czwartek, 11 lipca 2013

Zaklęcie 4: Jednorożec

-Co dziś mamy za lekcje?- zapytałam na dzień dobry, po wejściu do wspólnego salonu Ślizgonów, ziewając.
-Wiesz .. Właśnie wróciliśmy z transmutacji. - zaśmiał się Adrian Pucey, ścigający w drużynie quidditch'a Slytherin'u.- Przespałaś pół dnia kobieto. McGonagall była tak wściekła, że ohoho .. 
-Masz przechlapane, tak samo Karon i ja.- dodał zirytowany Draco. No nieźle, teraz to na pewno nie uniknę kary. Jednak, zauważyłam że blond włosy chłopaka siedzącego na kanapie, pomiędzy swoimi osiłkami, są lekko zmierzwione i opadają pasemkami na twarz. Podeszłam do niego i poprawiłam mu je ładnie.
-Dzięki Riddle.- uśmiechnął się.
-Czy ty serio musisz do każdego mówić po nazwisku?- zbulwersowałam się jak zawsze, lecz nie dostałam odpowiedzi, bo w tej samej chwili do pokoju wpadł profesor Snape, wrzeszcząc na mnie. Trochę wystraszona spokojnie wysłuchałam jego niesamowicie interesującej historii <sarkazm> i z dumą przyjęłam karę. Po lekcjach, wraz z Karon'em mam iść do gajowego Hagrida, za to Malfoy zmuszony jest pomagać w kuchni po kolacji. Biedaczek, współczuję mu. Gdybym tylko mogła, zamieniłabym się z nim, ale znając życie i tak dostanę coś gorszego niż zmywanie tysiąca naczyń. 
 Kiedy opiekun naszego domu wyszedł, udałam się na pierwsze piętro, na historię magii. Straaaasznie nudny przedmiot, podczas którego siedzę i rysuję po książce. Zauważyłam, że wśród uczniów nie ma jedynego syna Lestrange'ów. Ciekawe gdzie się podziewa. 
Trwając w zamyśleniu nie zauważyłam, że lekcja się skończyła i dopiero męski głos wyrwał mnie z zamyśleń.
-Ejj .. Nie powinnaś iść na lekcje ? Ślizgoni już dawno wyszli. - podniosłam wzrok i momentalnie się odsunęłam. Przede mną stał Harry Potter, odwieczny wróg mojego ojca, czyli także mój. 
-Emm .. To nie twoja sprawa Potter. - zawahałam się myśląc, co mogłabym powiedzieć. Strasznie kusiło mnie, by od razu go zabić, ale mój ukochany tatulek zaraz miałby pretensje. W końcu to on chce wykończyć Tego-Który-Przeżył. Nie mogąc nic wymyślić wybiegłam z sali i pokierowałam się do biblioteki. Chociaż tam miałam zawsze chwilę ciszy i spokoju. 
 Znalazłam zaciszny kącik wśród regałów zapełnionych po brzegi starymi księgami. Ostatnio dość często tam przesiaduję, więc znalazłam sobie dość interesujący schowek. 
Odchyliłam delikatnie deskę w starej podłodze i ze schowka wyjęłam egzemplarz "Baśni Barda Beedley'a". Nigdy nie miałam dzieciństwa, a zawsze chciałam to przeczytać, tak więc kupiłam sobie w Hogsmeed, a następnie ukryłam, by nikt się o tym nie dowiedział. Siedząc z kulona w kącie, podłożyłam pod tom baśni książkę "Zaklęcia obronne i ich zastosowanie", by nikt nie zauważył okładki. Pogłębiona w lekturze nie zauważyłam, że minęło wiele godzin i nadszedł czas na karę. Zorientowałam się dopiero, gdy usłyszałam nawoływanie kolegi. Szybko schowałam książkę, tak by nie zauważył i udawałam, że uczę się zaklęć. On zauważywszy to zabrał ode mnie grubą księgę i złapał za nadgarstek.
-Chodź bo już i tak jesteśmy spóźnieni.- powiedział, a w jego głosie można było usłyszeć delikatną nutkę troski. Dziwne, żeby ktoś tak przebiegły i leniwy przejmował się kimkolwiek prócz sobą. Widać pokrewieństwo między nim, a słodkim platynowym blondynem jest prawie że niewidoczne. 
Szybko udaliśmy się do gajowego, którego drewniany, duży dom stał nieopodal Zakazanego Lasu. Sam właściciel chatki stał przed drzwiami i machał do nas, nawołując i poganiając.
-Na czym polega nasza kara?- zapytałam, bo coś mi się wydaje, że będzie to nazbyt łatwe.
-Byłem temu całkowicie przeciwny, ale niestety ...- załamał się Hagrid. Dla każdego zawsze jest taki miły, nawet dla najgorszych.- Musicie wytrzymać całą noc w lesie.
-Spoko.- przytaknęliśmy chórkiem, uśmiechając się. Wspaniale ! Całą noc w lesie pełnym potworów, zjaw i dementorów. Jakież to ekscytujące, po prostu żyć, nie umierać!
 Wszedłszy do Zakazanego Lasu rozejrzałam się, by stwierdzić poziom straszności. Niestety spadł on poniżej zera. Mroczne, stare drzewa sięgające chmur, wystające korzenie, tajemnicze szelesty i dziwne odgłosy. Żenada. Tylko dziecko nabrałoby się na coś takiego, przecież to nie jest straszne. Idąc coraz głębiej między drzewami i krzakami, prowadzona przez Karon'a zastanawiałam się gdzie podziewał się cały dzień. Ten chyba zauważył, że się w niego wpatruję, bo gwałtownie się zatrzymaliśmy, a po chwili staliśmy twarzą w twarz.Podszedł do mnie o krok, a ja o krok się odsunęłam. I tak parę razy.
-Co jest?- zapytał zdziwiony.
-Nic.- uśmiechnęłam się szyderczo, szturchając go i uciekając.- Berek !
Biegłam przez gęstwiny tak szybko, że świat wokół był rozmazany. Ahh .. Opłaca się brać wszędzie ze sobą różdżkę. Nagle coś się przede mną pojawiło, a ja nie zdążyłam wyhamować, wpadają na jakiegoś mężczyznę i przewracając się na niego.
-Ups. .. Przepraszam.- próbowałam wstać, lecz osoba ta obejmowała mnie w talii.
-Mam cię i nie dam ci teraz uciec.- oznajmił czarnowłosy kolega, którego twarz zakrywał również czarny materiał.
-Zdejmij ty to choć raz.- powiedziałam ostrożnie, lecz stanowczo.
-Nie miałem tego na rozpoczęciu i kolejny raz zdejmę dopiero na zakończenie.
Wybuchliśmy śmiechem, zupełnie nie wiedząc czemu. Nawet fajnie się z nim bawiłam. Był zabawny, miły, uczciwy.Chociaż nadal podoba mi się Draco. Tak, przyznaję to głośno, zakochałam się w tym lalusiu. No cóż, każdy ma inny, odmienny gust.
-Dobra mogę zejść ? Twoje mięśnie mi się w brzuch wbijają.- poprosiłam z udawanym grymasem.
-To nie są mięśnie.- uśmiechnął się tajemniczo i położył obok. Zamknęłam oczy, rozkoszując się miękkością wilgotnego mchu i delikatnym powiewem wiatru. I .. Czymś co mnie lizało po twarzy, blee .. Otworzyłam leniwie oczy i serce prawie nie wyskoczyło mi z piersi. Myślałam, że dostanę zawału. Było to coś, czego boję się najbardziej na świecie. Końska postura, jasne włosie i długi, biały róg wystający z czubka głowy. Tak dobrze myślicie, ja córka Lorda Voldemorda, najbardziej na świecie boję się jednorożców.
 Szybko odskoczyłam w tył i przeturlałam się, chwytając różdżkę.
-A idź ode mnie ty nasienie szatańskie ty!- krzyknęłam zachrypniętym głosem i wyciągnęłam przed siebie trzęsącą się rękę w której spoczywała różdżka. Karon już zwijał się ze śmiechu na ciemnej ściółce, a ja miotają różnymi zaklęciami próbowałam odgonić zwierze.
-Drętwota! Bombarda! Crucio! - każde z nich chybiło. W końcu nie wytrzymałam.- Avada Kadavra!
Udało się! Jednorożec leżał jak długi, a ja wstałam na trzęsących się nogach. Chłopak widząc, że nie żartuję z tym przerażeniem szybko się ogarną i podbiegł do mnie w chwili, gdy z powrotem padłam na kolana. Obią mnie czule i powiedział:
-Hej, wybacz. Myślałem, że jaja sobie robisz.
-Spoko, wszyscy tak myślą, nie mam ci tego za złe.- powiedziałam, nadal załamana tym bliskim spotkaniem z czystym złem.

3 komentarze:

  1. To ja se pojeżdżę na jednorożcu a ty tu siedź. ~ Karon

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny blog, troszke jednak mam ci za złe, że mieszasz rzeczy z Harrego do swoich opowiadań, ale naprawdę masz talent do pisania! mam nadzieję, że wyjawisz więcej o dzieciństwie Riddle i jej kontaktach z ojcem, i dlaczego ona zadaje się z Potterówną ? !

    OdpowiedzUsuń
  3. nie no niema to jak bohaterka panicznie bojąca się jednorożców XD
    jak zawsze super rozdział

    OdpowiedzUsuń