej. Ślepe zaułki, gęstwiejące ciemności, w których czają się niebezpieczne i tajemnicze cienie. Zupełnie jakby czekały, aż wpadniesz w ich objęcia.
Jedno szczerze mnie zaskoczyło. Sfinks. Był ich kolejną przeszkodą, zgotowaną przez organizatorów turnieju. Zagotował im nie lada zagadkę. Sama wsłuchałam się w jej słowa, oczarowana i zaciekawiona.
-Najpierw pomyśl o kimś, kto żegna się czule,
Potem się zastanów, czego ci brakuje,
Gdy mówisz o chłopcu, że kogoś całuje.
Wreszcie dodaj do tego sam końca początek,
Albo koniec początku. Już załapałeś wątek.
Bo gdy to połączysz - już spokojna głowa,
Wyjdzie ci stworzenie, chociaż nie osoba,
Którego byś nigdy nie chciał pocałować. * 
  Przyznam, że musiałam się chwilę dłużej zastanowić nad odpowiedzią. Osoba, która czule się żegna. Ukochany? Przyjaciel? Rodzic? Kto wie.. Chociaż kiedy z kimś się żegnasz, mówisz "cześć" albo "pa". Chłopiec, który kogoś całuje. To jasne, że chłopak całuje dziewczynę. Koniec początku, początek końca. To będzie.. koniec.. litera "k"! Czyli hasło to pa-ją-k. Pająk. No tak, wielonoga nie pocałujesz. Chociaż jakby chciał na siłę, to czemu nie.
Czekam, aż Gryfon sam na to wpadnie. Zajmuje mu to dłuższą chwilę, ale w końcu się udaje. Nawet bystry z niego dzieciak. Stworzenie ustępuje drogi. Chłopcy zauważają błyszczący puchar w oddali. Kurde, tak na prawdę nic nie zrobiłam ku zadaniu od Sami-Wiecie-Kogo.
Kiedy rzucają się ku wygranej, chaszcze i pnącza za moim rozkazem brną ku nim. Droga im się zastępuje, tworząc ślepe zaułki. Ale nie odpuszczają. Kto szybciej. Parę zaklęć umyka im koło głowy, choć chyba to ignorują.
To nie ma sensu. Pojawiam się zaraz przy świstokliku i łapię go wtedy, gdy oni. Przenosi nas na stary, ponury cmentarz. Już nie ma sensu się ukrywać. Staję po prostu przy kaplicy. Nie zauważają mnie nadal. Przyglądają się nagrobku zakapturzonej postaci z kosą. Napis na nim głosi, że tu spoczywa Tom Riddle.
Zaraz z małego budynku wychodzi Glizdogon. Podaje mi ojca, a raczej jego marne, maleńkie ciałko. Ciszę przerywa spokojnie Avada kedavra. Puchon pada na ziemię bezwładnie. Nigdy nie przepadałam na widokiem śmierci. Tym bardziej, że chłopak był spoko.
Harry nie zdążył zareagować, już był przygwożdżony do pomnika. Staruch wetknął mu do ust kawałek szmaty, po czym zabrał ode mnie ojca. Zauważyłam, że Nagini kręci się koło nas, zaciekawiona nowym mięskiem. Kiedy to się skończy pewnie będzie miała co jeść.
Przysuwam bliżej grobu kocioł z bulgoczącą, okropną cieczą.
-Incendio.- mówię cichutko, z dna buchają płomienie. Gotowanie czas zacząć.
-Pospiesz się.- syczy zawiniątko.
-Tak, panie.- Glizdogon wielce wystraszony (trochę mu się nie dziwię) odwija ciało z pieluch i wrzuca do wrzątku. Potter stara się wrzeszczeć mimo materiału w zębach. Mamrocząc pod nosem, wrzuca kości dziadka do środka. Potem odcina sobie rękę, na co odwracam na moment wzrok. Biorę nóż i rozcinam jego przedramię. Głęboko, mocno. Dokładnie tam, gdzie mój Znak. Krew skapuje z ostrza wprost do ochydnej, łososiowej mazi. Peter Pettigrew nie przestaje recytować swojej paplaniny.
Ciecz w kotle zbielała, zaczęłam jeszcze bardziej wrzeć, bulgotać. I oto, jakby z kokona wyłoniła się postać. Wpierw bezkształtna, oblepiona mazią, przypominającą brudny śluz ślimaka. Potem coraz bardziej ludzka. Dzięki magii jego szaty powstały z cieni, otaczających nas dookoła.
Stoi przed nami. W całej okazałości. Łysy, nozdrza wbite w twarz. Trochę zabawnie to wygląda, lecz nie śmiem zdradzić jakiejkolwiek emocji.
Lord Voldemort odrodził się na nowo.
-Wyciągnij rękę.- karze Peterowi, zabierając wpierw swoją różdżkę. W taki sposób mężczyzna odzyskuje swoją dłoń. Nową, w metalicznym kolorze. Prawie całuje ojcu stopy z wdzięczności.
-A ty.- zwraca sie w moją stronę.- Zawiodłaś mnie.
-Panie..- klękam przed nim na kolano, kłaniając głowę nisko.- Błagam o wybaczenie oraz wymierzenie należytej mi kary.
-Wedle życzenia.- prycha. - Crucio! Choć to nadal nie koniec.
Zwijam się z bólu, starając się nie wrzeszczeć na cały cmentarz. Musiałam to powiedzieć. Inaczej było by o wiele gorzej. Przez wakacje może uda mi się odzyskać jego zaufanie, choć wiem, że nie będzie tak łatwo.
Przez chwilę jestem otumaniona, nie wiem co się wokół mnie dzieje. Nie jestem w stanie racjonalnie myśleć. Jednak, gdy siadam powoli na brudnej ziemi, mrugając aby przepędzić mgłę, jaką zaszło moje spojrzenie, zauważam ojca wśród swoich podwładnych. Jest zły. Marudzi, że nikt go nie szukał. Nikt nie starał się go przywrócić. Widać, że z ogromną przyjemnością pozabijałby ich wszystkich, jednak potrzebuje tych ludzi. Potrzebuje czarodziejów czystej krwi, oddanych mu całym sercem. Nie koniecznie z własnej, nie przymuszonej woli.
-Faye! Do mnie.- warczy. Stawiam się zaraz u jego boku, chwiejąc się nieco. Wśród zakapturzonych postaci, które pozbawił strasznych masek zauważam znajomą twarz. Karon. Biorę głęboki wdech, starając się to zignorować. - Rozwiąż go i oddaj mu różdżkę.
-Tak jest, panie.- podchodzę do Pottera. Uwalniam go, podaje mu wyrzeźbiony patyk, będący jego własnością i ustępuję mu z drogi. Teraz rozpocznie się prawdziwy pojedynek pomiędzy wrogami.
Dołączam do reszty Śmierciożerców, gdy zaczyna się wpierw podstawowa wymiana zaklęć. Przed pojedynkiem Sami-Wiecie-Kto zmusza czarnowłosego do ukłonu i tak dalej. Ma to wyglądać jak prawdziwy, poważny pojedynek towarzyski. Zabawne w swej prostocie.
 Ich zaklęcia wielokrotnie się napotkały, lecz tym razem stało się coś nieprawdopodobnego. Z różdżki Gryfona zaczęły wypływać jasne strużki, materializując się obok. Ludzie. Ludzie, których mu brakowało. Którzy zmarli na jego oczach. To doszczętnie wyprowadziło ojca z równowagi. Chciałam coś zrobić. Pomóc mu. Lecz wiedziałam czym to grozi. Będzie wściekły jeśli ktoś przerwie jego walkę. Przeciwnik skorzystał z nie uwagi.
-Accio!- przywołał do siebie puchar Turnieju Trójmagicznego. Zniknął. Uciekł. Voldemort wpadł w szał. Nie dziwota, że w tej chwili wielu jego podwładnych umknęło.
Jednak zanim Harry zniknął zauważyłam, że przyglądał mi się chwilę. Chyba powiedział coś cicho, ale nie jestem pewna co. Jedno jest jasne. Jeśli powie dyrektorowi, że tu byłam, mogę już nie wracać do Hogwartu.


~*~
Wow, no to się działo. Mam nadzieję, że podobało Wam się trzecie zadanie z całkiem innej perspektywy. 
*Tekst zagadki został ściągnięty z książki "Harry Potter i Czara Ognia" J.K.Rowling. NIE jest on tekstem mojego autorstwa! 

1 komentarz:

  1. Wow... Wow... Wow... Wow...
    Dobra ogar... Świetny rozdział ^^ Bardzo podobało mi się to jak Potter coś 'przekazał' Faye zanim zniknął. Mam nadzieję, że nic nie powie Dumbiemu :c
    Szkoda Cedrika :c Lubiłam go :(
    Faye, Faye... Tak mi jej szkoda... Ona była by dobra gdyby nie strach przed czarnym panem... Jedyny biały mający odwagę zwać się czarnym xD Musiałam xD
    Nic więcej chyba napisać nie mogę, poza tym że bardzo szkoda mi naszej Faye (wiem że piszę tą enty raz)
    Tak więc weny i pomysłów :)
    Mam nadzieję, że niedługo pojawi się nowy rozdział ^^
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń